Jakim autem jeździsz? "Nówką", "używką" czy "złomem"?
Średni wiek użytkowanego w USA samochodu osobowego wzrósł do 11 lat. Amerykanie przyznają się, że z oszczędności zaniedbują swoje pojazdy, dlatego coraz częściej mówi się, że jeżdżą "złomem".
Tak przynajmniej zostało to skomentowane w polskich mediach.
Hm... W latach osiemdziesiątych Jerzy Urban, rzecznik rządu Wojciecha Jaruzelskiego i znany złośliwiec, postanowił zakpić z prezydenta USA Ronalda Reagana i zaoferował bezdomnym mieszkańcom Stanów Zjednoczonych pomoc w postaci kilku tysięcy śpiworów. Po Polsce zaczął wówczas krążyć dowcip w postaci rzekomego ogłoszenia prasowego: "Mieszkanie trzypokojowe w Warszawie pilnie zamienię na śpiwór w Nowym Jorku". Ciekawe, czy dzisiaj można by sobie wyobrazić anons o treści: "Fabrycznie nowy polski samochód zamienię na 11-letni amerykański złom"? Raczej nie i to z trzech powodów.
Po pierwsze, współczesne wyroby zaoceanicznego przemysłu motoryzacyjnego nie cieszą się nad Wisłą specjalnym poważaniem; po drugie, coś takiego jak "fabrycznie nowy, polski samochód" nie istnieje. A po trzecie - złomu mamy ci u nas dostatek własnego, to znaczy europejskiego.
Zresztą samo pojęcie "złomu" jest bardzo dyskusyjne. Z samochodami jest bowiem trochę tak, jak z ludźmi. Tych po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce bardzo niechętnie się zatrudnia, uważając, że już do niczego się nie nadają, często chorują, nie nadążają za wymogami nowoczesnego świata. W praktyce okazują się tymczasem często o wiele sprawniejsi i bardziej przydatni od pracowników "fabrycznie nowych", czyli osób młodych, świeżo po studiach czy innych szkołach.
Również w przypadku aut od metryki ważniejszy jest ogólny stan techniczny. Te starszej daty może więcej palą, nie zapewniają nadzwyczajnego komfortu, nie są wyposażone w modne gadżety i udogodnienia, ale za to nie ma żadnych problemów z ich serwisem, dostępem do tanich części zamiennych itp. Przy odrobinie troski ze strony właścicieli z pewnością nie psują się częściej niż samochody najnowsze, przeładowane elektroniką i naszpikowane urządzeniami, których obecność uzasadniają wyłącznie zaostrzające się przepisy związane z ochroną środowiska. Nie szkodzą im dziurawe drogi ani gorszej jakości paliwo. Ich naprawa nie wymaga doktoratu z informatyki ani skomplikowanej aparatury diagnostycznej. Co najważniejsze, wciąż z powodzeniem spełniają funkcję, do której zostały powołane - jeżdżą, wożąc ludzi i ładunki.
Wielokrotnie pisaliśmy o przyczynach zadziwiającego przywiązania Polaków do samochodów z drugiej, trzeciej, czwartej, czy "nie-wiadomo-której" ręki. Istnieje jednak jeszcze jedna, całkiem liczna kategoria pojazdów, uznawanych w potocznej ocenie za złom, lecz darzonych ogromnym sentymentem, by nie rzec - miłością. To auta, które zestarzały się niejako wspólnie z ich właścicielami.
- Mój citroen xsara ma już 14 lat - pisze w naszej sekcji "oceń swój samochód" Janusz (to TUTAJ). - Kupiłem go w salonie. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i nigdy mnie nie zawiódł. Leję benzynę i jeżdżę. Żadnych poważnych awarii. I co, miałbym go oddać w obce ręce? Za bezcen? Nic z tego. Zostanie w rodzinie. Syn właśnie robi prawo jazdy i to on przejmie teraz xsarę. Zna ją przecież od dziecka...
W podobnym tonie wypowiada się na naszym FORUM Maciej, właściciel leciwego opla astra pierwszej generacji.
- Uwielbiam ten wóz. Nie ma mowy, bym go sprzedał. Jak na moje codzienne potrzeby jest całkowicie wystarczający. Wożę nim rzeczy, których nigdy nie włożyłbym do nowego auta. Bo za ciężkie, bo coś pobrudzą, zarysują. Tu nie mam żadnych obaw i oporów. Moja astra przejechała już 310 tysięcy kilometrów. Bez remontu silnika! Jestem ciekawy, ile jeszcze wytrzyma...
- A ja mam od nowości peugeota 206. Rocznik 1998, z początków produkcji tego modelu. Biały, trzydrzwiowy, z bazowym silnikiem, a zatem trudno sprzedawalny - komentuje Jerzy. - To drugi samochód w rodzinie. Ma na liczniku zaledwie niespełna 70 tysięcy kilometrów. Czy ktoś uwierzy, że to autentyczny przebieg? Auto nie psuje się, jest całkiem wygodne, niedawno wymieniłem w nim rozrząd. No i wcale mi się jeszcze nie znudziło. Dlaczego zatem miałbym się go pozbywać? I co kupiłbym za pieniądze, które dostałbym za swoją" dwieścieszóstkę"? Rower?
Robert, do niedawna właściciel volkswagena golfa z 1995 r., 1.6 litra benzyna z instalacją gazową, jeździł tym samochodem pięć lat, ale też zdążył się do niego przyzwyczaić.
- Mam nową, dobrą pracę, stać mnie na lepszy samochód, więc kupiłem pięcioletnią skodę octavię 1.9 TDI. Volkswagena sprzedałem w ciągu jednego dnia, za 3 500 zł. Trochę wstyd się przyznać, ale kiedy odjeżdżał spod domu, miałem łzy w oczach...
Bodaj Marylin Monroe mówiła, że najlepszym przyjacielem kobiety są diamenty. Jeżeli tak, to mężczyźni zaprzyjaźniają się z samochodami. Przynajmniej niektórzy i z niektórymi samochodami.
A czy wypada pozbywać się przyjaciela tylko dlatego, że się zestarzał?
Oceń swój samochód. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.