Mini Cooper SD – sztuka łączenia sprzeczności
Mały i sportowy z nazwy, ale tak naprawdę całkiem spory, a do tego z dieslem pod maską. Do naszej redakcji trafiło Mini mające kilka zastanawiających sprzeczności.
Mini budzi naturalne skojarzenia z małym autkiem, ale my testujemy wersję pięciodrzwiową, mającą 4 metry długości. To zatem pełnoprawny przedstawiciel segmentu B. Z kolei oznaczenie Cooper S tradycyjnie trafia na najszybsze odmiany tego modelu. "Nasze" Mini miało jednak jeszcze dopisek "D", oznaczający wersję wysokoprężną, a więc nie kojarzącą się ze sportowymi emocjami. Nie myślcie jednak, że mamy zatem do czynienia z wersją "dla rozsądnych", bo tanio nie jest. Czy zatem Mini stworzyło samochód pełen sprzeczności?
Na początek przyglądnijmy się nadwoziu - auto wygląda dokładnie tak, jak "tradycyjna", 3-drzwiowa odmiana, ale jest od niej o 15 cm dłuższa i 1 cm wyższa, a do tego ma o 7 cm większy rozstaw osi. Przekłada się to na więcej swobody dla podróżujących w drugim rzędzie siedzeń, ale nie należy oczywiście oczekiwać cudów. Ilość miejsca należy do przeciętnych w klasie B, podobnie jak pojemność bagażnika, wynosząca 278 l. To jednak wyraźna poprawa w porównaniu do wersji trzydrzwiowej, która swoimi możliwościami przywodzi na myśl auta z segmentu A.
A jak się ma oznaczenie Cooper S, do silnika jaki pracuje pod maską testowanego Mini? To 2-litrowa jednostka, a więc taka, jaka była dostępna już w poprzedniku. Tam jednak rozwijała niezbyt imponujące 143 KM. Obecnie oferowany jest jednak nowy silnik, który oferuje 170 KM oraz 360 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Pozwala to na sprint do 100 km/h w 7,4 s, a w wersji ze skrzynią automatyczną, czyli takiej jak testowana, trwa to o 0,1 s krócej.
Osiągi wersji Cooper SD robią więc wrażenie - benzynowy odpowiednik jest zaledwie o pół sekundy szybszy, ale znacznie większy moment obrotowy (o 80 Nm) sprawia, że podczas codziennej jazdy trudno zauważyć różnicę. Mamy po prostu wrażenie podróżowania hot hatchem, który na każde muśnięcie gazu reaguje ochoczym wyrywaniem się do przodu.
Mini Cooper SD
Przewagę testowanej odmiany zauważymy oczywiście na stacji benzynowej. Co prawda deklarowane zużycie paliwa na poziomie 4,7 l/100 km w ruchu miejskim, jest, mówiąc delikatnie, nazbyt optymistyczne, ale wartości rzędu 7 l/100 km są więcej, niż zadowalające, biorąc pod uwagę oferowane osiągi.
Jak na Mini przystało, samochód ten nie jest szybki tylko na prostej, ale świetnie czuje się w zakrętach. Hasło "gokartowa frajda z jazdy" zobowiązuje - auto prowadzi się bardzo lekko i zwinnie. To zasługa bezpośredniego układu kierowniczego oraz bardzo korzystnie zestrojonego zawieszenia. Pomimo zapewniania wzorowego zachowania na drodze, nie jest ono przesadnie twarde. Określilibyśmy je raczej jako "sprężyste" i bardzo dobrze radzące sobie z nierównościami na drodze.
Jazda Mini Cooperem SD sprawia zatem sporo frajdy, a jej intensywność można regulować przy pomocy pierścienia wokół wybieraka skrzyni biegów. Ten nietypowy przełącznik służy do zmieniania trybów jazdy. Podczas spokojnego przemieszczania się po mieście możemy wybrać "Green", czyli "Zielony", a kiedy chcemy trochę poszaleć, najlepszy jest oczywiście tryb "Sport". Na ekranie systemu multimedialnego pojawia się wtedy napis "Maksymalna gokartowa frajda z jazdy", a obok rysunek Mini z dwoma dymkami - w pierwszym auto "myśli" o gokarcie, a w drugim o... rakiecie. Urocze.
Najnowsza odsłona brytyjskiego autka w stylu retro wyróżnia się z jeszcze jednego powodu - wreszcie można powiedzieć o nim "premium". Chociaż za wskrzeszenie marki odpowiedzialne jest BMW, to chociażby jakość materiałów użytych we wnętrzu nie pasowała, ani do tej marki, ani do cen Mini. Obecnie jednak we wnętrzu, poza fantazyjnym i wykonanym z dużą pomysłowością projektem wnętrza, możemy również liczyć na bardzo dobre wykończenie. Miękkie tworzywa na desce rozdzielczej cieszą, podobnie jak fakt, że niemal każdy element wnętrza stara się podkreślić, że nie siedzimy w zwyczajnym samochodzie.
Godne auta klasy premium jest również wyposażenie. Mini możemy wyposażyć w LEDowe reflektory, system multimedialny znany z modeli BMW, nagłośnienie Harman Kardon, a nawet kolorowy Head Up Display, wyświetlający na szybce przed kierowcą między innymi informacje o prędkości, wskazania nawigacji oraz ustawienia tempomatu. Jeśli poniesie nas fantazja, możemy otrzymać samochód z naprawdę ekskluzywnym wyposażeniem. Co niestety przekłada się na jedyny poważny zarzut pod adresem tego modelu - cenę.
Wersja Cooper SD to wydatek przynajmniej 111 900 zł, co jest kwotą wystarczającą do zakupu BMW serii 1 ze 150-konnym dieslem. Jest więc drogo, nawet jak na "premium". Jeśli natomiast poniesie nas fantazja podczas konfigurowania swojego egzemplarza, to możemy przekroczyć nawet kwotę 170 tys. zł.
Michał Domański