Co to jest "victim blaming"?

Niechronieni uczestnicy ruchu drogowego odpowiadają w Polsce aż za 1/3 wszystkich ofiar wypadków drogowych. Chociaż medialny przekaz spłyca sprawę do kwestii przestrzegania przez kierowców ograniczeń prędkości, na taki stan rzeczy składa się wiele przyczyn. Jedną z najważniejszych jest stan infrastruktury drogowej.

W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o skromną sieć dróg ekspresowych, obwodnic i autostrad, w wyniku której główny ciężar ruchu spoczywa na - przebiegających przez miejscowości - drogach lokalnych. Ogromny udział w dramatycznej statystyce mają też absurdalne rozwiązania inżynieryjne, jak np. stosowane w Polsce powszechnie przejścia dla pieszych przez dwa (lub więcej!) pasy ruchu w jednym kierunku, pozbawione sygnalizacji świetlnej. Tego rodzaju obiekty (nie spotkamy ich np. w Niemczech) wręcz prowokują skrajnie niebezpieczne zachowania kierujących. Nie dziwi więc, że jednym z grzechów głównych polskich kierowców jest właśnie wyprzedzanie (najczęściej nieświadome) na przejściach dla pieszych.

Reklama

Niestety, do momentu poprawy stanu infrastruktury, co wiąże się rzecz jasna z ogromnym wyzwaniem dla lokalnych budżetów, próby poprawy dramatycznych statystyk dotyczących niechronionych uczestników ruchu drogowego dotyczyć mogą jedynie edukowania poszczególnych użytkowników dróg. Taki cel przyświecał chociażby mazowieckiej policji, która kilka dni temu opublikowała na swoim facebookowym profilu informację omawiającą w szczegółach, co dokładnie dzieje się z czasie kolizji samochodu osobowego z pieszym. Niestety policjanci szybko stali się ofiarą złośliwych komentarzy zarzucających im promocję tzw. "victim blaming".

Komentujących zdenerwował fragment, w którym czytamy, że: "dla własnego bezpieczeństwa warto zachowywać środki ostrożności podczas wchodzenia na jezdnię, nawet wtedy, gdy korzystamy z oznakowanego przejścia dla pieszych". Policjanci apelowali też do pieszych, by ci nie wchodzili na jezdnię korzystając z telefonów komórkowych i przekraczali skraj przejścia dopiero wówczas, gdy nawiążą kontakt wzrokowy z kierowcą i upewnią się, że pojazd się zatrzyma.

Warto wyjaśnić, że pojęcie "victin blaming", polegające na zrzucaniu odpowiedzialności za zdarzenie na jego ofiarę, to jeden z ulubionych sloganów głoszonych przez tzw. "aktywistów miejskich". Problem w tym, że odnosi się on do kwestii odpowiedzialności prawnej za zdarzenie, zupełnie pomijając tragiczny efekt samego zajścia. Nie ulega przecież wątpliwości, że za zdecydowaną większość kolizji na przejściach dla pieszych, odpowiadają kierujący pojazdami. Tyle tylko, że żaden kierowca nie wsiada za kierownicę z twardym postanowieniem potrącenia pieszego. Wypadek zawsze jest przecież splotem wielu okoliczności. Przerwanie łańcucha zdarzeń możliwe jest na każdym jego etapie, więc każde działanie zmierzające w tym kierunku - czy to wycelowane w pieszych, czy kierowców - trzeba uznać za słuszne.

No chyba, że nie chodzi nam wcale o poprawę bezpieczeństwa, tylko stygmatyzowanie konkretnej grupy użytkowników dróg. Wówczas pojęcie "victim blaming" zapewnia bogate pokłady paliwa do podsycania uprzedzeń... 

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy