PRL w Ameryce. W USA jak w Polsce za komuny!

Kolejne problemy z dostawami półprzewodników dają się we znaki producentom pojazdów na całym świecie. W USA jesteśmy właśnie świadkami sytuacji rodem z PRL, gdy część samochodów skokowo zyskuje na wartości po wyjeździe z salonu!

Jak wynika z raportu opracowanego przez platformę sprzedażową i motoryzacyjną firmę analityczną Emunds, na najbardziej pożądanych modelach zarobić można nawet 25 tys. dolarów! Zestawienie, którego wyniki opublikowała telewizja CNN, obejmuje używane pojazdy z roku modelowego 2020. Wiele z nich, po rocznej eksploatacji, można dziś sprzedać drożej, niż ich nabywcy płacili za fabrycznie nowe egzemplarze. Które auta pochwalić się mogą największym wzrostem wartości?

Zdecydowanym numerem jeden jest tutaj Chevrolet Corvette. W ubiegłym roku za nowy egzemplarz średnio zapłacić trzeba było 81 425 dolarów. Obecnie roczne auto używane wyceniane jest na 107 237 dolarów. Oznacza to, że sprzedając swój egzemplarz właściciele zarobić mogą nawet 25 812 dolarów, czyli blisko 98 tys. zł!

Reklama

Sporo - średnio 6666 dolarów - zarobić też można w USA na sprzedaży rocznego RAMa 2500. Wśród aut używanych o najwyższym wzroście wartości znalazły się też: Dodge Challenger (wzrost o 5754 dolary), Chevrolet Camaro (+4638 dolarów) i Toyota 4Runner (+3802 dolary).

Analitycy wyjaśniają, że na skokowy wzrost wartości złożyło się kilka czynników. Najważniejszy to oczywiście "kryzys półprzewodnikowy", który nieustannie wydłuża okres oczekiwania na fabrycznie nowe auto. W przypadku rocznych pojazdó używanych ważna jest również ubiegłoroczna sytuacja na rynku nowych samochodów. Osłabieni pandemią (ciągnący się miesiącami lockdown) dealerzy byli wówczas skłonni kusić klientów dużymi rabatami, by wygenerować skromny zysk lub - mówiąc wprost - pozbyć się z placów pojazdów, których utrzymanie generowało koszty.

Wbrew pozorom skokowy wzrost cen nie obejmuje wyłącznie modeli usportowionych i użytkowych. Na liście opracowanej przez Edmunds znalazło się też wiele aut popularnych. Wśród nich wymienić można chociażby: Hondę Civic (+1740 dolarów) czy - cieszącego się za oceanem dużym powodzeniem suva - Kię Telluride (+1433 dolary).

Podobne zjawisko zaobserwować można również w Polsce. Już w marcu największy na naszym rynku portal ogłoszeniowy - Otomoto.pl - donosił, że różnica między popytem a podażą aut na rynku wtórnym sięga już przeszło miliona egzemplarzy. To m.in. wynik - związanych z oczekiwaniem na nowe auta - wydłużania okresów eksploatacji pojazdów przez floty, których auta - po okresie leasingu - zasilały rynki wtórne. Efektem są właśnie rekordowe wzrosty cen używanych aut oraz... żniwa warsztatów. Tracąc perspektywę wymiany samochodu na nowszy wielu kierowców zdecydowało się w ostatnim czasie na - odkładane miesiącami - naprawy.

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy