Kary dla "drogowych bandytów" będą bardzo surowe

Rząd przyjął projekt ustawy, zaostrzający kary dla sprawców niektórych przestępstw w ruchu drogowym. Nic nowego. Takie ruchy wykonuje się, albo przynajmniej je obiecuje po każdym spektakularnym, spowodowanym ludzką głupotą, wypadku. Im więcej ofiar, zwłaszcza dzieci - tym sroższe zapowiedzi polityków, pragnących przypodobać się oburzonej opinii publicznej. Obecne zmiany mają jednak charakter bardziej systemowy, nie wynikają z emocji, potrzeby chwili, więc warto potraktować je serio i bliżej się im przyjrzeć.

Nowogrod Bobrzanski. Wypadek drogowy na tzw. "trasie śmierci"
Nowogrod Bobrzanski. Wypadek drogowy na tzw. "trasie śmierci" Fot. Piotr JedzuraReporter

Ktoś, kto pod wpływem alkoholu lub narkotyków spowoduje śmiertelny lub skutkujący ciężkimi uszkodzeniami ciała wypadek, pójdzie do więzienia co najmniej na dwa lata, a jego kara nie będzie mogła zostać zawieszona. Dziś za taki czyn można dostać nawet tylko 9 miesięcy, a wyrok do jednego roku pozbawienia wolności więzienia można "wziąć w zawiasy". Jak wynika z informacji Ministerstwa Sprawiedliwości, w 2015 r. na 112 wyroków w takich sprawach aż 26 zostało zawieszonych.

Nowe uregulowania wydają się zatem sensowne, chociaż część prawników zapewne będzie narzekać, że bywają przecież sytuacje wyjątkowo złożone i powinno się pozostawić sędziom więcej swobody w orzekaniu.

"Kierowca, który świadomie zmusi policję do pościgu i chcąc uciec, nie zatrzyma się pomimo sygnałów świetlnych i dźwiękowych z radiowozu, popełni przestępstwo zagrożone karą do 5 lat więzienia. Sąd obligatoryjnie zakaże mu prowadzenia pojazdów na okres od roku do 15 lat." (Wszystkie cytaty pochodzą z komunikatu Polskiej Agencji Prasowej).

W Internecie można znaleźć mnóstwo opisów wydarzeń, które można by potraktować jako ucieczkę przed policją, tymczasem, jak twierdzą ich uczestnicy, wynikały z pomyłki. Kierowcy odnieśli wrażenie, że mają do czynienia nie z policją, lecz przebranymi bandytami, więc nie zatrzymali się na ich wezwanie, spanikowali, a potem wydarzenia potoczyły się już same. Prawdopodobnie kluczowe znaczenie będzie zatem miało tu słowo: "świadomie", okoliczność do udowodnienia przed sądem. Warto dodać, że obecnie nawet najbardziej brawurowa ucieczka uznawana jest jedynie za wykroczenie, zagrożone karą grzywny lub 30 dni aresztu.

"Przy orzekaniu w sprawach o przestępstwa drogowe sądy będą obligatoryjnie powiadamiane o wcześniejszych ukaraniach oskarżonego za wykroczenia w ruchu drogowym oraz czy zatrzymywano mu w przeszłości prawo jazdy. Dostaną informacje na ten temat od policyjnej drogówki (mandaty, punkty karne itp.) i z centralnej ewidencji kierowców." To zmiana idąca we właściwym kierunku, bowiem dzisiaj brak wymiany informacji powoduje, że nawet notoryczni piraci drogowi, wielokrotnie karani, bywają traktowani nadzwyczaj łagodnie. Recydywa musi być karana zdecydowanie surowiej niż debiut.

"Kto będzie kierował samochodem, choć zabrano mu prawo jazdy decyzją administracyjną, narazi się nie tylko na karę do dwóch lat więzienia, tak jak obecnie (w praktyce sądy rzadko ją orzekają, a jeśli już - to najczęściej w zawieszeniu). Obowiązkowo zostanie orzeczony w stosunku do niego przez sąd zakaz prowadzenia pojazdów od roku do 15 lat. Kto złamie sądowy zakaz prowadzenia pojazdów zostanie skazany na karę nawet do 5 lat więzienia. Dziś - do 3 lat więzienia." Pięć lat paki? Brzmi groźnie. Niestety, wszystkie kary "do" często pozostają teorią, bo rzadko lub nigdy nie są orzekane. Dużo ważniejsze jest wyznaczenie dolnej granicy zagrożenia, czyli wysokości kary "od".

"W Prawie o ruchu drogowym znajdzie się wyraźna podstawa prawna do poddawania kierujących pojazdami (lub innych osób, w stosunku do których zachodzi uzasadnione podejrzenie, że mogły kierować pojazdem) rutynowemu badaniu w celu ustalenia zawartości w organizmie alkoholu lub obecności środka działającego podobnie do alkoholu, np. narkotyków lub dopalaczy." Słowem: koniec z dyskusjami o legalności (lub nie) masowych policyjnych kontroli, urządzanych m.in. podczas akcji typu "Trzeźwe poranki".

Rząd we wspomnianym projekcie chce również, by przedawnienie w sprawach związanych z ruchem drogowym następowało nie po dwóch, jak obecnie, lecz po trzech latach od momentu popełnienia czynu. I to także jest "dobra zmiana", chociaż dla sprytnego adwokata przeciągnięcie postępowania o dodatkowy rok nie będzie zapewne trudnym wyzwaniem.

I u dochodzimy do sedna problemu. Jeszcze raz wypada powtórzyć, że przed popełnieniem przestępstwa nie odstrasza wysokość kary, lecz jej nieuchronność. Ktoś, kto po pijaku wsiada za kierownicę, nie zastanawia się, czy grozi mu za to maksymalnie rok czy pięć lat więzienia (o ile w ogóle zna kodeks karny w tym zakresie). Co najwyżej kalkuluje prawdopodobieństwo wpadki. Jeżeli 20 razy mi się udało, to dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Bardzo ważna jest także szybkość działania wymiaru sprawiedliwości. Bardzo wiele zależy od sprawności i trudnej do podważenia w czasie procesu rzetelności pracy biegłych sądowych.

Tu przykład z innej dziedziny: jak twierdzą media, biegły powołany w sprawie głośnej tragedii w Tychach, gdzie ojciec rzekomo celowo podpalił dom i doprowadził do śmierci swojej rodziny, nie dokonał wizji lokalnej, nie był na miejscu zdarzenia, nie pobrał próbek materiałów po pożarze. Swojej oceny dokonał wyłącznie na podstawie zdjęć i cudzych opisów. Niestety, jak słychać, podobnie dzieje się w postępowaniach dotyczących tragicznych wypadków drogowych. To niedopuszczalne.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas