Wolisz alfę romeo czy turnus w haremie?
Mimo że prawo jazdy otrzymaliśmy w wieku, w jakim nie mogliśmy jeszcze legalnie kupić w kiosku paczki fajek, znów przyszło nam jeździć autem z zielonym listkiem.
Tym razem nie jest to jednak znienawidzona przez młodych kierowców kalkomania z "ostrzegawczą" podobizną klonu, ale budząca szacunek plakietka czterolistnej koniczyny, którą na aucie wozi się z dumą...
Na nasz redakcyjny parking trafiła właśnie zwinna alfa romeo mito w najgorętszej, 170-konnej wersji quadrifoglio verde... Czy stosunkowo niewielkie, trzydrzwiowe auto z tak mocną jednostką napędową nadaje się do codziennej, cywilnej jazdy po polskich drogach?
Nie dla rozważnych
Trzydrzwiowa mito kojarzona jest często z samochodem dla kobiety. Stosunkowo niewielkie wymiary sprawiają, że parkingi pod supermarketami nie są dla nas straszne, podobnie jak większość aut, również i ten model "kupuje się oczami".
Z praktycznego punktu widzenia nie jest to jednak zbyt dobry wybór. Krawędź załadunku niewielkiego, mieszczącego zaledwie 270 litrów, bagażnika sięga alpejskich szczytów, trzydrzwiowe nadwozie nie sprawdzi się przy wożeniu dzieci do przedszkola. Wytykanie tego rodzaju niedociągnięć Alfie Romeo wydaje się jednak nie na miejscu - samochody tego producenta nigdy nie były przecież adresowane dla rozważnych i praktycznych kierowców...
Po zajęciu miejsca za kierownicą szybko poczujemy się, jak w aucie rodem z Włoch. Wygląd i styl mają tu pierwszeństwo nad funkcjonalnością, do niektórych rozwiązań trzeba się po prostu przyzwyczaić. Nie wszystkim przypadnie np. do gustu umiejscowienie przycisków do sterowania radiem na kierownicy (nie bardzo wiadomo, którymi palcami je obsługiwać), czy fakt, że rozbudowany system audio z kolorowym wyświetlaczem nawigacji - mimo że można do niego podłączyć dysk zewnętrzny USB lub kartę pamięci SD - nie czyta płyt CD z plikami MP3.
Irytujący jest również system odpowiedzialny za podpowiadanie kierowcy odpowiedniego - przynajmniej zdaniem producenta - doboru przełożeń. Już przy prędkości 50 km/h wyświetlacz między zegarami natarczywie daje nam do zrozumienia, by wrzucić szóstkę. Nie sposób jednak mieć o to pretensji do Alfy - idiotyczne "parcie" na pseudoekologię nie jest przecież włoskim pomysłem.
Bardzo dobre wrażenia robią za to skórzane fotele (dopłata za skórzaną tapicerkę to 4 tys. zł), które świetnie podtrzymują ciało w zakrętach.
Przez pierwsze kilkanaście kilometrów nie byliśmy jednak w stanie zrozumieć, po co inżynierowie Alfy Romeo zadali sobie trud skrojenia tak świetnych "kubełków", skoro temperament jednostki napędowej wydawał się kontrastować ze sportową duszą marki...
Podpisz zgodę na pobranie organów...
Turbodoładowany, szesnastozaworowy, benzynowy silnik 1,4 l. wykorzystujący system multiair rozwija wprawdzie moc maksymalną 170 KM ale - zwłaszcza w niższym zakresie prędkości obrotowej - nie jest wcale mistrzem dynamiki. Oczywiście nie odważylibyśmy użyć w stosunku do niego słowa "zawalidroga", ale od ważącego zaledwie 1145 kg trzydrzwiowego autka oczekiwaliśmy czegoś więcej niż tylko odczuwalnego wciskania w fotel...
Na szczęście, zanim dopadło nas rozczarowanie, przypomnieliśmy sobie o istnieniu magicznego przełącznika, który w Alfie Romeo nosi nazwę DNA (od trybów dynamic, normal i all weather). Efekt jego użycia przerósł nasze największe oczekiwania...
Wyboru trybu dokonać można w trakcie jazdy (przez przesunięcie i krótkie przytrzymanie przełącznika w wybranej pozycji), ale naszym zdaniem nie jest to zbyt dobre rozwiązanie. Przed przełączeniem się na "dynamic" kierowca powinien bowiem przeczytać stosowne ostrzeżenie i złożyć czytelny podpis w deklaracji zgody na ewentualne pobranie narządów do przeszczepu...
Samochód, za naciśnięciem guzika, z potulnego autka dla eleganckiej pani prezes, staje się bowiem warczącym bolidem, z opanowaniem którego poważne problemy mogą mieć nawet bardzo doświadczeni kierowcy.
Podpierając się danymi fabrycznymi spieszymy wyjaśnić, że sprint do 100 km/h trwa zaledwie 7,5 s., a prędkość maksymalna to niespełna 220 km/h. Biorąc pod uwagę krótko zestopniowaną skrzynię biegów i niewielkie nadwozie, łatwo odnieść wrażenie, że wskazówka prędkościomierza wspina się do wartości 100 km/h o wiele szybciej. Co więcej, reakcja na gaz jest natychmiastowa i przypomina czasy pojonych gaźnikami boxerów.
Oprócz czułości przepustnicy, tryb dynamic "wyostrza" również układ kierowniczy oraz ogranicza działanie systemu kontroli stabilności toru jazdy VDC. Dzięki temu, wprawny kierowca potrafi docenić rewelacyjne właściwości jezdne (aktywne zawieszenie) i w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje system Q2 imitujący działanie mechanizmu różnicowego o ograniczonym poślizgu.
Obrazu całości dopełniają również rewelacyjne, ostre jak brzytwa hamulce, których charakterystyka przypomina te montowane w samochodach torowych.
Według cennika, za mito w wersji quadrifoglio verde zapłacić trzeba w polskim salonie 85 900 zł. To sporo, jeśli wziąć pod uwagę, że tak naprawdę, mamy do czynienia z samochodem pokroju volkswagena polo, zużywającym średnio ok 9 litrów benzyny na 100 km. Jeśli ponegocjujemy z dealerem, powinno się jednak udać zejść do kwoty poniżej 80 tys. zł.
Za tę cenę otrzymamy m.in. 17-calowe felgi ze stopów lekkich, dwustrefową klimatyzację automatyczną, halogeny czy - jak czytamy w cenniku Alfy Romeo - wyświetlacz w "układzie matrix" (faktycznie ciężko się na nim połapać, o co chodzi...). Czy tak skonfigurowane auto warto kupić?
Cóż, czterolistna koniczyna powszechnie uznawana jest za synonim szczęścia i trzeba przyznać, że ten emblemat pasuje do auta idealnie.
Mało która używka zapewnia porównywalny przypływ endorfin, co przestawienie przełącznika DNA w tryb dynamic i jazda po krętych, wąskich drogach.
Wprawdzie po pierwszej, liczącej ok. 500 km trasie, wypełzaliśmy z samochodu ekstremalnie zmęczeni, ale na naszej twarzy rysował się uśmiech, którego nie powstydziłby się nawet wcielający się w postać "Maski" Jim Carrey. Mocniejsze wrażenie zrobiłoby na nas chyba tylko tygodniowy turnus odnowy biologicznej w jakimś saudyjskim haremie...