Wystarczyłoby chcieć...

Zróżnicowanie terminów zimowego wypoczynku uczniów spowodowało, że ostatnio każdy weekend jest początkiem lub końcem ferii. Co to oznaczało dla i tak już zatłoczonej zakopianki - łatwo się domyślić. Co tydzień padają nowe "rekordy" czasu przejazdu ze stolicy Tatr do Krakowa. 4-5 godzin na pokonanie liczącej 100 kilometrów trasy stało się w dniach szczytu feryjnych wyjazdów i powrotów normą. Nie lada sztuką - włączenie się do ruchu z którejś z bocznych dróg.

Zróżnicowanie terminów zimowego wypoczynku uczniów spowodowało, że ostatnio  każdy weekend jest początkiem lub końcem ferii. Co to oznaczało dla i tak już zatłoczonej zakopianki - łatwo się domyślić. Co tydzień padają nowe "rekordy" czasu przejazdu ze stolicy Tatr do Krakowa. 4-5 godzin na pokonanie liczącej 100 kilometrów trasy stało się w dniach szczytu feryjnych wyjazdów i powrotów normą. Nie lada sztuką - włączenie się do ruchu z którejś z bocznych dróg.

Jest sobotni, wczesny wieczór. Na zakopiankę wjeżdżamy w Lubniu. W obu kierunkach ciągnie się długi sznur samochodów. Kierowcy jadą na ogół karnie. Skokami po kilkanaście - kilkadziesiąt metrów. Jedynka, gaz, hamulec, luz, jedynka itd. Harcowników, wyłamujących się z kolumny, by zyskać parę sekund i trochę terenu jest wyjątkowo niewielu. Nie wiadomo, czy to wynik rosnącej (podobno) kultury jazdy w Polsce, czy bezsensowności takich prób. Wyprzedzający mają kłopoty z ponownym włączeniem do kolumny, ponieważ jedziemy ciasno, zderzak w zderzak. O zachowaniu bezpiecznych odstępów nie ma mowy. Przecież najważniejsze to utrudnić życie cwaniakom.

Reklama

Po godzinie (!) docieramy do Stróży, nie spotykając po drodze ani jednego policyjnego radiowozu. Komentarze są jednoznaczne: nie stoją, bo przy takim ruchu, jak dzisiaj, nie ma szans nikogo złapać na radar.

Zaraz za wjazdem na dwupasmówkę w Myślenicach kończy się spokój i kultura, a zaczynają wyścigi. Zupełnie, jakby kierowcy chcieli i musieli odreagować monotonię wcześniejszej podróży. Co ostrożniejsi trzymają się kurczowo prawego pasa. Większość gna lewym - z prędkością grubo ponad 100 km/godzinę. Pogoda jest fatalna. Cały czas pracują wycieraczki. Ruch na szosie ani na chwilę nie pozwala na włączenie długich świateł. Czerń mokrego asfaltu jezdni zlewa się z czernią pobocza. Niewidoczne są oznakowania poziome. Ktoś, kto nie zna dobrze tej trasy musi być zaskoczony nagle wyłaniającymi się zakrętami. O ile bezpieczniejsza byłaby zakopianka, gdyby wyposażyć ją w zawsze widoczne linie, gęściej ustawione słupki z szkłami odblaskowymi (choćby tak, jak jest w Czechach, nie mówiąc o Austrii), oświetlenie w szczególnie newralgicznych miejscach. Podobne przedsięwzięcia nie wymagają krociowych nakładów finansowych. Wystarczyłoby chcieć.

Wreszcie światła Krakowa. Na szczęście to inni muszą jechać dalej...

Adam Zięba

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: trasy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy