Życie kierowcy autorikszy w Delhi (reportaż)

Kierowcy autoriksz nie są zbyt lubiani w Delhi. Mają reputację naciągaczy, którzy odmawiają włączania liczników taryfowych. Wszystko zmieniło się z przyjściem aplikacji komórkowych z tanimi taksówkami. Nagle rikszarze stracili połowę zarobków.

Anil Gupta na pełnej szybkości wjeżdża na wiadukt IIT w okolicy Hauz Khas w południowym Delhi. Żółto-zielona autoriksza płynnie lawiruje między ciężarówkami i autobusami. Dogania samochody i wciska się w małe przestrzenie między pojazdami. Anil kładzie nogę powyżej kierownicy i nonszalancko opiera bosą stopę o krawędź pojazdu.

"Lubię jeździć w nocy" - mówi z uśmiechem patrząc na rozświetlone miasto poniżej wiaduktu. "Jest pusto i można się rozpędzić. Mamy wtedy naturalna klimatyzację" - dodaje zrelaksowany.

Reklama

Gupta ma 40 lat i jeździ na autorikszy od 15 lat. Świetnie zna miasto. "Nie potrzebuję tych wszystkich map z korkami na telefony" - powtarza, a w głosie słychać dumę i szczyptę arogancji. "Nie tak jak ci, co jeżdżą na taksówkach Ubera czy Oli" - zaręcza.

Z Uberem i Olą, firmami, które bazują na aplikacjach komórkowych, Anil ma na pieńku. "Zabierają nam pracę, złodzieje!" - złości się. Mówi, że zamiast 1000 rupii (ok. 54 zł) dziennie, zarabia połowę. Nowi konkurenci na rynku, którzy weszli około 2013 roku, byli bardzo agresywni i oferowali przecenione przejazdy. Nagle ceny przejazdów autorikszy i taksówek znacznie się zbliżyły. Wielu pasażerów woli teraz zapłacić trochę więcej za bezpieczniejszą i wygodniejszą taksówkę.

"Na szczęście pan Kejrival wreszcie podnosi stawki. Po sześciu latach!" - mówi Gupta. Władze Delhi podniosły taryfy autoriksz. Partia Arvinda Kejrivala wygrała lokalne wybory m.in. dzięki poparciu kierowców autoriksz. Kolejne wybory już w przyszłym roku.

Wcześniej w Delhi za pierwsze dwa km płaciło się 25 rupii (1,4 zł), a za każdy kolejny kilometr osiem rupii (ok. 40 groszy). Wkrótce pierwsze 1,5 km będzie kosztowało 25 rupii, a następny kilometr 9,5 rupii. Daje to ponad 18-procentową podwyżkę.

"Który rikszarz w Delhi włącza licznik z taryfą? No nikt, to prawda. Ale z takimi stawkami nie ma to sensu!" - powtarza rikszarz, nie dając się zbić z tropu. "Byliśmy do tego zmuszeni!" - mówi z przekonaniem.

Wylicza, że trzeba zapłacić 8 tys. rupii (ok. 433 zł) za ubezpieczenie, które wcześniej było tańsze o 3 tys. rupii. Do tego należy doliczyć jedzenie i oddać część zarobku właścicielowi autorikszy. Ceny gazu też wzrosły o 10 proc. "To nie jest lukratywna profesja" - dodaje.

W Delhi jest 90 tys. autoriksz, i przynajmniej dwa razy więcej kierowców. Pojazd musi jeździć cały dzień, żeby na siebie zarabiał. Kierowcy próbują jeździć kilkunastogodzinne zmiany, ale najczęściej na dwie zmiany. 

"Jest strasznie gorąco. Długo czekasz na klienta. Ludzie żują mocny tytoń, żeby tylko nie zasnąć" - opowiada Sanjay Prasad, 52-letni kierowca autorikszy, który pracuje w południowym Delhi. "Zaczerwienione oczy są z przepracowania, a nie z przepicia. Człowiek wygląda jak cień po kilku dniach takiej pracy " - dodaje. 

"A teraz trzeba się w miarę prezentować. Dobrze rzucić coś po angielsku w stronę klienta" - zauważa. Sanjay stoi na szczycie ruchomych schodów stacji Green Park w południowym Delhi i już tam stara się łapać klientów. Razem z nim o pasażerów walczy sześciu lub siedmiu innych rikszarzy.

"Wiadomo, że nikt nie używa licznika, ale jak już uda się kogoś zgarnąć, nie można przesadzić z ceną, bo klient odejdzie i zaraz znajdzie inną autorikszę" - tłumaczy. Opowiada jak przed pojawieniem się metra i tanich taksówek autorikszarze trzymali się razem i nie schodzili poniżej pewnych kwot. "To było jak wojna. Ludzie nas wtedy wyzywali i grozili policją" - wspomina.

Teraz pasażer może sprawdzić w aplikacji ile kosztuje taksówka na danej trasie i porównać do stawki rzuconej przez rikszarza. "Jasne, że kto dobrze ubrany nie będzie się aż tak strasznie targować, ale nie można już przesadzać" - dodaje.

"Wyjątek to późne godziny, gdzie jest jednak mniej autoriksz. No i turyści" - mówi ze śmiechem Vijay Singh, który jeździ w okolicy Pahargandżu, zagłębiu turystycznych hoteli w okolica dworca kolejowego Nowe Delhi. "Zwłaszcza jak widzisz kogoś bardzo młodego i przestraszonego" - opisuje.

Turyści potrafią zapłacić sto rupii za 2 km trasę, zamiast 25-30 rupii. "Wystarczy być pewnym siebie, a potem zagadnąć przyjaźnie. To uspokaja turystę" - tłumaczy. "Ich i tak stać na zapłacenie więcej. Są przecież na wakacjach" - mówi. Nie czuje się winny, bo przecież oficjalne stawki są za niskie, a trzeba jakoś przeżyć.

W innych miastach Indii rikszarze zazwyczaj również nie korzystają z liczników. Jednym z nielicznych wyjątków jest Bombaj, gdzie dla kierowcy taryfa jest rzeczą świętą i bez ociągania wydają resztę. "Ale tam jest wyższa stawka za kilometr" - zauważa Vijay. Rzeczywiście stawka w Bombaju wynosi 12,5 rupii za kilometr.

"Chciałbym kiedyś jeździć na taksówce, najlepiej własnej" - rzuca nagle Sanjay zatrzymując rikszę. "Mam smartfona i jestem w Uberze dla autoriksz" - mówi pokazując komórkę. Największe firmy taksówkowe wprowadziły identyczną usługę z tańszymi rikszami. Rikszarz dodaje, że płacą tak sobie. "Ale to takie przygotowanie do mojej taksówki" - kończy.   

Z Delhi Paweł Skawiński (PAP)


PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy