Najszybsze auta w Polsce? Otóż najszybsze są te z... CB

Jakie samochody są absolutnie najszybsze? Wbrew obiegowej opinii nie są to wcale te w kolorze czerwonym, ani te, sygnowane logami takich marek, jak: Lamborghini, Porsche czy Ferrari.


W Polsce najszybsze samochody rozpoznać można po jednym szczególe - co najmniej pół metrowej antenie na dachu i wystającym z kabiny, przytrzaśniętym drzwiami, kablu. Niemal każdy, kto pokonuje kilkaset kilometrów dziennie po polskich drogach korzysta z CB radia. W przeciwnym razie już dawno straciłby prawo jazdy lub nerwy, stojąc w kilometrowych korkach.

Dzięki popularnemu kanałowi 19 kierowcy na bieżąco informują się o poczynaniach drogowców i policjantów. To pierwsza linia obrony przeciwko słynącej ze swej inwencji twórczej (polegającej np. na śmietnikowym maskowaniu fotoradarów) drogówce.

Reklama

Niestety, od kiedy przepisy unijne zniosły obowiązek rejestrowania tego typu urządzeń nadawczo-odbiorczych, w CB wyposażyli się też kierowcy, których największym osiągnięciem w dziedzinie kultury osobistej jest sporadyczne mycie rąk po odejściu do pisuaru. Popularne "radyjko" stało się rajem dla chamów i prostaków, co w znaczny sposób ogranicza jego zastosowane przez osoby ceniące sobie spokój i czystość języka polskiego.

Okazuje się jednak, że i na to nasz pomysłowy naród znalazł w końcu sposób. Wśród użytkowników telefonów komórkowych coraz popularniejsze stają się bowiem aplikacje, które pozwalają korzystać z komórki podobnie, jak z radia CB.

Pomysł jest prosty - dostępna w internecie aplikacja pozwala przekształcić twoją komórkę w terminal, podobny do tego, jaki wykorzystują w swoich samochodach taksówkarze. Gdy na drodze natrafisz na patrol drogówki, fotoradar, roboty drogowe lub inne "utrudnienia" za pomocą dwóch przycisków możesz to zgłosić do centrali. System automatycznie rozpozna pozycję twojego samochodu i prześle informacje do będących w pobliżu użytkowników. Dzięki temu, gdy zbliżymy się do "przeszkody" na ok. 600 metrów telefon wyemituje głośne ostrzeżenie o niebezpieczeństwie.

Oczywiście są też wady. Informacje przesyłane są za pomocą bezprzewodowego łącza internetowego, więc korzystanie z aplikacji może nas trochę kosztować (na szczęście program przesyła minimalne ilości danych - trasa o długości 300 km to ok. 100 kb). Aby aplikacja mogła działać, musimy mieć w telefonie wbudowany odbiornik GPS. Jeśli nasz aparat nie posiada tego dodatku, niezbędne będzie zaopatrzenie się w odpowiednią "przystawkę", co podnosi koszty.

Korzystanie z bazy wiąże się też ze swego rodzaju abonamentem. W zależności od zdobytego zaufania (im więcej informacji wyślemy do bazy tym zaufanie do nas będzie większe) dostęp do centrali kosztować może od zera, do kilkudziesięciu zł miesięcznie (jeśli będziemy korzystać z systemu sporadycznie lub przesyłać fałszywe dane). Trzeba też pamiętać, że 600 metrów to odległość, która pozwala ustrzec się przyczajonego w śmietniku lub przykrytego siatką maskującą fotoradaru, ale nie daje zabezpieczenia przed laserowymi miernikami prędkości, w jakie wyposażona jest polska drogówka.

Te, obsługiwane przez policyjnych "snajperów", potrafią "wyjąć" nasze auto z odległości - przynajmniej teoretycznie - przeszło 1000 metrów. I właśnie z tego względu długość anteny od CB jest wprost proporcjonalna do średniej prędkości na trasie, a radio pozostaje jedyną pewną linią obrony dla pokrzywdzonych stanem naszych dróg kierowców. Trzeba jednak przyznać, że idea wykorzystania komórek w obronie przed polską drogową paranoją wydaje się słuszna. Można też przypuszczać, że operatorzy usługi szybko uporają się z tą "metrową" niedogodnością.

PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama