Sobiesław Zasada. Relacje przypominają scenariusz thrillera
Sensacyjny udział 91-letniego Sobiesława Zasady w Rajdzie Safari zachęcił nas, by ponownie sięgnąć do jego książki pt. "Samochód, rajd, przygoda", która ukazała się nakładem Wydawnictwa "Sport i Turystyka" w 1970 r. To pozycja obowiązkowa dla miłośników motorsportu, a jednocześnie wielka przyjemność dla każdego, kto interesuje się historią.
Na ponad 260 stronach druku autor opisuje zaledwie trzy lata swojej aktywności: od zakończonych zwycięstwem Mistrzostw Europy w 1966 r. aż po maraton Londyn-Sydney w 1968. Poznajemy realia ówczesnych rajdów, na które obok odcinków specjalnych (nazywanych przez S. Zasadę wyścigowymi lub po prostu wyścigami) składały się przejazdy niemiłosiernie długimi, niejednokrotnie mierzącymi nawet kilka tysięcy kilometrów trasami, do pokonania w ściśle określonym czasie.
Wyśrubowane limity wymagały nieustannego, mocnego naciskania pedału gazu (przez autora niekiedy nazywanego wdzięcznie "przyspiesznikiem"). A jeżdżono drogami publicznymi, w normalnym ruchu samochodowym, niejednokrotnie tankując paliwo, za własne pieniądze, w lokalnych "cepeenach" i samodzielnie usuwając usterki pojazdów, które bardzo, ale to bardzo różniły się od nam współczesnych. "Nigdy nie przypuszczałem, że we Włoszech jest tak dużo złych dróg" (Rajd Kwiatów).
"Jeżeli będziemy w tej chwili robić gumę, musimy rozmontować koło, zmienić dętkę. Dętki nie mamy przy sobie, może nie będzie można jej kupić, może trzeba będzie kleić - wtedy stracimy co najmniej 10-15 minut i nie przyjedziemy w czasie do Hani Murgani" (Rajd Akropolis).
"Grecy jeżdżą trochę po kawalersku, szczególnie kierowcy na samochodach ciężarowych. Trzeba uważać. Przemykamy się ostrożnie pomiędzy ciężarówkami, jednak musimy jechać bardzo szybko" (tamże).
"Tu w Grecji jest dosyć dużo stacji benzynowych. W czasie przebiegu rajdu wszystkie są otwarte. Nie ma więc kłopotów z benzyną, a napełnianie zbiornika paliwem na stacji odbywa się o wiele szybciej, niż robiąc to samemu z kanistra" (jw).
"Natychmiast muszę spuścić powietrze! Hamuję, wyskakuję z wozu, robię to jak tylko mogę najszybciej. Sprawdzam ciśnienie. Jednak mi się spieszy, a nie chcę spuścić za dużo, bo też byłoby źle. Wypuszczam niestety zbyt mało, lecz nie mam już czasu, jadę dalej". Gdzie to się dzieje? Podczas Rajdu Niemieckiego, w trakcie ścigania się na... północnej pętli słynnego toru Nürburgring. Dodajmy - próby debiutanckiej, tymczasem jak czytamy (i wiemy skądinąd), aby dobrze zapoznać się z tą trasą "trzeba przejechać na niej 500 okrążeń, to jest ponad 11 tysięcy kilometrów".
Relacje z treningu, a potem startu w australijskiej części rajdu Londyn-Sydney przypominają scenariusz thrillera. Emocji i zwrotów akcji nie brakuje. Nocne błądzenie po bezdrożach (w epoce bez GPS-ów i telefonów satelitarnych!), groźne spotkania z kangurami, potworne upały, wszędobylski pył lub błoto...
Równie ekscytująco brzmią wspomnienia ze zwycięskiego startu, za kierownicą Porsche 911, w południowoamerykańskim rajdzie Gran Premio. To wtedy partner zasady, Jerzy Dobrzański, podczas jazdy usunął defekt połączenia lewarka ze skrzynią biegów. Niewiarygodne? A jednak...
Sporo miejsca autor poświęca kontaktom z Polonią, a oddzielny rozdział - spotkaniu z Juanem Manuelem Fangio, legendarnym kierowcą Formuły 1, pięciokrotnym mistrzem świata.
Aby w pełni docenić karierę Sobiesława Zasady, trzeba uświadomić sobie okoliczności, w których przyszło mu działać. Koniec lat 60. ubiegłego stulecia to czasy głębokiego, siermiężnego PRL-u za rządów Władysława Gomułki, okres powszechnego niedostatku, braku towarów w sklepach. Po marnych polskich drogach jeździły Syreny, Warszawy, Wołgi, Moskwicze i Wartburgi. Krajowy motorsport istniał wyłącznie dzięki zaangażowaniu grupki entuzjastów. "Pomimo, że rozwój motoryzacji jest tak duży - powiedziałbym wprost dynamiczny - to jednak nie możemy jeszcze równać się z takimi krajami jak: Finlandia, Szwecja, Anglia czy Włochy (...) Zawodnicy startują tam z zupełnie innego poziomu, z innej platformy. Mają ten start bardziej ułatwiony. My musimy jeszcze parę lat poczekać, nim nasze fabryki będą zainteresowane tym, żeby poprzez sport zbierać doświadczenia, żeby przede wszystkim poprzez sport reklamować swoje samochody".
Opisywany przez autora, w licznych dygresjach, świat Zachodu, tętniących życiem zagranicznych portów lotniczych, rozjarzonych światłami wielkich metropolii, musiał wydawać się ówczesnym czytelnikom krainą baśniową (ech ta wzmianka o zakupie w Wiedniu szamponu dla córki...). Oddzieloną ścianą z paszportów, wiz, kontroli granicznych, braku wymienialnej waluty, biedy, polityki.
Tymczasem krakowski kierowca, na co dzień współwłaściciel skromnego warsztatu samochodowego, poruszał się w tym niedostępnym dla zdecydowanej większości rodaków świecie ze swobodą. Jeździł, latał, uczestniczył z powodzeniem w imprezach sportowych na niemal wszystkich kontynentach, podpisywał kontrakty ze sponsorującymi go zagranicznymi firmami, globalnymi potentatami. Nawiązanie ścisłej współpracy obywatela kraju zza Żelaznej Kurtyny z marką Porsche było wydarzeniem wręcz kosmicznym.
Książkę "Samochód, rajd, przygoda" kończy informacja o udziale Sobiesława Zasady w Rajdzie Safari w 1969 r. "Sobek" zajął wówczas, za kierownicą Porsche 911, szóste miejsce w klasyfikacji generalnej, jako najlepszy z Europejczyków. Po 52 latach pojawił się na starcie po raz kolejny. Wierzymy, że nie ostatni...
Adam Rymont