Czy kierowcy zawsze da się przypisać współwinę wypadku?

W połowie grudnia 2017 r. koło Brańska na Podlasiu zginął potrącony przez furgonetkę mężczyzna, który nocą, środkiem nieoświetlonej drogi, prowadził rower. Był nietrzeźwy, w dodatku nie miał na sobie wymaganych w terenie niezabudowanym elementów odblaskowych. Mimo to za współwinnego wypadku prokuratura uznała również kierowcę busa, twierdząc, że w warunkach, które wówczas panowały, powinien włączyć w swoim samochodzie światła drogowe. W czwartek został on prawomocnie uniewinniony przez Sąd Okręgowy w Białymstoku.

Zajrzyjmy do prawa o ruchu drogowym. W jego artykule 11 czytamy, co następuje:

"1. Pieszy jest obowiązany korzystać z chodnika lub drogi dla pieszych, a w razie ich braku - z pobocza. Jeżeli nie ma pobocza lub czasowo nie można z niego korzystać, pieszy może korzystać z jezdni, pod warunkiem zajmowania miejsca jak najbliżej jej krawędzi i ustępowania miejsca nadjeżdżającemu pojazdowi.

2. Pieszy idący po poboczu lub jezdni jest obowiązany iść lewą stroną drogi.

4a. Pieszy poruszający się po drodze po zmierzchu poza obszarem zabudowanym jest obowiązany używać elementów odblaskowych w sposób widoczny dla innych uczestników ruchu, chyba że porusza się po drodze przeznaczonej wyłącznie dla pieszych lub po chodniku."

Reklama

Ofiara wypadku na Podlasiu nie zastosowała się do żadnego z wymienionych wyżej tych przepisów.

A teraz artykuł 51 kodeksu drogowego:

"W czasie od zmierzchu do świtu, na nieoświetlonych drogach, zamiast świateł mijania lub łącznie z nimi, kierujący pojazdem może używać świateł drogowych."

Może, ale nie musi! Czyżby dlatego prokuratura nie odwołała się wprost do przepisów prawa, lecz pisała o "technice jazdy", której kierowca furgonetki nie dostosował do "warunków panujących na drodze"? Szkopuł w tym, że pojęcie "techniki jazdy" nie jest jednoznacznie zdefiniowane i może być rozumiane w rozmaity sposób.

Wiadomo, że bus, który uderzył prowadzącego rower pieszego, poruszał się z dopuszczalną prędkością. Zakładamy, że także wszelkie inne okoliczności wypadku w okolicach Brańska zostały rzetelnie zbadane przez biegłego. Czy rzeczywiście stwierdził on, że jazda "na długich" zapobiegłaby tragedii? A co byłoby, gdyby do tragicznego zdarzenia doszło w terenie zabudowanym? Gdzie nie wolno używać świateł drogowych, a gdzie również nie brakuje nieoświetlonych dróg i ulic?

Internauci, komentujący wypadek sprzed półtora roku, często powołują się  na obowiązującą kierowców zasadę ograniczonego zaufania. W artykule 4 Prawa o ruchu drogowym czytamy: "Uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze mają prawo liczyć, że inni uczestnicy tego ruchu przestrzegają przepisów ruchu drogowego, chyba że okoliczności wskazują na możliwość odmiennego ich zachowania."

Gdy mijam grupę dzieci, bawiących się przy drodze, mogę spodziewać się, że któreś z nich nagle wbiegnie na jezdnię w pogoni za piłką. Gdy widzę przechodnia stojącego przy krawężniku, muszę być przygotowany, że ni stąd ni zowąd wejdzie przed maskę mojego samochodu. Gdy jadę za innym pojazdem powinienem wiedzieć, że jego kierowca może nieoczekiwanie zahamować i bez kierunkowskazu skręcić w lewo na swoją posesję, bo przecież "każdy wie, że on tutaj mieszka". Czy jednak nie jest przesadą oczekiwać, że jadący nocą kierowca winien spodziewać się, że natknie się na maszerującego środkiem szosy pijaka? Czy panujące ciemności są wystarczającą okolicznością, uzasadniającą obawę przed podobną sytuacją? Wymagając od zmotoryzowanych aż tak daleko posuniętej wyobraźni dojdziemy do absurdu.

Jedno z sądowych orzeczeń (oczywiście w innej sprawie) stanowi, iż: "Sprzeczne z zasadami bezpieczeństwa zachowanie się innego uczestnika ruchu nie może (...) mieć większego znaczenia dla odpowiedzialności sprawcy wypadku drogowego zarówno w zakresie winy, jak i kary, jeżeli sprawca zawczasu widział to zachowanie i nie wyciągnął z tego faktu koniecznych dla siebie wniosków."

Czy nie należy rozumieć tego tak, że kierowca busa mógłby zostać uznany za współwinnego wypadku, gdyby zawczasu dostrzegł pieszo-rowerzystę, lecz nie zwolnił, nie próbował go ostrzec, ominąć lub liczył, że dostrzeże on światła nadjeżdżającego samochodu i sam usunie się z drogi?  

W pierwszej instancji wymiaru sprawiedliwości Sąd Rejonowy w Bielsku Podlaskim kierowcę furgonetki uniewinnił. Apelację, złożoną przez prokuratora i oskarżyciela posiłkowego, rozpoznawał Sąd Okręgowy w Białymstoku. O kończącym sprawę wyroku napisaliśmy na wstępie...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama