To była Wigilia życia. Osiem uszkodzonych samochodów, radiowóz i ja

Co najmniej osiem uszkodzonych samochodów, pouczająca rozmowa z policjantami, podróż lawetą i dziesiątki telefonicznych rozmów w oparach absurdu. Brzmi ciekawie? Tak właśnie podsumować mogę tegoroczne święta Bożego Narodzenia. Przy okazji odkryłem też, dlaczego Polacy lubią kupować wszystko na własność. Ale od początku.

Marzycie o niezapominanych świętach Bożego Narodzenia? Uważajcie, bo życzenia się spełniają. W ten sposób podsumować mogę "przygodę", jaka spotkała mnie w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia w miejscowości Rzeszotary na Dolnym Śląsku. Była godzina 17:45 (tak zapisano w policyjnej notatce), gdy w prowadzonym przeze mnie testowym Renault Espace rozległ się potężny huk. Nie będę kłamał, że zdążyłem zareagować czy - choćby - wiedziałem, co się stało. Wykrzyczałem jedynie "co to było", zanim auto zaczęło "ściągać" w kierunku pobocza. Pierwsza myśl - wystrzał opony - okazała się jedynie częściowo słuszna. Szczęście w nieszczęściu - jakieś 300 metrów dalej był duży parking jednego centrum dystrybucyjnego, na który dowlokłem się, by nie stać po zmroku na skraju nieoświetlonej drogi.

Okazało się jednak, że mimo Wigilii, parking "tętni życiem". Stało już na nim kilka uszkodzonych samochodów i... policyjny radiowóz, którego załoga uwijała się ze sporządzaniem kolejnych notatek.  Wszyscy pechowcy - podobnie jak ja - wjechali w wyrwę w nawierzchni głębokości dobrych 20 cm. Sądząc po rozmiarze uszkodzeń innych pojazdów - miałem szczęście, że skończyło się tylko na przebitej oponie.

Reklama

Jeden radiowóz na cały powiat. Zarządca przyjedzie po 1 stycznia

Uzbrojony w latarkę w telefonie, poboczem poszedłem na zwiady - chciałem sprawdzić, jak z bliska wyglądało miejsce, dzięki któremu Wigilię roku 2023 pamiętać będę do końca życia. Przy okazji, machając telefonem do nadjeżdżających pojazdów, starałem się uratować koła (i święta) kilkunastu kierowców. Podniosłem gumowe pachołki, które leżały na poboczu – policjanci wstawili je wcześniej do dziury, by ostrzegały kierowców. Wyrwa była jednak na tyle głęboka, że "ostrzegacze" wystawały z niej na nie więcej niż 40 cm i zdaje się, że nadjeżdżający kierowcy nie mieli szans, by w porę dostrzec ostrzeżenie i ominąć dziurę. A przynajmniej tak wnioskuję po tym, że sam nadziałem się na "nieoznakowaną"dziurę, bo słupki leżały w rowie. Dzielna załoga radiowozu, uparcie co kwadrans - wyjeżdżała "na bombach" na drogę, by ustawić je ponownie...


Na moją delikatną sugestię, czy nie rozsądniej byłoby np. stanąć przed dziurą na poboczu z włączonymi sygnałami, jeden z policjantów - całkiem logicznie - stwierdził, że nie będzie tu przecież sterczał całą noc. To zrozumiałe - bo jak dodał - są obecnie jedynym radiowozem dyżurnym drogówki w powiecie. Logiczne, przecież jest Wigilia. Do policjantów nie mam - żalu, uwijali się przecież jak w ukropie spisując kolejne notatki dla poszkodowanych kierowców. Myślę jednak, że kilkanaście metrów przed samą dziurą można by np. rozstawić trójkąt ostrzegawczy z radiowozu, ale - nie daj Bóg - któryś z kierowców uderzyłby i w niego? Całkiem prawdopodobne, że wówczas, policjanci musieliby odkupić taki trójkąt z własnej kieszeni. Ostatecznie za zabezpieczenie robiły więc dwa wetknięte w dziurę, obwinięte policyjną taśmą, gumowe pachołki. Czy wystarczyły?  

Przepraszam, wjechałem w jakiś przedmiot na drodze. Dzień dobry, to będzie 500 zł

Jeszcze zanim policjanci odjechali z parkingu do kolejnego zdarzenia, podszedł do nich młody mężczyzna, który chwilę wcześniej na poboczu dłuższy czas grzebał coś pod swoją Mazdą 3. Speszony, stwierdził, że wjechał w jakiś niezidentyfikowany przedmiot leżący na drodze, który - częściowo - wkręcił się w pasek klinowy. Na sugestię, że być może trzeba by to miejsce jakoś zabezpieczyć, zirytowany policjant stwierdził jedynie, że zaraz ukarze go mandatem w wysokości 500 zł za usunięcie policyjnego oznakowania. Słusznie - mężczyzna wjechał przecież w "doskonale widoczną z daleka" konstrukcję z gumowych pachołków i taśmy.

Zobacz również - Bolesne wyznanie Sylwii Peretti pół roku po tragedii

"Zarządca przyjedzie po nowym roku"

Ostatecznie skończyło się chyba na tzw. pouczeniu, a zapracowana (bez żadnej ironii!) załoga radiowozu pojechała do kolejnego zdarzenia. Jak wspominałem - nie mam żalu do policjantów, bo zgodnie z polskimi przepisami obowiązek zabezpieczenia uszkodzonej nawierzchni ciąży przecież na zarządcy drogi. A w Polsce mamy ich około 450 więc już samo ustalenie właściwego adresata nie jest łatwe. Policjant uspokoił mnie jednak, że zarządca został poinformowany o zdarzeniach i - nie zmyślam - "zabezpieczy ten fragment po nowym roku".


Mówiąc wprost - policjanci zrobili, co mogli i pojechali do kolejnego zdarzenia. Oczywiście, w cywilizowanym kraju na miejscu pojawiłby się pewnie "ambulans pogotowia ruchu drogowego", ale takimi wozami dysponują jedynie duże komendy i trudno wymagać, by ich załogi jeździły do byle dziury w nawierzchni. W Polsce muszą wiec wystarczyć dwa - wetknięte  w dziurę - gumowe pachołki obwiązane taśmą. Rozwiązanie sprawdziło się średnio, bo już pierwszego dnia świąt, gdy wróciłem na parking by zabrać testowy samochód, przy mnie pakowano na lawety dwa samochody, których w wigilijny wieczór tam nie widziałem. 

Witamy na infolinii czyli święta z autocasco

Jak możecie się domyślać, siedmoosobowe Renault Espace nie dysponuje kołem zapasowym. Marka i model nie mają tu jednak nic do rzeczy - żaden znany mi siedmiosobowy SUV z napędem hybrydowym i wielkimi obręczami z lekkich stopów nie wozi w bagażniku zapasu. W takich przypadkach dzwoni się po prostu na assistance. No chyba, że akurat mieszkacie w Polsce i jest Wigilia. Zaraz po zdarzeniu postanowiłem zgłosić szkodę w ramach ubezpieczenia autocasco. Miły bot na infolinii poinformował mnie, że mogę to zrobić jedynie przez internet, bo wszyscy konsultanci... pracują w dni robocze. Ostatecznie udało mi się połączyć z działem assistance, który wprawdzie zaoferował pomoc, ale by skorzystać np. z lawety, wypadałoby wcześniej zgłosić szkodę. Ostatecznie, machnąłem na to ręką, zostawiłem auto na parkingu i pojechałem "cieszyć się" świętami.

Uzbrojony w lewarek, kobyłki i zestaw kluczy, na miejsce wróciłem kolejnego dnia. Nie byłem tam sam, bo spotkałem kilku "szczęśliwców" z poprzedniego wieczora. Dopiero po zdjęciu koła, przywiezieniu go do domu i jego napompowaniu (sąsiedzi na pewno docenią warczącą w pierwszy dzień świąt sprężarkę) okazało się, że uderzenie wybiło przeszło centymetrową dziurę w boku opony. Wróciłem więc z kołem do samochodu, a następnie "ogarnąłem" zgłoszenie szkody. 

Ostatecznie udało mi się nawet wezwać lawetę. Zależało mi na tym, by auto za 250 tys. nie stało przez kilka dni w "polu", więc poprosiłem, by zrzucono mi je pod domem, a ja zajmę się resztą. Na to - niestety - nie pozwoliły procedury, bo zgodnie z nimi samochód musi trafić do serwisu. Ok, jak mus, to mus. Sęk w tym, że warsztaty nie działają w święta, więc - ostatecznie - po dwóch dniach na parkingu autopomocy - samochód trafił do ASO w środę rano.

Odkryłem, dlaczego Polacy nie chcą wynajmować samochodów

Pouczająca przygoda uświadomiła mi, skąd bierze się nasza niechęć do usług typu wynajem długoterminowy i upór w dążeniu do posiadania samochodu na własność. Nie mam żadnych wątpliwości, że jadąc tam prywatnym samochodem z 100 proc. pewnością trafiłbym na tą dziurę, skoro nie byłem w stanie zauważyć jej z pokładu wartego 250 tys. zł SUV-a z najnowocześniejszymi matrycowymi światłami led. W bagażniku miałbym jednak koło zapasowe, lewarek i zestaw kluczy. W przypadku auta w wynajmie, które trzeba będzie oddać, trudno byłoby racjonalnie usprawiedliwić taką inwestycję.

Pamiętajmy, że żyjemy w Polsce

Ujmę to tak - wyobraźcie sobie, że próbujecie opisać zdarzenie znajomemu z Niemiec czy Szwecji.

- Nie miałeś ubezpieczenia i pakietu assistance?
- Jasne, że miałem, ale - wiesz - przecież była Wigilia!

- A nie macie przypadkiem żadnego rozdziału państwa od Kościoła?
- No jasne, że mamy, nie zadawaj głupich pytań!

- I mówisz, że policja była na miejscu gdy wjechałeś w tę dziurę ale jej nie zabezpieczyła?
- Jasne, że była i jasne, że zabezpieczyła. Gumowym pachołkiem wetkniętym w jej środek. Mówiłem przecież - przy mnie podnosili go kilkukrotnie!

- I nikt nie przyjechał zabezpieczyć tego miejsca?
- Przyjechał, przyjechał - już drugiego dnia świąt stał tam słupek z migającą lampą. Udało się dużo szybciej, niż "po 1 stycznia"!

- A dlaczego nie działała infolinia ubezpieczyciela?
- Nie słuchałeś - działała, ale nie pracowali konsultanci. Szkodę mogłeś zgłosić online, albo po świętach.

- A jak ktoś nie ma komórki z dostępem do internetu?
- To niech sobie w końcu kupi! I przestań już mnie dręczyć tymi idiotycznymi pytaniami. I tak nie zrozumiesz!   

Dziś przejeżdżałem tamtędy swoim prywatnym autem i zatrzymałem się z niedowierzaniem. Dziury już nie ma. Prowizorycznie zalano ją plackiem asfaltu. Za to sądząc po liczbie kołpaków na poboczu, taką przygodę jak nasze Renault zaliczyło na pewno kilkanaście aut. I to takich z kołpakami. Ile na felgach aluminiowych, albo bez kołpaków - tego się już nie dowiem.

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy