Samochody podrożeją dwukrotnie? Szef Renault nie ma wątpliwości!

Co do tego, że w motoryzacji nie dzieje się ostatnio najlepiej, nikt nie ma już chyba wątpliwości. Dość przypomnieć, że w ostatnich trzech latach ceny nowych samochodów w Polsce wzrosły o - uwaga - 30 proc. Niestety, nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się poprawić. Przedstawiciele branży motoryzacyjnej nie pozostawiają złudzeń - będzie tylko gorzej!

Chodzi oczywiście o szykowaną od dłuższego czasu normę emisji spalin Euro 7, która miałaby wejść w życie w roku 2025. Jej następstwem będzie skokowy wzrost cen nowych aut podyktowany koniecznością doposażenia pojazdów w nowe układy oczyszczania spalin. Jak dużych podwyżek można się spodziewać?

Ciekawe światło na tą kwestię rzuca wywiad udzielony brytyjskiemu magazynowi "Autocar" przez szefa koncernu Renault - Luca de Meo. Wynika z niego, że już niedługo, za popularne miejskie auta segmentu A i B zapłacić trzeba będzie... nawet dwukrotnie więcej niż dzisiaj! Jak to możliwe?

Reklama

Luca de Meo tłumaczy, że - by sprostać kolejnym poprzeczkom dotyczącym emisji spalin - producenci aut z silnikami spalinowymi będą musieli stosować kolejne systemy filtrowania spalin. Niezależnie od tego, czy chodzi o luksusową limuzynę czy popularne auto miejskie, producent i tak będzie je musiał wyposażyć w filtry zawierające określoną ilość drogich metali - platyny czy rodu. W przypadku luksusowych pojazdów ich wpływ na cenę będzie stosunkowo niewielki. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o samochodach popularnych, które już dziś budowane są na granicy opłacalności.

Szef Renault zwraca uwagę, że zarówno Renault Clio, jak i Mercedes klasy S potrzebować będą tego samego filtra cząstek stałych. W tym pierwszym będzie on oczywiście mniejszy, ale nie zmienia to faktu, że i nie obejdzie się bez dużej zawartości drogocennych kruszców, która w prostej linii odbije się na cenie pojazdu. Do tego dochodzą jeszcze koszty stworzenia linii produkcyjnych itd.

Luca de Meo nie kryje, że na przestrzeni najbliższych pięciu lat samochody popularne podrożeć mogą nawet dwukrotnie! Oczywistym rozwiązaniem wydaje się trwający właśnie zwrot w kierunku samochodów elektrycznych, ale tutaj również pojawiają się potężne problemy natury ekonomicznej. Dość przypomnieć, że wg danych JATO Dynamic samochód z wtyczką jest obecnie o - średnio - 75 proc. droższy niż jego odpowiednik z silnikiem spalinowym. Różnice będą się więc zacierać, ale nie dlatego, że elektryki potanieją, lecz w wyniku sztucznego (wymuszonego przepisami) "pompowania" cen samochodów spalinowych!

Nie ulega wątpliwości, że czasy tanich aut definitywnie minęły. Paradoksalnie podwyżki cen mogą jednak przysporzyć niespodziewanych kłopotów, chociażby władzom europejskich miast. Jest całkiem prawdopodobne, że w wielu miejscach zamiast na kolejne Clio czy Polo, klienci - ze względów ekonomicznych - przesiądą się na większy pojazd. Jeśli różnica w cenie Polo i Golfa zacznie się zacierać, kupno mniejszego samochodu przestanie mieć sens. To z kolei prowadzić może do kolejnych problemów komunikacyjnych.

Innym efektem może być również załamanie się rynku nowych pojazdów i nagły zwrot nabywców w stronę aut używanych. Świadkami takiej sytuacji jesteśmy obecnie, gdy załamanie dostaw półprzewodników podyktowane problemami producentów w Japonii (pożar) i Teksasie (sroga zima i absurdalny rynek energii), zmusiło do zatrzymania fabryk wielu producentów pojazdów. W efekcie klienci flotowi wydłużyli okresy eksploatacji pojazdów, co ograniczyło dopływ stosunkowo młodych aut na rynek wtórny. Następstwem takiej sytuacji są tworząca się w wielu krajach przepaść między podażą i popytem oraz skokowe wzrosty cen.
PR

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy