Ministerstwo szykuje nowe przepisy. Dla kierowców to nic dobrego

Kpina z obywateli. Tak, w jednym zdaniu, podsumować można dużą część przygotowywanego przez Ministerstwo Infrastruktury pakietu deregulacyjnego dotyczącego Prawa o ruchu drogowym.

Mamiąc kierowców możliwością podróżowania bez prawa jazdy i zniesienia obowiązku wyrabiania karty pojazdu, rządzący szykują jednocześnie nowy wykaz kar i obowiązków. W nowych przepisach pojawić ma się też wreszcie możliwość czasowego wyrejestrowania samochodu osobowego. Tyle tylko, że z punktu widzenia właściciela przeciętnego auta, będzie ona zupełnie bezużyteczna.

Jak poinformował Interię rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury Szymon Huptyś, "zarówno obowiązujące przepisy ustawy Prawo o ruchu drogowym, jak i projektowane rozwiązania nie przewidują czasowego wyrejestrowywania pojazdów". W nowelizacji ustawy zaproponowano natomiast przepis stanowiący, że "samochód osobowy może być czasowo wycofany z ruchu, ale nie dłużej niż na okres od 3 do 12 miesięcy i nie częściej niż po upływie 3 lat od daty poprzedniego wycofania z ruchu".

Reklama

Rzecznik twierdzi, że "rozszerzenie katalogu pojazdów czasowo wycofywanych z ruchu o samochody osobowe zostało zaproponowane w odpowiedzi na liczne wnioski w tej sprawie wpływające w ostatnich latach do ministerstwa, a także interpelacje i zapytania poselskie". Mówiąc prościej - kierowcy postulowali o takie prawo, więc je dostaną. Tyle tylko, że zdecydowana większość zmotoryzowanych nie będzie mogła z niego skorzystać...

Otóż "czasowe wycofanie z ruchu samochodu osobowego" możliwe ma być wyłącznie "w przypadku konieczności wykonania naprawy w związku z uszkodzeniem zasadniczych elementów nośnych konstrukcji pojazdu". Warunkiem ponownego dopuszczenia tego samochodu do ruchu po jego czasowym wycofaniu ma być "przedłożenie zaświadczenia o wykonaniu dodatkowego badania technicznego pojazdu."

Wniosek? Samochód będzie można "wyrejestrować" wyłącznie na czas naprawy powypadkowej lub - w przypadku samochodów, które nie kwalifikują się jeszcze na żółte tablice rejestracyjne - poważnego remontu blacharskiego. Sęk w tym, że odbudowa pojazdu bardzo często pochłania zdecydowanie więcej czasu, niż proponowane przez Ministerstwo Infrastruktury 12 miesięcy.

Co ciekawe, w pierwotnym projekcie, którego streszczenie znaleźć można w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów, mowa jest o terminie 3 miesięcy. Nie wiadomo oczywiście, kto decydować ma o stosowności zastosowania "czasowego wycofania z ruchu" i co rozumieć należy przez uszkodzenie "zasadniczych elementów nośnych". Czy dziura w podłużnicy lub skorodowany słupek to już wystarczający powód, czy konieczne jest np. uszkodzenie ich w wyniku wypadku (przemieszczenie tzw. punktów bazowych)? Czy przed "wycofaniem" trzeba będzie odwiedzić stację kontroli, a może niezbędna będzie do tego opinia rzeczoznawcy?

Tego typu nieścisłości jest oczywiście więcej. Rzecznik dodaje jeszcze, że "projekt nie przewiduje zmian w zakresie obowiązku ubezpieczeniowego pojazdów czasowo wycofanych z ruchu". Niestety, te słowa rozumieć można w dwojaki sposób. Jeśli mamy do czynienia z prostym "skrótem myślowym" można zakładać, że za czasowo wycofany samochód osobowy nie będziemy musieli płacić OC. Jeśli natomiast słowo "zakres" odnosi się do obecnego katalogu pojazdów, oznacza to, że, po czasowym wycofaniu z ruchu - z obowiązku płacenia OC, tak jak do tej pory, zwolnieni będą wyłącznie właściciele: samochodów ciężarowych i przyczep o dopuszczalnej masie całkowitej od 3,5t, ciągników samochodowych, pojazdów specjalnych i autobusów.

Inne ciekawostki? Rzecznik Ministerstwa Infrastruktury jasno deklaruje, że "nowe rozwiązanie nie przewiduje możliwości czasowego wycofania z ruchu motocykli i motorowerów". Dlaczego właściciele jednośladów wciąż zmuszeni będą do płacenia OC za cały rok (obowiązek zachowania ciągłości ubezpieczenia), mimo że wykorzystują swoje pojazdy wyłącznie sezonowo? To pytanie autorom projektu zadać powinni raczej panowie z CBA. Nie ulega wątpliwości, że takie postawienie sprawy to jawny ukłon w stronę ubezpieczycieli, a nie kierowców.

Osoby, które liczyły na "życiowe" zmiany w przepisach spieszymy też poinformować, że planowany pakiet deregulacyjny obejmuje również m.in.: "określenie obowiązkowego 30-dniowego terminu na złożenie przez właściciela pojazdu wniosku o rejestrację pojazdu licząc od daty nabycia pojazdu w kraju albo jego sprowadzenia z zagranicy" oraz "określenie obowiązkowego 30-dniowego terminu na złożenie wniosku przez właściciela pojazdu o wyrejestrowanie pojazdu, począwszy od zaistnienia ustawowej przesłanki do tego wyrejestrowania".

Oba te przepisy mają na celu "wprowadzenie niejednokrotnie wnioskowanych sankcji za niezłożenie zawiadomienia do starosty w określonym w ustawie terminie 30 dniowym o nabyciu lub zbyciu pojazdu albo zmianie stanu faktycznego wymagającej zmiany danych zamieszczonych w dowodzie rejestracyjnym pojazdu, a także za nieterminowe złożenie wniosku o rejestrację pojazdu albo jego wyrejestrowanie (np. poprzez wprowadzenie w kodeksie wykroczeń kary grzywny proporcjonalnej do okresu niewywiązania się z tego obowiązku)".

Ustawodawca ma więc na celu zmuszenie kierowców do częstszego niż do tej pory odwiedzania wydziałów komunikacji (za jazdę nieprzerejestrowanym autem nie grożą obecnie żadne sankcje), a co za tym idzie, planuje głębiej sięgnąć do kieszeni obywateli...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy