Motocyklista z zagiętą tablicą...

Piszę do Was poruszony tematyka, którą zajęliście się w ostatnich dniach, a mianowicie bezpieczeństwem motocyklistów i ich obecności na polskich drogach. Nie. Nie jestem motocyklistą. Pewnie gdybym miał dużo pieniędzy to byłbym. Ale póki co nie mam ich wystarczająco dużo więc muszę poruszać się czymś co ma cztery kółka.

Te moje cztery kółka to całkiem niezłe autko, które spod świateł wprawdzie nie ma szans ze „ścigaczem”, o ile tak właśnie takie „motory” się nazywają, ale na pewno bardzo nie zostaję w tyle. Ale nie to będzie tematyką mojego listu. A przynajmniej nie to dokładnie.

Na początek oświadczenie. Nic nie mam przeciwko motocyklistom. Podobnie jak nic nie mam przeciwko rowerzystom, homoseksualistom, młodzieży wszechpolskiej i bojówkom lewicowym. Nie mam nic przeciwko, póki wyżej wymienieni nie łamią prawa. A niestety motocykliści (inni także zresztą) łamią prawo (drogowe) nagminnie.

Proszę. Nie przekonujcie mnie teraz drodzy „ściganci”, że tak nie jest. Bo przekonać się nie dam. Jeżdżę po Polsce samochodem już ładnych parę latek. I nie widziałem, słowo honoru nie widziałem, aby motocyklista na swoim jednośladzie jechał zgodnie z przepisami. I wcale mi nie chodzi, aby poruszał się z prędkością 50 km./h na szerokiej wielopasmowej arterii miejskiej, czy jechał przepisowe 90 km/h na pustej dwupasmówce . Nie. Sam przecież nie jestem święty więc hipokryzją byłoby piętnować takie zachowanie u innych. Ale...

Reklama

No właśnie to „ale”. Lista grzechów motocyklistów jest długa i szeroka jak ujście Amazonki. Parę przykładów? Bardzo proszę.

Zacznijmy od ruchu miejskiego. W ciągu dnia „jednośladowcy” nigdy nie stoją na czerwonym świetle w kolejce aut, tylko zawsze przeciskają się do przodu wywołując obawę kierowców aut o lusterka i stan karoserii ich samochodów. Prawie zawsze nie włączają kierunkowskazów przy zmianie pasa ruchu. A jak już włączają, to ... zapominają go wyłączyć do następnego manewru.

W nocy.. urządzają głośne rajdy po pustych ulicach za nic mając ograniczenia prędkości. Poza miastem.. No cóż. Sami wiecie co wyprawiają motocykliści na drogach pozamiejskich. Po prostu dla nich poruszanie się po takich trasach to jeden wielki wyścig. Ale największy grzech jeżdżących motocyklami to wyprzedzanie „na trzeciego”, a jak nie ma miejsca na taki manewr to wyprzedzanie ... po prawej stronie (pasem awaryjnym jeżeli takowy jest, lub utwardzonym poboczem). Już kilka razy w swojej „karierze” jako kierowca miałem wątpliwą przyjemność być zaskoczonym pojawiającym się jak spod ziemi po prawej stronie motocyklem. Naprawdę nie jest to uczucie mało stresujące...

Po co to piszę? Ano po to, abyście uświadomili sobie, że nic nie jest całkiem czarne, ani całkiem białe. Dużo jest „szarości”. W tym wypadku tą szarością jest zachowanie na drodze motocyklistów, którzy i tak uważają, że są dyskryminowani na drodze. Ano są. Tyle, że sami się dyskryminują. Zresztą podobnie jak rowerzyści. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi rowerzystę przestrzegającego znaki drogowe! A przecież na miły Bóg jest on takim samym uczestnikiem ruchu drogowego jak ja. I powinien był karany za jazdę pod prąd, lub przejazd przez przejście dla pieszych bez zsiadania z roweru tak jak jestem karany, za zbyt szybką jazdę, lub niewłaściwe parkowanie. Tyle, że policja koncentruje się na mnie a nie na rowerzystach...i motocyklistach. Bo rowerzysta to najczęściej biedny jak mysz kościelna student, a motocyklista... No cóż. Motocyklisty po prostu nie da się zatrzymać bo jeździ szybko i ucieknie każdemu policyjnemu radiowozowi. A spisanie numerów rejestracyjnych często gęsto jest niewykonalne, bo ma podgiętą tablicę, więc odczytanie numeru jest niewykonalne. Przy okazji może ktoś z obrońców „jednośladowców” wytłumaczy mi jak czterolatkowi po co te tablice się podgina, jeżeli nie jest się piratem na drodze?

Na koniec mojego przydługawego listu małe sprostowanie. Znam jednego motocyklistę, który jeździ przepisowo. Tyle, że ów motocyklista jest motocyklistą świeżo upieczonym. Takiego fajnego popielato czarnego ścigacza kupił sobie niedawno i jeszcze mu chyba nie „odbiło”. Ale zapewne to tylko kwestia czasu. Na razie delektuje się „wolnością”, namawia innych, w tym mnie do zakupu podobnego wehikułu i obiecuje, że nigdy przenigdy nie da się ponieść emocjom. W związku z tym że jest moim szefem musze mu wierzyć na słowo. Ale sobie nie wierzę, więc nie kupie motocykla. No chyba, że dostanę podwyżkę...

Pasjonaci czy wariaci?

Czy motocyklista to samobójca?

Porozmawiaj na Forum.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: motocyklista
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy