Jedyny taki "duży fiat", czyli 125p, na świecie...
Polska motoryzacyjna myśl techniczna nigdy nie cieszyła się zbyt wielkim uznaniem za granicą. Powodów takiego stanu rzeczy było kilka...
Eksport do "zaprzyjaźnionych" krajów, gdzie nasze konstrukcje były w stanie nawiązać równorzędną walkę z innymi "okołosowieckimi" pojazdami, był mało opłacalny. Siła nabywcza rubla czy rumuńskiego leja nie ustępowała złotemu, dochodziły za to wysokie koszty transportu. Jako producent, Polska nie miała więc w tym interesu.
Biorąc powyższe pod uwagę kuszące wydawały się jedynie kraje tzw. "drugiego obszaru walutowego", w których importerzy byli w stanie płacić za polskie samochody w obrzydliwie kapitalistycznych dolarach.
Niestety, w tym miejscu zawsze pojawiały się schody, których samochody z PRL nie miały szans pokonać. Potencjalni kapitalistyczni klienci FSO musieli sobie przecież powiedzieć, że nie chcę jeździć żadnym fordem escortem, oplem kadettem czy volkswagenem golfem. Wolą za to wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na solidny, ekonomiczny i niezawodny produkt z polskiej fabryki...
Nie oznacza to jednak, że w różnych częściach globu nie trafiali się śmiałkowie upatrujący we współpracy z FSO szansy na biznes. Dla przykładu, produkowane na Żeraniu polskie fiaty 125 trafiały m.in. do Danii, Holandii Norwegii, Francji czy Wielkiej Brytanii. Ogromne ilości tych samochodów wyeksportowaliśmy też m.in. do Egiptu, Iraku, Chin a nawet Ekwadoru czy... Arabii Saudyjskiej. W połowie lat siedemdziesiątych FSO pracowała przy wykorzystaniu 100 proc. zdolności produkcyjnych!
Powszechnie wiadomo, że kilkanaście fiatów 125p (wg różnych źródeł - około 12 sztuk) trafiło też do Stanów Zjednoczonych w charakterze pojazdów służbowych dla naszych dyplomatów.
Mało kto wie jednak, że w połowie lat siedemdziesiątych za Ocean wysłano również trzy fiaty 125p - po jednym w wersji sedan, kombi i pick-up - które utorować miały polskim autom drogę do podbicia tamtejszego rynku!
Uzyskanie amerykańskich homologacji DOT i EPA wiązało się z pewnymi problemami. Z taśmy wyselekcjonowano więc trzy eksportowe egzemplarze (słowa "eksportowe" można było używać wymiennie ze słowem "kompletne") i wysłano drogą morską do USA. Tam samochody trafiły do kalifornijskiej firmy Olson Engineering z Fullerton, w której poddano je niezbędnym modyfikacjom mającym na celu przystosowanie jednostek napędowych do rygorystycznych przepisów dotyczących czystości spalin. Oprócz tego, przeróbki obejmowały m.in. zamontowanie czerwonych, "amerykańskich" kierunkowskazów, na przednich błotnikach pojawiły się też poziome "obrysówki". Tak przygotowane auta zdawały się być były gotowe na podbój USA. Niestety, amerykański sen polskiego fiata 125p nigdy się nie ziścił.
Przystosowanie pojazdów do amerykańskich przepisów okazało się koszmarnie drogie (zastosowano m.in. system recyrkulacji spalin), samochodami z PRL nie był zainteresowany żaden liczący się importer (ten, który miał się zająć sprzedażą zbankrutował). Nie ma się jednak czemu dziwić - mimo kryzysu paliwowego - po topornie wykonane, pozbawione wspomagania kierownicy i klimatyzacji auta raczej nie ustawiały się w Stanach kolejki. W FSO szybko zarzucono więc pomysł eksportowania "dużych fiatów" do USA.
Co stało się z wysłaną za Ocean trójką pojazdów? Sedan rozbity został w ramach amerykańskiego testu zderzeniowego. Kombi po serii testów - jako że nie spełniało wszystkich przepisów homologacyjnych - zgodnie z amerykańskim prawem - zostało zniszczone. Przez długie lata nie było wiadomo, gdzie podział się pickup - jedyny z samochodów, który otrzymał amerykańską homologację. Na szczęście pojazd przetrwał do dzisiaj. Ostatnio auto pojawiło się na jednym ze znanych portali aukcyjnych.
Chociaż na zdjęciach polski fiat z 1975 roku wydaje się być w idealnym stanie, nie jest to wcale zasługą jego solidnej, socjalistycznej budowy. Mimo kalifornijskiego klimatu samochód nie oparł się działaniu rdzy - nadwozie musiało zostać odświeżone przez lakiernika.
Obecny właściciel przyznaje też, że do naprawy kwalifikuje się podłoga, ale - zgodnie z opisem - nadwozie i podłużnice mają się znajdować w idealnym stanie. "Regulacji na zawiasach" wymagają drzwi po stronie pasażera tak, by - tu cytat - "pasowały lepiej". Żaden z miłośników fiata 125 na pewno nie będzie jednak zawracał sobie tym głowy - z doświadczenia wiemy, że to zupełna strata czasu....
Nabywca musi się też pogodzić z pęknięciem jednej z obrysówek (zastosowano światła z eksportowego, włoskiego fiata 124 special) i rozdarciami dermy na fotelach, mimo że - wyskalowany w milach - licznik wskazuje zaledwie nieco ponad 20 tys. mil - ponoć oryginalnego - przebiegu.
Jak większość z miłośników "dużych" fiatów, obecny właściciel wprowadził w aucie kilka drobnych modyfikacji (np. elektryczną pompę paliwa). Dużo "zachodu" kosztowało go również doprowadzenie do stanu używalności koszmaru każdego właściciela "kanciaka" - okrytych złą sławą tylnych hamulców. Oprócz tych drobnych poprawek, samochód znajduje się w takim stanie, w jakim w 1975 roku opuścił żerańską fabrykę.
Co ciekawe, mimo niezwykle interesującej historii i niewielkiego przebiegu, samochód nie wywołuje dużego zainteresowania wśród amerykańskich kolekcjonerów. Jak do tej pory były jedynie trzy oferty kupna, aktualna cena to zaledwie 4 tys. dolarów (właściciel dysponuje wyceną rzeczoznawcy określającą wartość samochodu na 7,5 tys. dolarów). Może warto, by po 37 latach emigracyjnej tułaczki duma FSO wróciła na starość do macierzy?
Więcej informacji na temat "amerykańskiego" fiata 125p znajdziecie w archiwalnym numerze "Classic Auto" z lipca 2011 roku.