Testujemy używane: S-klasa Mercedesa
Szowiniści twierdzą, że aby umilić życie mężczyźnie Bóg stworzył kobietę. To stronniczy i krzywdzący osąd. Każdy fan motoryzacji wie, że w tym celu powstał przecież samochód...
Pewna grupa ludzi jest jednak święcie przekonana, że właściwy jest pierwszy pogląd. Sugerują nawet, że jeden z narodów nie był w pełni usatysfakcjonowany doskonałym dziełem stwórcy i przez lata w pocie czoła pracował, by stworzyć coś jeszcze lepszego. W Polsce, kraju pięknych blondynek i kuszących brunetek byłoby to zadanie niewykonalne - co innego w Niemczech... Podobno tak właśnie powstał jeden z najlepszych modeli mercedesa - W126, czyli klasa S.
Od premiery serii W126 minęło już 26 lat. Dla przeciętnego auta to zabójczy okres. Nikt jednak nie odważyłby się nazwać tego pojazdu przeciętnym... Spokojna, elegancka stylistyka, doskonałe proporcje i gustowne, chromowane detale sprawiają, że nawet po upływie przeszło ćwierć wieku linia samochodu prezentuje się niezwykle szykownie. Patrząc chłodnym okiem trzeba stwierdzić, że niczego nowego nie wymyślono, a ładne nadwozie to po prostu najzwyklejszy, duży sedan. Biorąc jednak pod uwagę, że określenia tego używa się także w stosunku do dacii logan, renault thalii czy fiata sieny jakoś nie może nam to przejść przez usta... Tutaj, znacznie odpowiedniejszym słowem będzie "limuzyna" lub po prostu - mercedes. Mówiąc o nadwoziu nie sposób pominąć przepięknego coupe - W126 SEC (które bez dwóch zdań zasługuje na osobną, szerszą publikację), czy przedłużonej wersji Long (SEL).
Gdyby wszystkie mercedesy wykonywane były z taką starannością i dbałością o detale jak W126, niemiecka firma upadłaby pewnie ładnych parę lat temu. Niestety może się wydawać, że Niemcy doszli do podobnych wniosków już na początku lat dziewięćdziesiątych i od tego czasu starają się dbać o stale rozwijający się rynek zbytu... Śmiało można stwierdzić, że to jeden z ostatnich prawdziwych mercedesów - samochód zaprojektowany, by trwać. We wnętrzu wygodnie podróżować będzie pięć osób, ale trzeba przyznać, że podobną kubaturą przestrzeni pasażerskiej dysponuje współczesna klasa średnia. Podstawowe wersje nie grzeszyły poziomem wyposażenia, zależał on w znacznym stopniu od jednostki napędowej i upodobań klienta. Większość pojazdów ma jednak na pokładzie skórzaną tapicerkę, elektrycznie regulowane i podgrzewane fotele, elektryczne szyby, klimatyzację, szyberdach czy tempomat. Oczywiście o takich drobnostkach jak wspomaganie kierownicy czy system ABS nie warto wspominać - były w standardzie. Na życzenie samochód można tez było doposażyć nawet w poduszki powietrzne. Jest to również jeden z nielicznych już pojazdów, w których na złość ekologom pod imitację drewna podszywa się w większości prawdziwe drewno...
Konstruktorzy mercedesa wyszli z założenia, że zużycie paliwa to ostatnia sprawa, jaka interesować może nabywcę tego pojazdu. Decydując się na W126 faktycznie lepiej jest pozostać w błogiej nieświadomości. Słowo "ogromne" nie oddaje w pełni charakteru jednostek napędowych stosowanych w tym pojeździe. Najsłabsza (lecz nie najmniejsza - produkowano także model 2,6l) rzędowa szóstka, (lata produkcji '79-'85) miała pojemność 2,8 l i rozwijała moc 156 KM (5500 obr./min) zużywając średnio ok. 12 l paliwa na 100 km. Tylko najmniejsze wersje silników benzynowych (2,6l i 2,8l. i 3,0l.) wyposażane były seryjnie w ręczne skrzynie biegów (cztero- i pięciobiegowe).
Pozostałe jednostki (w układzie V8), począwszy od 218-konnych 3,8 l i 4,2 l przez 245-konne 5.0 l, a na 27- konnym 5,6 l kończąc, standardowo sprzęgano z czterobiegowymi przekładniami automatycznymi. Niestety prawdą jest że tego, kto pyta o zużycie paliwa nie stać na ten samochód... Popularna pięciolitrówka (0-100 km/h w 7,3 s. V max. ok. 230 km/h) konsumuje średnio ponad 15 l/100 km, a w zimie wynik 22-25 l/100 km (a w rasowanych, eks-rządowych egzemplarzach, nawet i ponad 30 l/100 km!) nie jest niczym szczególnym.
Co gorsza, montaż instalacji gazowej nie wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Mercedesowskie benzyniaki słabo tolerują traktowanie ich gazem, a "klasa S" przy dystrybutorze z napisem LPG wygląda jeszcze żałośniej niż żółte BMW 316 ze znaczkiem M3 na klapie. Oczywiście na rynku łatwo spotkać okaleczone w ten sposób 126-óstki, niemniej według fanów marki, zbrodni takiej dopuszczają się jedynie sadyści, a sam zabieg określany jest mianem kastracji...
Taksówkarze mogą jednak odetchnąć z ulgą. W samochodach montowano, bowiem pięciocylindrowe (3,0 l - 121 KM - wersja SD) i sześciocylindrowe 3,0 l i 3,5 l (150 KM i 136KM - w wersjach SDL) doładowane jednostki wysokoprężne, które wprawdzie nie należą do oszczędnych, ale potrafią bezawaryjnie pokonać setki tys. km pracując niemal na wszystkim...
Mimo upływu lat samochód wciąż dostępny jest tylko dla nielicznych. Świadczą o tym chociażby jego ceny. Najtańsze dostępne na naszym rynku egzemplarze wciąż wyceniane są na ok. 5-7 tys. zł i służyć mogą jedynie za magazyn części lub fundament pod solidną odbudowę. Za 20 tys. zł uda nam się kupić pojazd rokujący nadzieję na dłuższą eksploatację. Rarytasy typu bezwypadkowe, serwisowane coupe z udokumentowaną historią, niezależnie od rocznika potrafią kosztować więcej niż niejeden nowy kompakt.
Przez lata, obok takich sław jak Rolls-Royce, klasa S stała się synonimem luksusu na kółkach. Niestety, kupno dobrego egzemplarza graniczy dziś z cudem. Szukać warto, ale zakup pierwszej lepszej nadarzającej się "okazji" może nas naprawdę sporo kosztować. Przydatne okażą się różnego rodzaju kluby zrzeszające właścicieli i miłośników marki, na stronach których łatwo znaleźć interesujące oferty oraz porady dotyczące zakupu. Przy oględzinach należy zwrócić uwagę praktycznie na wszystko... Pęknięta szyba, brak jakiejś chromowanej listwy czy chociażby oberwane lusterko to na pierwszy rzut oka dość błahe sprawy, ale usunięcie tych niedomagań kosztować nas będzie dużo czasu i pieniędzy.
Ważnym aspektem jest również stan blacharki. Niemal wszystkie dostępne u nas egzemplarze swoją karierę w Polsce rozpoczynały od wizyt w warsztatach (lepszych lub gorszych) "artystów-metaloplastyków" i warstwa szpachli na niektórych elementach potrafi być naprawdę imponująca... Z drugiej strony, trzeba jednak przyznać, że to jedna z tańszych w utrzymaniu limuzyn przez duże "L". Jeśli dobrze poszukamy to ceny części zamiennych okażą się być całkiem rozsądne. Reperaturki błotników tylnych można kupić już za 80 zł, błotniki przednie to koszt ok. 220 zł, za ok. 170 zł powinniśmy dostać progi. Nowe lampy i reflektory wyceniane są na ok. 350 zł, wydech do "pięćsetki" to, mniej więcej, 700 zł, rozrząd kompletny nie powinien kosztować więcej jak 400 zł, drążki kierownicze można kupić już za przysłowiową "stówkę".
Samochody starzeją się znacznie szybciej niż ludzie. Na szczęście, stylistom mercedesa udało się osiągnąć coś, co śmiało nazwać można efektem Sean'a Connere'go. Zadbany W126, mimo emerytalnego wieku wciąż potrafi przyciągać uwagę i zalotne spojrzenia płci pięknej. Nie ma się jednak czemu dziwić - któż mógłby starzeć się z większą klasa, niż sama klasa S...
Przy zakupie trzeba tylko pamiętać o kosztach. V8 często zachowują się w sposób typowy dla dwudziestoparolatków - są w stanie wypić każdą ilość, jaką tylko się im postawi...
Paweł Rygas