Lexus GS F. Laurka i epitafium
To będzie i laurka, i epitafium. Laurka, bowiem Lexus GS F to jeden z najbardziej ekscytujących samochodów, jakimi mieliśmy okazję w ostatnich czasach jeździć. Epitafium, gdyż żywot wspomnianego modelu dobiegł końca. No, może niezupełnie, bo wciąż jest i zapewne długo jeszcze będzie on dostępny z drugiej, trzeciej czy jeszcze dalszej ręki. Produkcja owego nadzwyczajnego pojazdu została już jednak zakończona. Niestety.

Zaparkowany na ulicy, raczej nie gromadzi wokół siebie tłumu gapiów. Nie ma bowiem w sobie nic z ostentacyjnie luksusowej limuzyny, ani też z ekstremalnego sportowego bolidu. Ot, Lexus, jak Lexus. Wnikliwszy obserwator od razu dostrzeże jednak kilka elementów, świadczących o prawdziwym charakterze japońskiego auta: duże wloty powietrza w rozbudowanym przednim zderzaku i błotnikach, wydech z czterema końcówkami, karbonowy spojler, dziewiętnastocalowe, czarne alufelgi, pomarańczowe zaciski hamulców... Nie, to nie może być standardowy, aczkolwiek pochodzący z górnej półki, środek transportu, służący do beznamiętnego przemieszczania się z punktu A do B.
Fan motoryzacji nie omieszka zajrzeć do wnętrza auta. Widok alcantary, skóry i aluminium pewnie go nie zaskoczy. Podobnie jak dużego ekranu, za pomocą którego samochód komunikuje się z człowiekiem, przekazując mu informacje z nawigacji, kamery cofania, multimediów itp. Niewątpliwie zwróci za to uwagę na sportowe fotele ze zintegrowanymi zagłówkami.
I tu jesteśmy w lepszej od niego sytuacji, ponieważ my mieliśmy ogromną przyjemność obcować z nimi dłużej. Na tyle długo, by przekonać się, że nie tylko świetnie się prezentują, doskonale podtrzymują ciało na zakrętach, ale też są obłędnie wygodne. Zupełnie jakby były zaprojektowane i wykonane przez wytrawnego krawca, specjalizującego się w szyciu na miarę. Nie znamy nazwiska owego mistrza, ale nisko mu się kłaniamy: doumo arigatou gozaimasu!

Jeżeli pozwolilibyśmy spotkanemu na parkingu miłośnikowi samochodów spędzić w kabinie odrobinę więcej czasu, znalazłby on na konsoli przycisk z tajemniczym skrótem TVD, a pogmerawszy nieco ustawieniami, wywołałby wskaźnik aktualnych przeciążeń i zaawansowany stoper, zliczający czasy okrążeń na torze. Stąd już tylko krok do odkrycia rzeczywistej natury Lexusa GS F, której siłą sprawczą jest kryjący się pod maską silnik: benzynowe, wolnossące V8 o pojemności 4969 centymetrów sześciennych, generujące moc 477 koni mechanicznych. Pięć litrów w ośmiu cylindrach, wziętych wprost z modelu RC F. W pojeździe o masie własnej 1840 kilogramów. Istna mieszanka wybuchowa.

Budzimy potwora do życia i ruszamy. Potwór od razu potwierdza gotowość do pracy. Nie, nie wydumanym przez speców od syntetycznego efekciarstwa akustycznego chrapliwym rykiem, bulgotem i rzężeniem, ale pieszczącą uszy, wrażliwe na brzmienie klasycznych, wielkich silników, idealnie dobraną mieszanką tonów i akordów. Nie wiemy komu konkretnie zawdzięczamy ową poezję dźwięku, ale nisko mu się kłaniamy: otsukaresama! Przed poważnym dylematem staną audiofile: wsłuchiwać się w bajeczne odgłosy pracy silnika, czy włączyć obecny na pokładzie wysokiej klasy system audio Mark Levinson z tunerem cyfrowym i 17 głośnikami? My zdecydowanie wybieramy silnik!

Lexus GS F, mimo naleśnikowatych opon i twardego zawieszenia, dzielnie, troszcząc się o komfort pasażerów, pokonuje wyboiste ulice. Wyjeżdżamy na autostradę. Od razu przełączamy napęd z trybu Normal w tryb Sport, potem Sport + i błyskawicznie osiągamy prędkość 140 km/godz. Dynamika auta, nieopisana lekkość, precyzja prowadzenia, zachowanie na zakrętach (wspomniany przycisk TVD służy do zmiany ustawień systemu, optymalizującego rozdział momentu obrotowego między tylne koła), dają powody do kolejnych ochów i achów. Hej, gdzie tu jest najbliższy tor, który pozwoliłby w pełni zaznać rozkoszy jazdy takim samochodem? Właśnie - rozkoszy. Po kilkunastu kilometrach, już nieprzytomnie zakochani, kierowca odczuwa podniecenie i pożądanie: chcę mieć taki wóz na co dzień! Natychmiast! Za wszelką cenę!

Fantastycznie brzmiące osiem cylindrów, pięć litrów pojemności bez żadnych turbosprężarek, kompresorów i tym podobnych wspomagaczy, tylny napęd, ośmiobiegowy klasyczny automat, 270 km/godz. prędkości maksymalnej, niespełna 5 sekund do setki. Godny konkurent BMW M5, Audi RS 6 i Mercedesa E 63 AMG. Afrodyzjak na kołach, źródło rozkoszy, przedmiot pożądania, któremu od razu jesteśmy gotowi wybaczyć drobne niedoskonałości, jak choćby średnie spalanie na poziomie 16 litrów benzyny na 100 km. Szanowni decydenci z Lexusa, dlaczego wycofaliście ten superwóz z produkcji?!
Na tablicy testowanego samochodu widniał napis: "Welcome to the future". "Witajcie w przyszłości". Takie hasło w kontekście losów modelu GS F brzmi, niestety, żałobnie.