Polska złomowiskiem Europy? Czyżby?

Zwolennicy teorii, wg której - za sprawą wiekowych aut z zachodu - Polska jest dzisiaj złomowiskiem Europy mają twardy orzech do zgryzienia.

Gros pojazdów sprowadzanych do Polski zza naszej zachodniej granicy trafia do naszego kraju z Niemiec. Można więc przypuszczać, że skoro "stare i zużyte" samochody tłumnie jadą do Polski, średni wiek pojazdu u naszych sąsiadów zza Odry powinien spadać. Nic bardziej mylnego...

Jak wynika z najnowszych danych opracowanych na zlecenie VDA, czyli Niemieckiego Stowarzyszenia Przemysłu, od sześciu lat średni wiek pojazdu w Niemczech systematycznie rośnie. Jeszcze w 2007 roku statystyczny Niemiec jeździł samochodem w wieku 7,7 lat. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło.

Reklama

Obecnie przeciętny wiek samochodu osobowego w Niemczech wynosi już 8,7 roku. Oznacza to, że statystyczny Herr Schmidt jeździ dziś autem z rocznika 2004. W ofercie znajdowały się wówczas takie modele, jak Volkswagen Golf V, Opel Vectra czy Renault Laguna II.

Polacy potrafią liczyć

Mając powyższe na uwadze trudno dziś nazwać Polskę "złomowiskiem Europy". Wypada bowiem przypomnieć, że w całym 2012 roku sprowadzono do nas przeszło 645 tys. używanych pojazdów z zagranicy, których średni wiek wynosił... niespełna 10 lat. Biorąc pod uwagę, że średni wiek pojazdu w Polsce oscyluje w okolicach 14 lat, auta sprowadzane w ramach prywatnego importu powodują odmłodzenie naszego taboru.

Faktem jest, że w ostatnim czasie wśród pojazdów importowanych wzrósł udział aut w wieku powyżej 10 lat. By mieć pełny obraz sytuacji trzeba jednak przyjrzeć się liście najczęściej rejestrowanych modeli. Wynika z niej, że najmłodsze wśród sprowadzanych pojazdów są auta marki... Dacia (średni wiek 3,4 roku). Najstarsze natomiast - Mercedesy (średni wiek 11,1 roku). Co ciekawe, jak podaje instytut Samar, różnica w wartości 3 letniej Dacii i 11-letniego Mercedesa wynosi jedynie nieco ponad 1 tys. zł. Dacie wyceniane były średnio na 15,5 tys. zł, Mercedesy na 14,4 tys.

Wygląda więc na to, że - przy odrobinie dobrych chęci - statystyczny Polak mógłby pozwolić sobie na nowe auto segmentu A lub B. Tyle tylko, że nie chcemy być już traktowani, jak Europejczycy II kategorii - nie wyobrażamy więc sobie jazdy bez klimatyzacji, elektrycznie regulowanych szyb czy wspomagania kierownicy. Jeśli więc finansową alternatywą dla 11-letniego Mercedesa jest w Polsce fabrycznie nowy Citroen C1, trudno się dziwić, że sprzedaż nowych aut kuleje.

Też "gardzisz plastikiem"?

Co więcej, trudno nie odnieść wrażenia, że Polacy, podobnie zresztą jak Niemcy, wykazują syndrom zmęczenia nowoczesną motoryzacją. Starzenie się floty pojazdów to również efekt tego, że kupując samochód coraz mniej osób zwraca uwagę na rocznik, coraz więcej stara się za to przewidzieć rzeczywiste koszty jego eksploatacji. Polaków nie tyle nie stać więc na nowsze samochody, co na ich kosztowną obsługę.

Taką tezę zdaje się potwierdzać fakt, że w ubiegłym roku najczęściej sprowadzanym do Polski autem w wieku powyżej 15 lat było Audi 80, w przypadku którego większość poważnych awarii usunąć można za mniej niż 500 zł.

Nowe auto, nowy kłopot...

Myli się jednak ten, kto sądzi, że auta z początku lat dziewięćdziesiątych są chętnie kupowane ze względu na atrakcyjne ceny. Dla przykładu, właściciel 20-letniego Mercedesa W124 z silnikiem Diesla, jeśli tylko samochód jest w dobrym stanie technicznym, często żąda za niego powyżej 15 tys. zł. To kwota, na jakie wyceniane są 6-letnie auta kompaktowe. Wbrew pozorom tego typu pojazdy nie trafiają wcale w ręce kolekcjonerów, lecz służą nabywcom do codziennej jazdy. Prostota konstrukcji sprawia bowiem, że nawet najpoważniejszą z awarii usunąć można za ułamek średniej krajowej. Nie bez znaczenia jest też fakt, że - pozbawione elektroniki auta- trafiają do mechaników w zasadzie tylko wówczas, gdy wymienić trzeba płyny eksploatacyjne.

Wszystko sprowadza się więc do tego, że w przypadku współczesnych samochodów nowsze niekoniecznie oznaczać musi lepsze. Dla nabywców na całym świecie podstawowymi kryteriami przy wyborze auta są bowiem bezawaryjność i koszty ewentualnych napraw. Gdyby było inaczej, ani Toyota, ani Volkswagen nie odniosłyby przecież tak ogromnego sukcesu. Polaków niekoniecznie nie stać dziś na nowe samochody. Bliższe prawdy jest to, że nie stać nas na ich wymianę tak często, jak życzyliby sobie tego ich producenci.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy