Policja to sobie może straszyć dzieci w przedszkolu...

"Niesamowite!"... "Tego jeszcze nie było!"... "Niewiarygodne!" - krzyczą nagłówki informacji w mediach. Jakież to wydarzenie wzbudziło tak wielkie emocje? Wynaleziono silnik na wodę? Przyłapany na jeździe po pijanemu poseł w akcie skruchy oddał swój samochód na cele charytatywne? Zwycięzcy wyborów parlamentarnych zapowiedzieli zwrot pieniędzy za mandaty zapłacone pod poprzednimi rządami?

Nie, powszechne poruszenie wywołała wiadomość z miejscowości Łosiów, gdzie zainstalowano pierwszy w Polsce system do odcinkowego pomiaru prędkości. Działa na razie w trybie testowym, ale przestraszeni kierowcy już teraz zwalniają, i to tak bardzo, że tworzą się potężne korki. Policja, chcąc je rozładować, grozi zawalidrogom mandatami.

Problem oczywiście nie jest nowy. Podobne zjawisko obserwujemy przy fotoradarach. Załóżmy, że taka żółta "budka dla sępów" stoi w miejscu, w którym obowiązuje ograniczenie do 70 km/godz. Niektórzy kierowcy mijają ją, mając na liczniku 80 km/godz. Wierzą, nie bez podstaw, że takie wykroczenie nie zostanie wyłapane, a przynajmniej nie będzie wiązało się z żadnymi przykrymi dla sprawcy konsekwencjami. Wielu innych na wszelki wypadek jednak zwalnia do 50 km/godz., czyli znacznie poniżej limitu. Rzecz jasna, gdy tylko zagrożenie fotką minie, i jedni, i drudzy zazwyczaj ostro przyspieszają.

Reklama

Fotoradar nadzoruje stosunkowo niewielki obszar. Rzeczony odcinek w Łosiowie ma 2,1 km długości, więc i skutki nadmiernej przezorności kierowców bardziej widoczne. A co o tym sądzą internauci?   

"Sytuacja jest kuriozalna, to fakt - pisze "U. v. Jungingen". - Ale to kuriozum bierze się z tego, że kierowcy (Polacy) nie ufają Policji, SM, ITD (czyli państwu), nie wierzą, że urządzenia są prawidłowo skonfigurowane mając wiele złych doświadczeń z niewłaściwym użyciem przenośnych fotoradarów, mierników Iskra czy podpuszczania przez "stróżów prawa" w nieoznakowanych radiowozach. Dlaczego teraz mam wierzyć, że jest uczciwie? Zaufanie można stracić bardzo szybko ale odzyskanie go to długi proces a często już niemożliwy. Świadomość, że komuś nie zależy na bezpieczeństwie, ale zwyczajnie chce mnie "upolować" powoduje takie a nie inne zachowanie."

"Ciekawa sprawa. Odcinkowy pomiar prędkości ma służyć nabijaniu kasy na mandatach za zbyt szybką jazdę. Za zbyt wolną mandat da policja. Gdy ktoś na tym odcinku drogi, jadąc z maksymalną dozwoloną prędkością, spowoduje wypadek, to będzie to "niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze" i znów... mandat oczywiście. Kur...a w jakim ja kraju żyję?" - pyta "E_U_Geniusz".

"Znacie kodeks drogowy? Jest tam napisane że utrudnianie ruchu jest karane, a taki, co jedzie przez miasto 20 km/h, to co robi? Zwiedza? To niech się na rower przesiądzie albo na piechotę zapierdziela. Owszem nie jestem za tym, żeby jechać przez miasto 80-90 km/h, ale bez przesady, żeby 20-30 km/h jechać... Jeżeli nie umiecie jeździć bezpiecznie tylko musicie się ruszać jak ślimak, to najwyższa pora oddać prawo jazdy i komunikacja miejska jest..." - radzi "Karol P."

Inny punkt widzenia reprezentuje "POlaken": "Policjanci dla zmotywowania kierowców do szybszej jazdy straszą ich mandatami ?!?! Szanowni policjanci, przypominam że ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50 km/h to nie nakaz prędkości 50, ale jej górny limit, a więc kierowca może sobie jechać choćby 5 km/h. Jeśli tworzą się korki, to znaczy, że takie ograniczenie w tym miejscu jest delikatnie powiedziawszy durne i należy je zmienić np. na 70 - tak się robi w normalnych krajach!!!"

Podobnie myśli "arti80": "Policja nie ma żadnego prawa wystawiać mandatu za zbyt wolną jazdę. Żaden przepis nie nakazuje jechać na ograniczeniu do 50 km/h te 50 km, można jechać 10 km/h. Jedynie na autostradach i drogach szybkiego ruchu pojazd musi poruszać się szybciej. Policja to sobie może straszyć dzieci w przedszkolu. Nie przyjmujcie mandatów za zbyt wolną jazdę na zwykłej drodze!"

Z kolei "Vic" proponuje radykalne rozwiązanie: "To niech zdejmą to badziewie z masztów i po problemie. Nie trzeba będzie nikogo o nic prosić."

Oczywiście sprawę można rozwiązać jeszcze prościej - wystarczy ustawić przy wjeździe, skądinąd bardzo rzadko w Polsce używany, znak C-14, czyli nakaz jazdy z określoną prędkością minimalną.  

Najgorzej, gdyby doświadczenia z Łosiowa podsunęły prawodawcom pomysł na zintensyfikowanie mandatodajności drogówki. Oto nieoznakowany radiowóz z wideorejestratorem przez pewien czas jedzie za innym samochodem. W pewnej chwili postanawia go zatrzymać... "Dzień dobry panie kierowco. Starszy aspirant Iksiński z komendy miejskiej w Ygrekowie. Powodem zatrzymania jest zbyt wolna jazda. Proszę przygotować dokumenty i zapraszam do radiowozu. O, widzi Pan? Na odcinku, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 90 kilometrów na godzinę, jedzie Pan 70. Dokąd się Panu tak nie spieszy? Naprawdę nie ma Pan nic pilnego do roboty? Za takie wykroczenie taryfikator przewiduje grzywnę w wysokości  200 zł i 6 punktów karnych. Może Pan nie przyjąć mandatu, wtedy sprawa trafi do sądu. Czekamy na Pana decyzję..."

I jak podoba się wam taka wizja?       

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy