Nowy passat za 60 tys. zł? Tak, to możliwe!
Fakt, że na wielu zachodnich rynkach ceny nowych pojazdów kształtują się na zdecydowanie bardziej przystępnym poziomie niż u nas, nie jest tajemnicą.
Pod tym względem prym wiodą Stany Zjednoczone, gdzie za fabrycznie nowe auta zapłacić trzeba o wiele mniej niż na Starym Kontynencie.
Volkswagen ogłosił niedawno ceny nowego, zaprojektowanego z myślą o amerykańskim rynku passata. Chociaż pojazd bardzo różni się od passatów oferowanych na Starym Kontynencie, wyposażenie nie daje powodów do narzekań. Podstawowa wersja napędzana jest 2,5-litowym benzynowym silnikiem o mocy 170 KM. Do wyposażenia standardowego należą: automatyczna, dwustrefowa klimatyzacja, system bluetooth i sterowane z kierownicy, niezłe audio. Tak skonfigurowany amerykański passat kosztuje 19 995 dolarów, co przy obecnym kursie USD daje niecałe 60 tys. zł. Za 23 725 dolarów (niespełna 70 tys. zł) otrzymamy pojazd z 17-calowymi felgami ze stopów aluminium, podgrzewanymi, elektrycznie ustawianymi fotelami i rozbudowanym system audio wyposażonym w duży dotykowy ekran.
Co więcej, na 25 999 dolarów (74 tys. zł) wyceniono podobnie wyposażony model z dwulitrowym silnikiem TDI. Za podstawową wersję europejskiego passata z taką samą jednostką napędową, trzeba w polskim salonie zapłacić co najmniej 104 tys. zł!
Ta pokaźna różnica cen, która pogłębia się dodatkowo w przypadku pojazdów z rynku wtórnego sprawia, że Polacy coraz częściej wybierają się po samochody za Ocean. Na rynku działa wiele firm, które specjalizują się w wyszukiwaniu i sprowadzaniu do naszego kraju aut z USA.
Niestety - koszty takiej operacji nie są małe. Nawet jeśli nie zdecydujemy się na samodzielną podróż do Stanów, trzeba będzie pokryć koszty zapakowania auta na kontener i transportu przez ocean. Wraz z opłatami portowymi, koszt takiej operacji wynieść może nawet 4 tys. dolarów.
Kolejny tysiąc pochłonie prowizja pośrednika, jeśli przywiezienie auta zlecimy wyspecjalizowanej firmie. Już w Polsce zapłacić będzie trzeba 3,1 lub 13,6 proc. akcyzy (w zależności czy pojazd napędzany jest silnikiem do czy od 2 l pojemności), cło w wysokości 10 proc wartości auta oraz podatek VAT naliczany od wartości auta powiększonej o cło i akcyzę.
Takie uregulowania prawne sprawiają, że w wielu przypadkach sprowadzenie pojazdu z USA może okazać się nieopłacalne. Na duże oszczędności możemy jednak liczyć w przypadku młodych (lub fabrycznie nowych) droższych pojazdów klasy premium.
Decydując się na auto ze Stanów, trzeba jednak zdawać sobie sprawę z różnic konstrukcyjnych, jakie dzielą pojazdy europejskie i amerykańskie. Niższe ceny tych ostatnich to wypadkowa wielu czynników. Jednym z nich jest np. niższa jakość wykonania.
W Stanach nie ma ani niemieckich autostrad, na których bez przeszkód podróżować można z prędkością 250 km/h, ani włoskich serpentyn stanowiących wyzwanie dla zawieszeń i układów hamulcowych. Większość producentów oszczędza więc, wyposażając produkowane z myślą o rynku USA pojazdy w zdecydowanie słabsze układy hamulcowe, "leniwe" przekładnie kierownicze i proste, nastawione niemal włącznie na komfort zawieszenia. Jazda takim samochodem po europejskich drogach nie zawsze należeć więc będzie do przyjemności - na krętych trasach wiele "amerykańskich" aut prowadzi się zdecydowanie gorzej niż chociażby golf III generacji!
Samochody nie przepadają też za szybką, autostradową jazdą, która może się skończyć uszkodzeniem automatycznej skrzyni biegów (w niektórych przypadkach pomaga montaż dodatkowej chłodnicy oleju).
Problemem wciąż pozostaje również kwestia oświetlenia pojazdu. By otrzymać europejską homologację, każdy samochód wyposażony musi być w asymetryczne reflektory, które doświetlają pobocze. W Stanach nie ma takiego wymogu, więc światła aut z USA świecą równo, na wprost. Inne - zintegrowane ze światłami pozycyjnymi - są też czerwone, tylne kierunkowskazy. Podobnie ma się sprawa z lusterkami - te amerykańskie nie muszą być asferyczne.
Chcąc zarejestrować sprowadzony z USA pojazd trzeba będzie wymienić te elementy na takie, które spełniają europejskie normy - w przypadku niektórych nowych aut, operacja taka kosztować może przeszło 30 tys. zł! Dlatego właśnie decydując się na sprowadzenie "Amerykanina" najlepiej będzie ograniczyć swój wybór do aut... europejskich. Część z nich (jak np. niektóre modele Mercedesa) już wyposażona jest w światła asymetryczne, do pozostałych, bez trudu kupimy zamienniki.
Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z utrudnionej eksploatacji samochodu made in USA. W codziennym użytkowaniu drażnić może np. amerykańskie radio, w którym nie można ustawić parzystej częstotliwości. Problemy sprawiać może też zakup niektórych części eksploatacyjnych, jak np. innych tarcz czy klocków hamulcowych.