Polowanie na kierowcę
W zasadzie od czasów starożytnego Rzymu znana jest zasada, że to nie wysokość kary, ale jej nieuchronność powstrzymuje od łamania prawa.
W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z dewaluacją regulacji prawnych, brakiem poszanowania człowieka do przepisów. Chyba trudno o bardziej jaskrawy przykład na potwierdzenie tej tezy, niż sytuacja na polskich drogach.
W Europie Zachodniej obywatele zdają sobie sprawę z tego, że przepisy są ustanawiane dla ich wygody i bezpieczeństwa, a hasłem przyświecającym policji jest słynne amerykańskie "To Serve and Protect". Tymczasem podczas podróżowania po naszych drogach mamy nieodparte wrażenie, że wszyscy są tu przeciwko kierowcom. Wszyscy, począwszy od inżynierów ruchu, poprzez drogowców, na policji kończąc.
Polski kierowca musi być niczym pilot myśliwca, czyli mieć oczy dookoła głowy. Bo a nuż ten kawałek błotnika wystający z krzaków tuż z znakiem z ograniczeniem prędkości należy do radiowozu, a nuż ta vectra w lusterku wstecznym wiezie dwóch funkcjonariuszy i wideorejestrator, może ten znak ostrzegający przed ostrym zakrętem, jako pierwszy z serii 10 ma uzasadnienie, czy może wreszcie te roboty drogowe, o których informuje kolejny znak, rzeczywiście jeszcze trwają, a nie skończyły się trzy miesiące temu...
Nic dziwnego, że czujący się jak zwierzyna łowna kierowcy, zorganizowali się w ruch oporu. Warty wszystkich pieniędzy jest wyraz twarzy obcokrajowca, któremu na widok migających światłami długimi samochodów, oczy robią się okrągłe ze zdziwienia i niezrozumienia. Jak to? Ostrzegają przed policją? Po co?
Co prawda, ostatnio zwyczaj migania nieco zanikł, ale wyłącznie dlatego, że został wyparty przez radio CB. Skoro policjanci sięgają po coraz bardziej zaawansowane środki techniczne, to i kierowcy nie mogli zostać z tyłu. I tylko uczucia pojawiające się na widok policjantów, którzy zatrzymują dostawczego lublina, który w teren zabudowany wjechał z prędkością 70 km/h, a przepuszczają pirata, który najpierw pędził 140 km/h, by wyhamować przed kontrolą do 50 km/h, można nazwać ambiwalentnymi. Bo z jednej strony po polskich drogach jeździć zgodnie z przepisami się nie da, (jak to mówią załogi wideorejestratorów, są tylko kierowcy zbyt krótko nagrywani), a z drugiej - nie ma sposobu, by wyeliminować element naprawdę zagrażający bezpieczeństwu...
Natomiast zupełnie nieambiwaletne są uczucia pojawiające się u kierowców, którzy słyszą w radiu, jak policjanci kłamią, informując "że droga jest czysta". Warto wówczas ściszyć radio, bo można się tak nasłuchać, że wstyd robi się każdemu przyzwoitemu człowiekowi, a co dopiero mówić o funkcjonariuszach zaufania publicznego...
Jak widać, w Polsce egzekwowanie przepisów ruchu drogowego jest dokładnym zaprzeczeniem wspomnianej na wstępie zasady. U nas można wszystko, dopóki nie będziemy mieli pecha - mniejszy skończy się mandatem, większy - wypadkiem...