Toyota Auris Hybrid Touring Sports w naszym teście
Do naszej redakcji przyjechała Toyota Auris Hybrid Touring Sports.
Oczekiwaliśmy tego samochodu ze szczególnym zainteresowaniem co najmniej z dwóch powodów: to pierwsze od 7 lat kompaktowe kombi w ofercie owej cieszącej się w Polsce nadzwyczajnym uznaniem japońskiej marki, bardzo też byliśmy ciekawi, jak spisze się w codziennym użytkowaniu tak mocno lansowany przez Toyotę napęd hybrydowy.
Przekazany nam do testów egzemplarz to auto w najwyższej wersji wyposażeniowej Prestige: m.in. 7 poduszek powietrznych, systemy stabilizacji kontroli jazdy VSC, kontroli trakcji TRC, wspomagania pokonywania podjazdów HAC, skrętne lampy biksenonowe, światła przeciwmgielne, tempomat, aluminiowe felgi, automatyczna dwustrefowa klimatyzacja, wielofunkcyjna skórzana kierownica, pełna elektryka szyb i lusterek, czujniki deszczu i zmierzchu, "inteligentny" kluczyk (otwieranie, zamykanie i uruchamianie samochodu bez konieczności wyjmowania go z kieszeni czy z torebki), komputer pokładowy. Do tego dochodzą dwa dodatkowe pakiety: Executive (dach panoramiczny z elektryczną roletą, przyciemniane szyby tylne, skórzana tapicerka, sportowe fotele) i JBL (nawigacja, dobrej klasy system audio ze wzmacniaczem i dziewięcioma głośnikami). No i oczywiście metalizowany lakier nadwozia.
Taka fura kosztuje w oficjalnym cenniku 113 400 zł, czyli o 24 500 zł więcej niż trzeba zapłacić za podstawowy model nowego Aurisa "w kombi" i "w hybrydzie". To nie mało. Postaramy się sprawdzić, czy samochód jest wart takich pieniędzy. Czy obiecywane przez producenta oszczędności w zużyciu paliwa - według danych katalogowych "nasza" Toyota powinna palić w mieście zaledwie 3,7 litra benzyny na 100 km - odpowiadają realiom. I co w praktyce oznacza słowo "Sports" w nazwie modelu. A zatem - w drogę!