Droższe mandaty? "Znowu szukają pieniędzy... złodzieje!"

Jak można było się spodziewać, medialna, oficjalnie na razie niepotwierdzona, informacja o zamiarach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które przygotowuje drastyczną podwyżkę mandatów za wykroczenia drogowe, wywołała istną burzę.

Kierowcy, jak wynika z komentarzy internetowych, nie wierzą, że planowane podwojenie kar finansowych ma na celu poprawę bezpieczeństwa na naszych drogach. Są przekonani, że rząd sięga głębiej do ich kieszeni, by w ten sposób wspomóc budżet państwa. Najkrócej dał temu wyraz niejaki "mgr Kozłowski", pisząc: "Znowu szukają pieniędzy... złodzieje!!!".

Ten zarzut powtarza się wielokrotnie. "Naprawcie drogi, znieście opłaty za przejazdy autostradami, które były budowane za unijne pieniądze, ogarnijcie pieszych, którzy chodzą jak "święte krowy" i dopiero wtedy myślcie o mandatach. Chcąc poprawić bezpieczeństwo zaczynacie od d*** strony. Ten, kto wymyślił łatanie dziury budżetowej z mandatów jest niekompetentny i powinien ulice zamiatać" - twierdzi autor o wiele mówiącym nicku "Prawda Boli".

Reklama

"Jafo" znalazł nawet dowód, że rządowi chodzi głównie o kasę: "Za brak dokumentu przy sobie (prawo jazdy, dowód rejestracyjny) z 50 [podwyżka] do 100 zł. I wyjdzie taki idiota pewnie przed kamerę w jakiejś telewizji i będzie mówił, że chodzi im o podniesienie bezpieczeństwa na drogach. Ludzie, obudźmy się..."

Nie brakuje wyjaśnień, dlaczego Polacy jeżdżą szybciej niż kierowcy w innych krajach i są bardziej skłonni do łamania przepisów. To jakoby skutek biedy i trudnych warunków życia. "W każdym innym kraju poza Polandią są porządne drogi, ludzie zarabiają godne pieniądze i nigdzie się nie śpieszą. A u nas przez zas... biedę przygotowaną nam przez złodziei z Wiejskiej i pogoń za pieniądzem ludzie robią, jak robią. Bo na zachodzie pracuje się po to, by mieć coś z życia więcej (mowa o rodowitych mieszkańcach Niemiec, Austrii), a w Polsce po to, żeby przeżyć !!!! (...) Dlatego się wszyscy śpieszą i zapier..... bo szef Cię wyj.... na zbity pysk, (...) i musisz zdążyć po dziecko" - gorączkuje się "efendi". A przy okazji dowiedzieliśmy, że mieszkamy w Polandii...

Protesty, żale, pomstowania... O dziwo jest jednak również liczna grupa osób, które popierają proponowaną podwyżkę mandatów. Należy do nich "robert": "Mandaty do góry!!! I to ostro!!! Jestem za jak najbardziej. Popatrzcie tylko jak (...) potrafią polskie buraki jechać przepisowo np.w Austrii!!! (...) A jak wjadą do polskiej dżungli to 200 km na h od kopa. Czas to zmienić!!! Politycy niech się wezmą za podniesienie mandatów do 2000 zł, przynajmniej, to na pewno bydło za kierownicą zacznie jeździć przepisowo!!!".

W podobnym, obfitującym w wykrzykniki tonie wypowiada się "Adam": "Bardzo dobrze!!! Jestem ZA wyższymi mandatami!!! Bo u nas NIC sobie nie robią kierowcy z przekraczaniem prędkości w terenie zabudowanym!!! Tak jak jest na Słowacji, Austrii, Niemczech. Tam potrafimy ściągać nogę z gazu, tak??? Ale tylko dlatego, że mają surowsze kary!!! Za znaczne przekroczenie odbiera się prawo jazdy na miejscu! Auto na lawetę i mandat w wysokości 3000 zł!!! I tylko to pomaga na wyeliminowanie piratów drogowych w Polsce!!! Nie punkciki tylko KASA!!! Bo (...) 2000 zł naprawdę zaboli i zastanowi się każdy następnym razem czy warto przekraczać prędkość!!! I zakazać tym burakom używania CB RADIO!! Bo służy to tylko do łamania przepisów! Wiocha na maxa".

"Wiocha na maxa"... Mocne, a jeszcze bardziej zdecydowanie brzmi głos "anila" (zachowujemy oryginalną pisownię): "Super!!! Na polską chołotę na drogach trzeba tylko ostrzejsze mandaty!!! Te stare są zdecydowanie za niskie. Popatrzcie ile krajów ma wysokie mandaty, tylko u nas się toleruje piratów drogowych... Skończyć z tą chamotą. Wyższe mandaty."

Ludzie zawodowo zajmujący się bezpieczeństwem ruchu drogowego przypominają, że mimo inflacji, wysokość mandatów w Polsce od wielu lat pozostaje na tym samym poziomie. To prawda. Trudno za to zgodzić się z kolejnym argumentem, przytaczanym zresztą przez cytowanego "anila"; tym mianowicie, iż kary finansowe za wykroczenia drogowe należą u nas do najniższych w Europie. Owszem, ale to samo przecież można powiedzieć o naszych płacach.

W przeszłości milicjanci, a później policjanci, wymierzając karę za wykroczenie drogowe brali pod uwagę status majątkowy i społeczny jego sprawcy. Stąd wynikały tak często wykpiwane pytania: "To gdzie pan pracuje, panie Jacku". Ktoś, kto jeździł kiepskim, starym autem i na pierwszy rzut oka nie śmierdział groszem, a do tego okazywał skruchę, za ten sam czyn płacił dużo mniej niż arogancki właściciel kosztownego wozu, przedstawiciel profesji zapewniającej krociowe dochody.

W ten sposób stróże prawa realizowali, być może nieświadomie, jedną z podstawowych jego zasad, mówiących, że kara powinna być jednakowo dotkliwa dla wszystkich karanych, niezależnie od ich zamożności. Wiadomo przecież, że kogoś, kto zarabia miesięcznie, powiedzmy, 2000 zł, pięćsetzłotowa grzywna boli zupełnie inaczej niż tego, na czyje konto regularnie wpływają kwoty pięciocyfrowe. A powinno boleć jednakowo. Niestety, wprowadzenie taryfikatora mandatów z niewielkimi jedynie widełkami stawek (na przykład za przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 51 i więcej kilometrów na godzinę płaci się minimalnie 400, a maksymalnie 500 zł) pozbawiło karających elastyczności. Tymczasem nawet w telewizyjnych programach typu "Uwaga, pirat!" widać, że kierowcy dobrych, drogich aut bez szemrania godzą się na najwyższe choćby mandaty, targując się jedynie o punkty karne.

Stąd powtarzający się postulat, by zamiast powszechnej podwyżki kar (można przypuszczać, że na wymienionych wyżej ludziach również 1000 zł nie zrobi jakiegokolwiek wrażenia, tak jak nie robi dzisiejsze 500) powiązać ich wysokość z wysokością dochodów karanego.

Tak właśnie proponuje czynić "Tomi": "Mandaty powinny być wystawiane procentowo od zarobku (...) wtedy będzie uczciwie. Np. jazda pow. 10 km/godz. 10% twojego wynagrodzenia, pow. 20 km/godz. 20% itd.".

Tylko jak to zrobić? Tak jak w Skandynawii, umożliwić policjantom z drogówki bezpośredni wgląd, wprost z radiowozu, w składane w urzędach skarbowych zeznania podatkowe zatrzymywanych kierowców? Cóż, w Polsce, gdzie najbanalniejsze zadanie z zakresu cyfryzacji i elektronizacji to istna, ciągnąca się latami i obarczona niezliczonymi błędami mordęga, jest to całkowicie nierealne.

A co z ochroną danych osobowych? Z tajemnicą skarbową i groźbą wielce prawdopodobnego wycieku informacji o zarobkach konkretnych ludzi do Internetu?

Tu też "Tomi" ma rozwiązanie - wprowadzenie obowiązku wożenia ze sobą, razem z dokumentami samochodu, kopii PIT za ostatni rok. Tylko co zrobić z tymi, którzy rozliczają się wspólnie z małżonkami? Jak zapobiec fałszowaniu wersji PIT-ów, okazywanych policjantom?

Są też inne pomysły na zdyscyplinowanie kierowców, przy niezmienionej wysokości kar. "Max" proponuje uzależnienie kosztów ubezpieczenia auta od liczby mandatów, nałożonych na jego właściciela lub użytkownika. Im więcej mandatów, tym droższa polisa.

Trafiają się jeszcze bardziej radykalne propozycje. Z taką wystąpił m.in. "kkk": "A może zamiast karać mandatami za prędkość, pasy, światła i inne bzdety powinno się karać za popełnione przestępstwa. Każdy by jeździł tak jak chce, a karany byłby surowo, kiedy spowoduje wypadek. Człowiek myślący jest w stanie samodzielnie oszacować ryzyko i dopasować styl jazdy, a jak ktoś nie umie to nie powinien jeździć... Dlaczego jesteśmy traktowani jak idioci niezdolni do samodzielnego myślenia?? Znaki drogowe mogą zostać, ale w formie informacyjnej (np zalecana prędkość). W USA jest jeden stan, w którym do lat 90. nie było ograniczeń prędkości i wcale nie było więcej wypadków niż w pozostałych stanach."

Wśród komentarzy znaleźliśmy także wezwanie do masowej akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa, polegającej na powszechnym odmawianiu przyjmowania mandatów i sparaliżowania w ten sposób sądownictwa. Na taki pomysł wpadł "dany".

Najradykalniejszą postawę reprezentują jednak ci, których zdaniem najłatwiej unikać mandatów, niezależnie od ich wysokości, jeżdżąc zgodnie z przepisami. "Praworządny" poparł tę śmiałą tezę osobistym doświadczeniem: "Sprawdziłem to trzykrotnie na trasie 300 km ze swoim znajomym (...).

On przyjeżdżał do celu 15-25 min. szybciej, ale (...) łamał przy tym wszelkie przepisy (...) a tym samym stwarzał zagrożenie na drodze. Z tych trzech naszych sprawdzianów dwa razy otrzymał mandat po 300 zł (za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym). I spalał za każdym razem więcej paliwa w granicach 4-6 litrów (dodam, że posiadamy identyczne pojazdy). Nie warto dla tych 15-25 min. tracić pieniądze (paliwo, mandaty) i [ryzykować] życie innych niewinnych ludzi. Trzeba po prostu wyjechać wcześniej".

Według "izinka" najlepszą receptą na mandaty jest myślenie za kierownicą, które "nic nie kosztuje a głupota na szczęście tak".

Myślenie? Czy to nie nazbyt duże wymagania?

Oceń swoje auto. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy