"Panie władzo, dziki mnie gonią", czyli jak tłumaczą się kierowcy
Jednego goniły dziki, dlatego jechał za szybko, inny pędził po linę, by rzekomo wyciągnąć dziecko z komina. Tłumaczenia kierowców przyłapanych na łamaniu przepisów potrafią zadziwić nawet najbardziej doświadczonego stróża prawa.
Strażnicy miejscy ze Szczecina stworzyli nawet klasyfikację kierowców. Dzielą ich na dwie główne grupy: tych, co jadą za szybko i tych, co źle parkują. Ci ostatni, przyłapani przez strażników na gorącym uczynku przyjmują kilka stałych strategii. Na zdziwionego (o, to tu nie można parkować?), na blondynkę (nie widziałam żadnego znaku), na uzurpatora (płacę, to mogę parkować), na dyktatora (weźcie się do roboty, zamiast łapać kierowców). Są też donosiciele. To bardzo liczna grupa. Zawsze mówią, że inni kierowcy też tak parkują, dlaczego strażnik chce ukarać tylko ich - mówi Joanna Wojtach ze Straży Miejskiej w Szczecinie. Gdy zaparkują na trawniku, zawsze udowadniają, że trawa już tam nie rośnie.
Ci, którzy zostaną przyłapani na przekraczaniu prędkości często odpisują na przesyłkę ze zdjęciem z fotoradaru. Są to często zaskakujące wyznania. Jedna pani napisała, że jechała za szybko, bo bardzo chciało jej się siusiu. Na końcu wyjaśnień poinformowała nas, że zdążyła. Inna napisała, że spieszyła się do domu, żeby zrobić mężowi obiad i zastrzegła, że więcej tego nie zrobi. Do dziś się zastanawiamy, czy miała na myśli zbyt szybką jazdę, czy gotowanie mężowi - dodaje rzeczniczka straży.
Z kolei w Świnoujściu strażnicy opowiadają historię mężczyzny, który jechał za szybko, bo, jak tłumaczył, goniła go wataha dzików.
Swoje historie ma też policja. Zatrzymaliśmy kiedyś do kontroli za przekroczenie prędkości samochód, którego kierowca miał bardzo brudne ręce. Zapytałem co się stało, na co on, że dziecko wpadło mu do komina, a on jedzie po linę, żeby je stamtąd wyciągnąć. Kierowcę puściliśmy, wezwaliśmy straż pożarną i sami popędziliśmy na miejsce. Okazało się, że żadne dziecko do komina nie wpadło, tylko pan chyba ten komin czyścił i to wytłumaczenie pierwsze przyszło mu do głowy - wspomina Marek, który w drogówce przepracował ponad 20 lat. Najbardziej zdziwiona była żona tego pana, jak się jej zapytaliśmy, gdzie jest dziecko, bo podobno jest w kominie. Kierowca jak wrócił do domu, zobaczył tam policję, pogotowie i wóz strażacki stwierdził, że trochę przesadził z tą historią.
Niektórym kierowcom udaje się uniknąć kary, gdy zachowują się niekonwencjonalnie. Zatrzymaliśmy panią, kazałem jej włączyć światła awaryjne, ale kobieta włączyła pozycyjne. Wytłumaczyłem, że chodzi o te światła, które migają. Pani siedziała za kierownicą i przekręcała kluczyk w stacyjce na zmianę zapalając i gasząc światła. Musiałem jej pomóc podczas szukania dokumentów, bo, jak stwierdziła, jedną rękę ma zajętą miganiem światłami "awaryjnymi". Mój partner dusił się ze śmiechu. Pani dostała pouczenie - wspomina policjant. Zdarzyło się, że policyjne auto z wideorejestratorem musiało przez kilkadziesiąt kilometrów gonić za pędzącym porsche. Gdy udało się je doścignąć, właściciel auta tłumaczył, że jechał 200 km/h dla oszczędności. Jego samochód strasznie dużo palił, a gdy wrzucał szósty bieg, spalanie gwałtownie spadało. Problem w tym, że "szóstkę" mógł wrzucić powyżej 160 km/h.
Wielu kierowców złapanych na zbyt szybkiej jeździe opowiada policjantom historie o pilnej wizycie u lekarza, krewnych w szpitalu, niektórych w stanie agonalnym. Czasem policjanci mogą to sprawdzić. Jedna kobieta twierdziła, że pędzi, bo jej dziecko trafiło do szpitala. Zaoferowaliśmy pomoc i asystę radiowozu na sygnale. Dopiero przed szpitalem kobieta przyznała, że dziecko jest w przedszkolu, a ona po prostu spieszy się do pracy - wspomina Marek.