Trwa walka o OBD. Koniec z samodzielną naprawą?
Ważą się losy tysięcy niezależnych warsztatów zajmujących się serwisowaniem samochodów. Już w przyszłą środę (18 kwietnia) Parlament Europejski głosować ma nad nowymi przepisami dotyczącymi homologacji typu pojazdów. Ich następstwa mogą mieć przykre konsekwencje dla milionów europejskich kierowców.
Rozporządzenie 2016(31), nad którego kształtem władze UE pracują już przeszło dwa lata, dotyczy nie tylko homologacji, ale też napraw i utrzymania pojazdów. Po części wynika ono z pojawienia się nowych możliwości technologicznych. Władze UE nie ukrywają też, że część pomysłów pojawiła się po ujawnieniu afery dieselgate.
Chociaż nowe unijne przepisy mogą się wydawać odległe, w rzeczywistości ich konsekwencje dotkną większość zmotoryzowanych. Najwięcej kontrowersji budzi brak zapisu o dostępie do informacji dotyczących napraw i konserwacji pojazdów.
Do tej pory unijne prawo nakazywało, by "producenci zapewniali niezależnym podmiotom nieograniczony i znormalizowany dostęp do informacji z OBD i innych urządzeń i narzędzi, w tym wszelkiego stosownego oprogramowania oraz do informacji dotyczących naprawy i konserwacji pojazdów".
Problem w tym, że w projekcie nowych przepisów dotyczących dostępu do informacji przez niezależne warsztaty zajmujące się naprawami pojazdów Parlament Europejski nie ujął gniazda OBD2. Jakie mogą być tego konsekwencje?
Część ekspertów przekonuje, że możliwości technologiczne są dziś zdecydowanie większe niż w 2003 roku, gdy gniazdo OBD stało się standardem we wszystkich typach samochodów osobowych. Współczesne pojazdy coraz częściej korzystają ze stałego łącza internetowego, więc korzystanie ze znormalizowanego portu OBD (On Board Diagnostics) w celu zdiagnozowania usterek przestaje mieć większy sens. Samochód - przynajmniej w teorii - sam poinformować może przecież o usterkach właśnie za pośrednictwem sieci. Sęk w tym, do kogo trafiać będą te informacje.
Gniazdo OBD daje możliwość połączenia się z poszczególnymi modułami pojazdu za pośrednictwem testerów diagnostycznych i zidentyfikowania źródła problemu (usterki). Z tej technologii korzystają nie tylko warsztaty ale też wielu kierowców, którzy chcą samodzielnie diagnozować swój pojazd. Najprostsze testy OBD, które dzięki technologii Bluetooth łączą się ze smartfonem kosztują tylko kilkadziesiąt złotych, a umożliwiają diagnozowanie samochodu i kasowanie błędów.
Problem w tym, że jeśli gniazdo OBD nie będzie wymaganym przez Komisję Europejską wyposażeniem standardowym, producenci - najzwyczajniej w świecie - nie będą musieli go stosować.
Oznacza to, że niezależne warsztaty stracą możliwość samodzielnego diagnozowania usterek przy pomocy testerów diagnostycznych. Niewykluczone, że za sprawą łącza internetowego samochód na bieżąco raportować będzie swoją kondycję do sieciowej chmury. Problem w tym, kto będzie dysponentem pozyskanych w ten sposób danych?
Teoretycznie, co jest niestety bardzo realnym scenariuszem, by zdiagnozować usterkę nie trzeba będzie nawet jechać do ASO. Może się jednak okazać, że dostęp do listy zapisanych na serwerach producenta błędów uzyskamy dopiero po uiszczeniu producentowi samochodu stosownej opłaty...