Uwaga: Kobieta za kółkiem! Ale właściwie dlaczego?

Wiecie, co to oznacza, jeśli kobieta przy słonecznej pogodzie włącza wycieraczki? Otóż prawdopodobnie zaraz będzie skręcać. To oczywiście żart, ale to, że kobiety inaczej zachowują się na drodze, żartem już nie jest. Posłuchajcie....

Były kiedyś takie czasy, że żywność zdobywaliśmy za pomocą maczugi a nie karty płatniczej. My, mężczyźni. I choć są to raczej czasy dość odległe, to wyrobione wówczas nawyki i odruchy tak naprawdę były decydujące dla ukształtowania się przyzwyczajeń, które i w nas, i w kobietach pokutują do tej pory i przejawiają się m.in. w zachowaniu na drodze.

Po pierwsze i pewnie najważniejsze: kobiety muszą mieć podczas jazdy samochodem dużo większy margines bezpieczeństwa. Oznacza to dwie rzeczy - jeżdżą one dużo ostrożniej niż mężczyźni. W 2014 r. według statystyk policyjnych ponad 3/4 wypadków spowodowali mężczyźnie, a tylko niecałe 25 procent kobiety.

Reklama

Oczywiście, jak to w życiu, nigdy nie ma nic za darmo, więc koszt bezpieczniejszej jazdy jest taki, że kobiety jeżdżą dużo... jakby to powiedzieć, ślamazarniej. To znaczy mężczyzna już dawno włączyłby się do ruchu, a ona ciągle czeka, żeby mieć odpowiednio dużo miejsca. Oczywiście efekty też bywają różne: on czasem przestrzeli, dla odmiany ona będzie czekać czasem w nieskończoność.

Ślamazarniej znaczy też wolniej. Kobiety nie wyprzedzą przecież wlokącej się ciężarówki, podczas gdy mężczyzna dawno by to już zrobił, nawet jeśli manewr byłby odrobinę ryzykowny (dla  niego wlokąca się ciężarówka zaczyna się gdzieś od prędkości 80 km/h). Wsiadając zatem do samochodu prowadzonego przez kobietę mamy większe szanse dojechać w jednym kawałku, ale musimy się też liczyć z tym, że potrwa to nieco dłużej niż w przypadku kierowcy - mężczyzny. Niestety, prawda ta obowiązuje również w przypadku kobiet w roli pasażera. Wtedy po prostu mamy jeden, dodatkowy hamulec więcej...

Podobnie wygląda sytuacja z parkowaniem. Kobiety muszą mieć znacznie więcej miejsca do zaparkowania. Jeśli uznają, że nie zmieszczą się, po prostu odjeżdżają i szukają innego miejsca. Dla mężczyzny mała ilość miejsca to nie powód do rezygnacji, lecz wręcz przeciwnie - wyzwanie, któremu musi sprostać. Czasem kosztem urwanych lusterek i porysowanego samochodu, ale co zrobić? Gdzie drwa rąbią...

Oczywiście za niewłaściwą ocenę odległości przy parkowaniu przez kobiety winę ponosimy my, mężczyźni. Przecież od dawna przekonujemy je, że najmniejsza występująca w przyrodzie długość czy odległość to minimum 20 cm, mimo że wizualnie raczej nic na to nie wskazuje...

Z czasów, kiedy własnoręcznie musieliśmy zabić to, co później zjadaliśmy, wynika też fakt, że mężczyźni aktywniej reagują na bodźce płynące z zewnątrz - uważnie obserwują otoczenie i natychmiast dostosowują swoje zachowanie do zmiennej rzeczywistości. Inaczej sami z dostawcy posiłku mogliby się w posiłek zmienić. Dlatego szanse, że mężczyzna przepuści pieszego na pasach albo pomoże we włączeniu się do ruchu innym kierowcom są dużo większe niż w przypadku kobiet. Po prostu dla mężczyzny taka sytuacja (pieszy stojący przy jezdni, sznur samochodów z włączonymi kierunkowskazami na drodze podporządkowanej) domaga się natychmiastowej reakcji. Dla kobiety - już nie. Kobieta to oczywiście też widzi, ale nie jest to dla niej sytuacja, która wymaga jakiegoś działania lub zmiany zachowania. Trochę na zasadzie: "Ok, widzę, że coś się dzieje, pieszy stoi, samochód chce włączyć się do ruchu, ale co z tego? To mnie nie dotyczy". Oczywiście są wyjątki: przechodziłem ostatnio na pasach i oczywiście samochód prowadzony przez mężczyznę grzecznie się zatrzymał, ale zareagowała (i to jak!) również jego towarzyszka na fotelu pasażera: zaczęła mi głośno złorzeczyć, gwałtownie machając rękoma.

Niestety, brak reakcji na zmienne warunki na drodze dotyczy też groźnych sytuacji w ruchu, tym bardziej, jeśli kobieta jedzie zgodnie z przepisami i jest o tym przekonana. Zdarza się, że ktoś zajeżdża ci drogę albo wymusza pierwszeństwo i musisz przyhamować. Kobieta działa wówczas na zasadzie: "To ja jadę prawidłowo, a nie ty, więc to ty musisz dostosować się do mnie, a nie ja do ciebie". Oczywiście nie jest to świadoma kalkulacja i dzieje się tak nawet wtedy, kiedy może przynieść kobiecie ewidentną stratę, np. zniszczenie samochodu, której można było zapobiec po prostu trochę zwalniając. One po prostu takie są. Słyszałem o sytuacji, kiedy dwóm paniom nie udało wyminąć się na łuku i zahaczyły o siebie. Komentarz uczestniczki zdarzenia był taki "No tak, gdyby to byli faceci, to wyminęliby się bez problemu".

Oczywiście w sytuacji podbramkowej mężczyzna dużo chętniej ustąpi kobiecie. Z bardzo prostego powodu: taka sytuacja pozwoli mu bardzo się dowartościować. Oczywiście, że nie obędzie się bez komentarza "Co zrobić? Baba za kółkiem..." i kombatanckich wspominek przy piwie z kumplami. Najważniejsze jednak, że męskie ego zostanie po raz kolejny mile połechtane...

Pamiętam taką cudowną sytuację, kiedy pewna pani stała pierwsza na światłach, zaświeciło się zielone, pani chce ruszać a samochód zgasł i nie dawał się odpalić. Oczywiście wszyscy stojący za nią mężczyźni wściekle zaczęli trąbić, ale pani nie straciła zimnej krwi, tylko wysiadła, podeszła do pierwszego stojącego (i trąbiącego) za nią samochodu i grzecznie poprosiła: "Mógłby mi Pan pomóc odpalić samochód? Ja Panu w tym czasie potrzymam ten klakson". Co nagle wszystkich uspokoiło. Cóż, grunt to zachować zimną krew...

I tak dochodzimy do sprawy zasadniczej: mężczyźni traktują jazdę jak jeszcze jedną możliwość rywalizacji, która ma potwierdzić ich dominację. Stąd agresja podczas prowadzenia samochodu. Oczywiście kobiety też rywalizują, ale inaczej i co innego jest dla nich ważne. Najlepiej widać to na przykładzie modelowej sytuacji: dwa samochody stoją obok siebie na światłach. Jeśli jeden facet spojrzy na drugiego a ich wzrok spotka się odrobinę za długo efekt może być tylko jeden - pedał w podłodze, pisk opon, czyli sprawdzamy, kto ma większe cojones. Analogiczna sytuacja - stoją dwie panie, patrzą na siebie, a już po chwili jedna i druga... przeglądają się uważnie w lusterkach. Muszą się upewnić, że wyglądają lepiej. To jest dla nich pole rywalizacji a nie jakieś tam konie mechaniczne...

To podejście do motoryzacji ma też swoje przełożenie na rynek samochodowy. Kobiety nadal walczą o równouprawnienie, lecz to one podejmują większość decyzji konsumenckich. Nawet, jeśli mężczyźni są przekonani, że to oni wybrali auto. Efekt oczywiście jest taki, że samochody przestały jeździć, ale za to stały się... ładniejsze. Pamiętacie auta z lat  90. ubiegłego wieku, te, które przejeżdżały miliony kilometrów? Audi, wszystkie modele japońskie, koreańskie, ople, volkswageny w zasadzie w ogóle pozbawione były jakiegokolwiek wyglądu. Ale kogo to obchodziło? Ważne były osiągi, trwałość i bezawaryjność. Wraz z pojawieniem się lusterek w obu osłonach przeciwsłonecznych, osiągi przestały mieć znaczenie, a zaczął liczyć się wygląd.

"Dreszcz emocji gwarantowany"... "Wygląd samochodu przekazuje energetyczne napięcie oraz uczucie rytmicznego ruchu, które przemawia do kierowców od pierwszego wejrzenia". To jest język, którym teraz mówi się o nowych modelach samochodów. Co to znaczy? Nic. Ale do kobiet może trafić. Co tam prędkość, moc, spalanie... Widzieliście, albo przynajmniej potraficie sobie wyobrazić, że dla kobiety decydującym kryterium wyboru samochodu będzie np. moment obrotowy? A co to takiego jest? No właśnie. Ale piękny kolor czy kształt reflektorów? Jak najbardziej.

Kobiety i mężczyźni bardzo się różnią, co ma swoje odzwierciedlenie także na drodze. I nie ma co się złościć, trzeba zrozumieć. Albo przynajmniej się postarać.

Tekst napisałem na podstawie rozmowy z dr. Andrzejem Markowskim, psychologiem ruchu drogowego.

Tomasz Bodył

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama