Chichot zza grobu

Zapewne niewielu ludzi w Polsce zdaje sobie sprawę, że ogromna część naszych problemów komunikacyjnych (w sensie drogowym, ale nie tylko) to w prostej linii spadek po strategicznym zarządzaniu Polską Rzeczpospolitą Ludową - i to jeszcze z czasów tuż powojennych.

Obowiązywała otóż wówczas (i przetrwała jako dogmat wojskowy do końca lat 80.) doktryna o utrudnianiu wrogowi szybkiego marszu w głąb naszego terytorium - a więc i dojścia do terytorium najważniejszego, Związku Radzieckiego.

W ramach tej doktryny nie tylko blokowano każdą inicjatywę mającą na celu wybudowanie nowego mostu lub choćby tylko zwiększenie przepustowości już istniejącego. Blokowano też - co oczywiste w tym kontekście - odbudowę większości przepraw. No bo przecież jak nie ma mostów nad rzekami i wiaduktów nad torami, to wojska wroga będą się przemieszczać powoli.

Reklama

Była w tym jakaś logika, bo wygodne, szerokie szlaki komunikacyjne o dużej przepustowości nie były ani trochę potrzebne niezwyciężonej Armii Czerwonej (ona już była na miejscu, a nawet trochę dalej w stronę Odwiecznego Wroga), do niej dochodziły tylko pociągi z zaopatrzeniem, a to polskie torowiska wytrzymywały zawsze.

A Ludowe Wojsko Polskie nie potrzebowało możliwości przemieszczania się, bo inne były jego zadania.

No dobrze, potrafię zrozumieć, że to się sprawdziło w czasie II wojny światowej. Potrafię nawet - choć z zaciśniętymi zębami - zrozumieć, dlaczego dopiero za Gierka uczyniono nie tyle wyłom, co pewne szczeliny w tym monolicie rodem z Układu Warszawskiego (powstał wtedy np. most Berlinga na Trasie Łazienkowskiej, co Radzieccy uznali za dramat, zdradę ideałów socjalizmu niemal).

Ale dlaczego w prawie 20 lat od momentu zawalenia się tej doktryny, w 16 od wyprowadzenia się Armii Czerwonej z Berlina i upadku NRD nadal wszyscy musimy cierpieć i stać w korkach, bo Josif Wissarionycz Dżugaszwili (zwany w konspiracji i trochę potem Stalinem) ogłosił w 1945 roku Polskę państwem frontowym - tego nie rozumiem.

Przecież u nas byle torowisko jest koszmarną przeszkodą! Na przykładzie Warszawy (która nie jest najbardziej dotkniętym tym problemem miastem w Polsce) widać, że trzy linie kolejowe i Wisła de facto czynią ze stolicy cztery miasta, które mają ze sobą niezwykle ograniczoną łączność!

Naprawdę nie rozumiem - bo już dawno Wojsko Polskie nie blokuje nowych inwestycji komunikacyjnych, dawno problemem nie są pieniądze (wyrzuca się je lekką ręką na pierdoły, przelewa się dziesiątki milionów złotych na jakieś inwestycje kościelne, DO KTÓRYCH TEŻ TRZEBA BĘDZIE KIEDYŚ DOJECHAĆ!), z ekologami też można się dogadać.

Więc o co, psiakrew, chodzi?!

Tekst pochodzi z bloga Macieja Pertyńskiego.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy