Mrugać, czy nie mrugać. Wiceminister jedno, szef policji drugie. Kto mówi prawdę?

Kierowcy informują się o kontroli policyjnej migając światłami. Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński mówi, że to nic złego, że cieszy się z takiego zwyczaju, bo powoduje, że kierowcy zwalniają, zapinają pasy.

Dokładnie odwrotne stanowisko ma jego podwładny, szef polskiej policji nadinspektor Jarosław Szymczyk.   "To ewidentne wykroczenie.  Ostrzeganie może mieć zupełnie odwrotny skutek. Wyobraźmy sobie osobę, która jedzie kradzionym pojazdem albo taką sytuację, że w tym pojeździe jest przewożona osoba uprowadzona, no nie do końca jest to dobre rozwiązanie"  - mówi nadinspektor Szymczyk . w rozmowie opublikowanej w Interii  (to TUTAJ).

Reklama

Wiele mówi się o głębokich podziałach między Polakami, o braku solidarności w narodzie, o alienacji, egoizmie, wyścigu szczurów. Każdy sobie rzepkę skrobie, człowiek człowiekowi wilkiem... Kiedy jednak zdarzy się coś, co odbudowuje wiarę w zwykłą, szczerą, ludzką życzliwość, okazuje się, że takie zachowania też zasługują na naganę.

Policja, wbrew intencjom wiceministra, coraz częściej karze kierowców za ostrzeganie innych użytkowników dróg przed kontrolą. Za wykroczenie polegające na "korzystaniu ze świateł drogowych niezgodnie z przepisami" grozi mandat. Policjanci tłumaczą, że mrugając długimi, utrudniamy wyłapywanie poszukiwanych przestępców, osób, które prowadzą pojazdy pod wpływem alkoholu czy narkotyków itp. Przyjrzyjmy się bliżej temu argumentowi.

Trzeba przede wszystkim zauważyć, że policyjne patrole czają się na poboczach dróg zwykle nie po to, by dokonywać rutynowych sprawdzeń zatrzymywanych jak leci pojazdów, lecz z myślą o namierzaniu "suszarkami" kierowców lekceważących limity prędkości. Tymczasem ci naćpani czy prowadzący pojazd po pijaku mogą jechać absolutnie zgodnie z przepisami - zwłaszcza jeżeli są świadomi swego stanu, starają się nie rzucać funkcjonariuszom w oczy i nie podpaść im z byle powodu. Z zawodowego nawyku wzmożoną ostrożność zachowują na drodze złodzieje. Spotkań z policją wystrzegają się również osoby ścigane listami gończymi. Wszak jakoś głupio dać się złapać tylko dlatego, że jechało się o 10 kilometrów na godzinę za szybko w terenie zabudowanym.

Wszyscy ci ludzie unikną wpadki - niezależnie od tego czy migniemy im światłami, czy nie.

Ktoś powie: no dobrze, ale co z piratami drogowymi? Ostrzeżeni przez innych kierowców stają się coraz bardziej rozzuchwaleni. Gdyby raz, drugi i trzeci zapłacili mandat, mieliby o wiele lżejszą nogę na pedale gazu. Hm... Zgoda, lecz czy podobnej roli, jak mruganie długimi, nie odgrywają tablice informujące, że zbliżamy się do fotoradaru? One też mają dyscyplinować zbyt szybko jeżdżących kierowców, choć przecież wielu z nich po minięciu żółtej "budki dla sępów" natychmiast ostro przyspiesza. Cel - wymuszenie ostrożniejszej jazdy na szczególnie niebezpiecznych odcinkach - zostaje jednak osiągnięty.

Jeżeli uznamy, bo jakżeby inaczej, że również policja ustawia się ze swoimi radarami w takich właśnie miejscach, a nasze mruganie choćby na chwilę zmityguje miłośników ostrej jazdy, zasługujemy raczej na pochwałę, a nie na mandat, nieprawdaż?

I jeszcze jedno. "Korzystanie ze świateł drogowych niezgodnie z przepisami" to gest ryzykowny, a jednocześnie prawdziwie demokratyczny i ponad wszelkimi podziałami. Portier na śmieciówce, wracając swoim dwudziestoletnim rzęchem z nocnego dyżuru, ostrzega prezesa banku rozpartego w służbowej limuzynie za 300 tysięcy złotych. Zwolennik KOD-u - chroni zdeklarowanego pisowca. Narodowiec - anarchistę lub nawet, o zgrozo, syryjskiego uchodźcę. Piękny przejaw solidarności, do tego całkowicie bezinteresownej, bo przecież zazwyczaj nie możemy liczyć na jakikolwiek bezpośredni rewanż ze strony ostrzeżonego.

Na koniec zobaczmy, co myślą na ten temat przedstawiciele, jak się to teraz mawia,  "suwerena" - w osobach naszych drogich internautów.

"Ja nigdy nie ostrzegam przed policją mężnie pilnującą znaku "koniec terenu zabudowanego", gdzie ostatnie zabudowanie jest 300 metrów wcześniej, ale przed chwiejącym się (prawdopodobnie pijanym) rowerzystą czy pieszym. Albo przed stadem dzików szarżujących kilometr wcześniej w okolicach jezdni. Przecież pijany człowiek w końcu gdzieś skręcił do domu a dziki pobiegły do lasu. Ale ja już tego nie wiem, bo pojechałem dalej. Nigdy bym nie przyjął mandatu za mruganie światłami. Każdy sąd by mnie uniewinnił" - pisze "u.v. Jungingen".

"CB załatwi sprawę. Jest sporo tańsze od mandatu, ale skuteczne. Do tego legalne" - zauważa "vc70".

"Pozdrawiajcie się światłami awaryjnymi" - radzi "slawekplus".

"Nieraz błysnę tak dla jaj i o dziwo ludziska zwalniają, czy to źle, że w pewien sposób dyscyplinuję kierowców?" - pyta "Marek".

"A ja często migam. Ale tylko wtedy, gdy nie stoi policja. Wówczas wszyscy zwalniają i jest bezpieczniej. A jak stoi policja, to nigdy nie migam. Łamiesz przepisy to jesteś ukarany. Proste" - dodaje "hudy78".

A "kiki oznajmia: " "Mrugałem, mrugam i zawsze będę mrugał, bo tak należy, koniec, kropka."

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy