Uważaj na koszone trawniki, bo może spotkać się niemiła niespodzianka

Fajnie jest mieć skoszony trawnik. Ja też to lubię, tylko dlaczego po każdym koszeniu muszę jeździć na myjnię? Tego już nie rozumiem. Posłuchajcie...

Wychodzę z domu do prawidłowo zaparkowanego samochodu. Stoi w pobliżu trawnika, ewidentnie niedawno koszonego. Podchodzę do auta i widzę, że jest ono całe u... Pamiętacie, jaki był stół Kamila Durczoka? Ubrudzony był. No to właśnie ja mam teraz taki wóz - u...brudzony, oblepiony trawą i błotem. Podobnie pojazdy wszystkich sąsiadów, którzy mieli nieszczęście w tej okolicy również parkować. Takie sytuacje zdarzają się notorycznie. Postanowiłem z tym skończyć...

Poszukiwania płatnika rachunku za mycie zacząłem od spółdzielni mieszkaniowej, ale wyszło na to, że trawnik jest miejski. W języku urzędowym tutejszej straży miejskiej nazywa się to: "teren przeznaczony pod teren zielony". Pytam w lubelskim ratuszu, co oni na to:  "Nie mam takich danych, nie mamy udokumentowanych tego typu przypadków" - odpowiada Beata Krzyżanowska, rzeczniczka prezydenta Lublina. Trochę to dziwne, bo od lubelskiej straży miejskiej dowiaduję się, że było już wcześniej podobne zgłoszenie.

Reklama

Co w związku z tym przedsięwzięła straż miejska? "Straż Miejska wykonuje dokumentację w przypadku szkód komunikacyjnych, zaś zabrudzenie samochodu taką nie jest. W przypadku, gdy kierowca zwróci się do nas z taką prośbą, możemy pomóc w ustaleniu, kto jest zarządcą terenu" - informuje mnie Ryszarda Bańka z lubelskiej straży miejskiej. Nie brzmi to wcale jak chęć pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców tego czynu. Przesadzam? Nie sądzę. Dla mnie to taki sam przypadek, jak np. zachlapanie odzieży przechodnia błotem i wodą z kałuży przez samochód. Na co zresztą wszyscy się oburzają, i słusznie. Co jednak w sytuacji, gdy chodzi o samochód - był czysty, a jest u...brudzony? Tak jest ok? Wszakże, jak mówi Beata Krzyżanowska: "Wykonawcy mają obowiązek prowadzić prace przy zachowaniu należytej ostrożności. Oznacza to, że mają prowadzić prace w sposób bezpieczny dla osób i obiektów znajdujących się w pobliżu." Fajnie, tylko nie wiadomo, w jaki sposób i przez kogo ten obowiązek jest egzekwowany.

Czepiam się? Tak by wynikało z opisu identycznej historii w stołeczno-królewskim mieście Krakowie. Kierowca, który zastanawiał się na forum internetowym, czy ma szansę uzyskania pieniądze za mycie został, nomen omen, zmieszany z błotem. "Hrabia przyjechał i kosiarz ma czekać, aż łaskawie odjedzie" - brzmiał jeden z najłagodniejszych komentarzy. Sprawa podobno zakończyła się happy-endem, bowiem szef firmy koszącej zdecydował się ponieść koszty doprowadzenia samochodu do porządku.

Podobna historia ze Szczecina była opisywana przez lokalne media pod wymownym tytułem: "Trawa skoszona, samochody zniszczone". Tam po koszeniu pracownik wycierał samochody... brudną szmatą, niszcząc ich lakier. W Zgorzelcu natomiast prezes odpowiedzialny za koszenie radośnie stwierdził: "świeci słońce, trawa wyschnie i sama odpadnie".  Nie odpadnie, panie prezesie, bo przyschnięta do karoserii mokra trawa i błoto są wyjątkowo wredne i trudne do usunięcia.

Tak się składa, że sporo parkingów czy miejsc postojowych znajduje się w okolicy trawników. Oczywiście nie staję tam wtedy, kiedy koszą. Zazwyczaj odbywa się to pod moją nieobecność i jak przychodzę, to jest po ptakach. Oczywiście wystarczyłaby odrobina dobrej woli ze strony koszących, żeby nie u...brudzili wszystkich stojących w pobliżu pojazdów.

Na moje pytanie, które zadałem miejskim urzędnikom: "Jaki macie Państwo pomysł na uniknięcie takich sytuacji w przyszłości?", dostałem zdumiewającą odpowiedź, którą już znacie: "Wykonawcy mają obowiązek prowadzić prace przy zachowaniu należytej ostrożności." Nie uwierzyłem własnym oczom, że wszyscy ci niezbędni, profesjonalni i mądrzy miejscy urzędnicy wymyślili tylko tyle. Ponowiłem zatem pytanie, ale tym razem nie dostałem w ogóle odpowiedzi.

Wyręczę więc w pracy myślowej setki urzędników z Lublina oraz innych miast i zaproponuję dwa bardzo proste i mam nadzieję skuteczne pomysły, jak kosić, żeby nie u...brudzić.

Po pierwsze, można kierowców informować o koszeniu trawnika. Oczywiście każdy urzędnik w Polsce powie tak: "Nie da się. Nie ma takich przepisów, nie sposób dotrzeć do wszystkich, jeżeli mielibyśmy to ogłaszać na stronie internetowej urzędu, potrzebowaliśmy 14 dodatkowych etatów, kierowcy przyjeżdżają i odjeżdżają bla, bla, bla"....Otóż da się, tylko trzeba chcieć. Wystarczy przed koszeniem wbić w widocznym miejscu tabliczkę: "Uwaga! Koszenie trawnika". Jak ktoś mimo to tam zaparkuje - jego problem. Chcemy kosić następny trawnik - tabliczkę zabieramy ze sobą  i przenosimy w kolejne miejsce. Koszt praktycznie żaden, tabliczka wielokrotnego użytku może służyć przez lata.

Zakładam, przyznaję, dość ryzykownie, że koszenie miejskich trawników odbywa się według jakiegoś planu i ktoś to ogarnia. Czy moje rozwiązanie wejdzie w życie? Hmmmm, tu jestem nieco sceptyczny. Myślę, że urzędnicy zaczną raczej szukać norm europejskich, według których należałoby taką tabliczkę wykonać...

Po drugie, da się przecież kosić ostrożniej, tak, żeby wszędzie nie latały mokra trwa i błoto. Wystarczy zamiast kos spalinowych lub podkaszarek użyć normalnych kosiarek z koszem na trawę. Wtedy ląduje ona w pojemniku, a nie oblepia wszystkie samochody wokół.

Cóż, myślę, że z trawnikami jest tak jak z całym naszym życiem. Cywilizowany świat cieszył się i rozwijał motoryzację, my mieliśmy Polmozbyty. My dbamy o trawniki tak naprawdę od 20 lat a tacy na przykład Anglicy - od wieków. Może za jakieś 200 lat my również nauczymy się je kosić...

Tekst i zdjęcia Tomasz Bodył

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy