Bulwersujące przykłady głupoty Polaków. Filmy

Niewiele już postępków polskich "mistrzów kierownicy" jest w stanie w stanie mnie zadziwić czy przerazić. Do tych wyjątków zaliczam jednak zdarzenie, jakie wielu z nas miało możliwość oglądać w filmiku zatytułowanym "zimna krew kierowcy autobusu".

Trasą Ostróda - Olsztyn jedzie wysoki autokar turystyczny. Z przeciwnej strony, podążając środkiem, biorąc pomiędzy koła linię wytyczającą oś jezdni, pędzi srebrny hyundai ix35. SUV wyprzedza hurtem jadące wolniej samochody, które usunęły się na pobocze. Osoba kierująca SUV-em liczy chyba na to, że zbliżający się z przeciwka autobus też zjedzie na pobocze.

Z kolei kierowca autobusu przypuszcza zapewne, że wyprzedzający hyundai schowa się za zbliżającą się z przeciwka ciężarówka z naczepą. Jest do tego wystarczająco dużo miejsca. Okazuje się jednak, że kierujący SUV-em wcale nie zamierza nigdzie się usuwać. Idzie taranem i zmusza kierowcę autobusu do wykonania raptownego uniku, do skręcenia na pobocze.

Reklama

Kierowca autobusu najpierw gwałtownie hamuje, ale widząc, że to nic nie pomoże, wykonuje silny skręt, a następnie błyskawiczną kontrę, aby nie wpaść do przydrożnego rowu. Autobus mocno  przechyla się na prawo, cudem unika otarcia się o barierę i wywrotki. A hyundai jedzie sobie spokojnie dalej i kontynuuje wyprzedzanie ciężarówki...

Brawa dla kierowcy autobusu

Kierowca tego autokaru wykazał się bez wątpienia wysokim kunsztem, opanowaniem  i profesjonalizmem. Jestem pełen uznania i podziwu dla niego. Gdyby kontynuował hamowanie, nieuchronnie doszłoby do zderzenia czołowego.  Wykonany manewr był błyskawiczny, a zarazem precyzyjny.

Przypuszczam, że pomocną i niebagatelną rolę odegrał system ESP, w który wyposażony był autobus. Widać to w fazie, kiedy tylne koła autobusu wpadają w poślizg. ESP pozwolił autokarowi szybko wyprostować się i nie utracić przyczepności.

Obawiam się,  że podobny manewr, wykonany tak wysokim, lecz starszym  autobusem, bez tego systemu, skończyłby się wypadnięciem z drogi, poślizgiem albo przewróceniem na bok w momencie wykonywania kontry.

Tak czy inaczej, Opatrzność zapewne czuwała nad kierowcą i pasażerami tego autobusu.

W tym autobusie mogły jechać Wasze dzieci

A teraz wyobraźmy sobie, czy skończyłoby się to zdarzenie, gdyby jednak autobus przewrócił się przy takiej prędkości (sięgającej około 80 km/h) do rowu. Z pewnością pasażerowie odnieśliby bardzo poważne obrażenia. Byłoby kilkadziesiąt ciężko rannych i prawdopodobnie także kilkunastu zabitych. A kierowca hyundaia spokojnie pojechałby sobie dalej...

Wyobraźcie sobie również, że w tym autobusie jechałyby na przykład na wakacyjną wycieczkę czy kolonie Wasze dzieci. Czy muszę dodawać coś więcej? Co zrobilibyście z takim osobnikiem, wiedząc, że przez jego karygodny czyn Wasze dzieci leżą w szpitalach z połamanymi kręgosłupami, pourywanymi rękami albo w tym wypadku zginęły?

To jest po prostu drogowy bandytyzm!  Inaczej tego nazwać nie można. Kierowca, który spycha na pobocze inny pojazd, zwłaszcza autokar,  zmuszając tamtego kierującego do rozpaczliwego, awaryjnego i niezwykle niebezpiecznego manewru tylko dlatego, że ma szybki samochód i bardzo mu się spieszy,  jest drogowym bandytą.

Może chciał zaimponować pasażerce?

Analiza tego filmu wskazuje również, że kierowca Hyundaia jedzie wprost na autobus i nie usuwa się nawet odrobinę, choćby kierując się instynktem samozachowawczym. Przecież nie miał żadnej pewności, że autobus w ostatniej chwili ucieknie na prawo.

Każdy normalny człowiek w tej sytuacji starałby się natychmiast wjechać za wyprzedzaną ciężarówkę. Przecież zderzenie czołowe z autobusem przy takich prędkościach skończyłoby się z pewnością dla tego pirata fatalnie. Dlaczego więc nie próbował uciekać?

Warto też zwrócić uwagę, oglądając uważnie klatka po klatce ten film, że w SUV-ie od strony kierowcy szyba w oknie jest całkowicie opuszczona. Wnioskować można zatem, że temu kierującemu było bardzo gorąco, chociaż dzień nie wygląda wcale na zbyt upalny. Jazda z dużą prędkością przy całkowicie otwartym oknie nie jest przyjemna, powoduje głośne świsty, silne podmuchy powietrza.  Może więc ten pirat drogowy "chłodził się" w ten sposób po jakiejś zakrapianej imprezie?

A może chciał zaimponować pasażerce, pokazując, jakie z niego "twardziel"? To są jednak tylko domysły.

Tego nie robił nawet Frog

Jakiś czas temu filmik nagrany i opublikowany przez pewnego kierowcę, znanego jako Frog,  wzbudził sensację w całym kraju. Przypomnę, że człowiek ten pędził ulicami Warszawy z ogromnymi prędkościami, ścigał się z motocyklistami i naruszył po drodze kilkadziesiąt przepisów ruchu drogowego.

On jednak nie spychał nikogo z drogi na pobocze, nie zmusił żadnego kierowcy do gwałtownego hamowania lub awaryjnego manewru. Nie stworzył bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa ruchu, co najwyżej, zagrożenie potencjalne. No i co by nie powiedzieć, wykazał się dość dużymi umiejętnościami i refleksem.

Prawdziwe zagrożenie stworzył natomiast kierowca Hyundaia. To, że nie doszło do tragedii, zawdzięczać należy wyłącznie szczęściu oraz opanowaniu kierowcy autokaru.

Tu już nie można mówić o brawurze, ułańskiej fantazji itd. Działanie kierowcy hyundaia to godzenie się z pełną świadomością na spowodowanie katastrofy drogowej, stwarzanie zagrożenia, które mogło spowodować śmierć kilkunastu osób! To jest tak, jakbym rzucał w kogoś kamieniami i liczył na to, że może zdąży on odchylić głowę.

Nie wal w osobówkę? A chciałoby się walić!

Na wielu stronach internetowych w komentarzach do tego zdarzenia wyrażany był często pogląd, że kierowca autobusu powinien nie robić uniku w prawo, lecz uderzyć czołowo w hyundaia. Jak ktoś napisał, majac na myśli kierującego SUV-em, "byłoby jednego drania mniej".

Niestety, nie jest to takie proste. W opisywanej sytuacji prędkość względna obu pojazdów, autobusu i SUV-a wynosiła około 180 km/h. Miejsce kierowca takiego autokaru znajduje się dość nisko. Oznacza to, iż wcale nie można wykluczyć, że ten dość ciężki i wysoki SUV wbiłby się do kabiny autobusu, miażdżąc jego kierowcę.

Wprawdzie w razie zderzenia czołowego hyundai też zostałby niewątpliwie potężnie zmasakrowany wraz z prowadzącym go osobnikiem, ale marna to satysfakcja.

Muszę jednak przyznać, że gdybym kierował dużą ciężarówką, tzw. TIR-em, to nie wiem wcale, czy odbijałbym raptownie w prawo tak jak ów bohaterski kierowca autobusu. W ciągnikach siodłowych kabina położona jest bardzo wysoko. Miałem okazję kierować takimi pojazdami. Zderzenie czołowe z takim SUV-em nie byłoby więc tak bardzo groźne dla mnie.

Wyznaję więc szczerze, iż nie jestem wcale pewien, czy ratowałbym się w ten sposób przed zderzeniem. Jakiś dureń jedzie prosto na mnie, a ja mam szarpnąć gwałtownie kierownicą, położyć się z całym zestawem do rowu, przy okazji połamać sobie nogi albo kręgosłup, rozbić głowę?

A w imię czego? Żeby ocalić jakiegoś drogowego bandytę, a samemu zostać kaleką?

Widząc, co dzieje się na polskich drogach i oglądając takie właśnie sceny, mogę tylko żałować, że nie poruszam się czołgiem. Bo wtedy nie miałbym już żadnych skrupułów ani obaw.

Naśladowców nie brakuje

Okazuje się, że w naszym kraju wyprzedzanie na siłę, za wszelką cenę i po trupach (dosłownie) wcale nie jest takie rzadkie.

Obejrzyjcie drugi filmik, którego tytuł mówi sam za siebie. Prowadzący busa - mercedesa Vito  kierowca wyprzedza dwa tiry, nie bacząc, że w tym miejscu przebiega podwójna linia ciągła. Widzi, że z przeciwka zbliża się duży samochód, ale mimo to kontynuuje wyprzedzanie niemal do ostatniej chwili. Na co liczy?

Potem rozpaczliwie hamuje, omal nie uderzając w wyprzedzanego TIR-a, a później jeszcze, jak na polskiego "mistrza kierownicy" przystało, ma pretensje do tego kierowcy, który nadjeżdżał z przeciwka. A co tamten miał zrobić? Jechał przecież bardzo powoli, co widać doskonale na filmie. Miał zjechać do rowu? Czy zatrzymać się i zacząć cofać?

W dodatku widać doskonale, że kierowca Vito nie ma zapiętych pasów bezpieczeństwa. A więc pełny profesjonalizm. Polska drogowa rzeczywistość.

Czy da się namierzyć sprawcę?

Powróćmy jednak do kierowcy hyundaia. Szczerze mówiąc bardzo wątpię, czy policja ustali, kto to był. Nie wiadomo nawet, czy podjęła w tej sprawie dochodzenie. A przecież temu osobnikowi śmiało można by zarzucić jazdę grożącą spowodowaniem katastrofy w ruchu lądowym. Niestety, jakość kamerki zamontowanej w samochodzie kierowcy, który jechał za autobusem, była zbyt słaba, by odczytać numery rejestracyjne tego hyundaia.

Chociaż może specjaliści z zakresu kryminalistyki mogliby dokonać analizy pikseli widocznych na stopklatce. Ponadto samochodów tej marki i w tym kolorze nie ma aż tak wiele. To auto dokądś jechało, a więc można by prześledzić zapis z kamer miejskiego monitoringu. Może dałoby się gdzieś zauważyć ten sam pojazd, wjeżdżający do jakiejś pobliskiej miejscowości?

Tylko czy komuś będzie się chciało prowadzić takie śledztwo?  Przecież NIC SIĘ NIE STAŁO!

Ja mam natomiast propozycję dla Policji. Może warto utworzyć specjalną stronę internetową,  na którą kierowcy mogliby wrzucać filmiki ze swoich kamerek, prezentujące takie właśnie sytuacje, w których o mały włos nie doszło do tragedii? No, a wówczas funkcjonariusze mieliby gotowy materiał i mogli prowadzić czynności dochodzeniowe, wykrywać i karać surowo sprawców podobnych czynów. Przecież w większości pozostają on obecnie bezkarni. Do chwili, aż kogoś nie zabiją lub nie uczynią kaleką.

Zawsze byłem przeciwnikiem donosicielstwa, ale w tym przypadku czynię wyjątek. Nie może być tolerancji dla drogowych bandytów, którzy narażają  bezmyślnie, z premedytacją,  nasze życie i zdrowie. Życie i zdrowie naszych bliskich. Takich ludzi trzeba karać i odsuwać od kierowania pojazdami na zawsze, zanim spowodują nieszczęście.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy