"Francuzy" się psują? A może mechanicy to patałachy?

Tekst powstał po zakupie auta, które, niestety, okazało się samochodem z wadą. Czy będzie to przestroga? Oceńcie sami.

Ale od początku...

Niedługo po zakupie samochód zaczął się dziwnie zachowywać - pojawiło się lekkie przydymianie, wstępnie na niebiesko, a później na biało-niebiesko. Taki był efekt tuż przed odstawieniem autka do warsztatu.

Większość mechaników (włącznie z ASO itp. itd.) twierdziła, iż samochodem należy jeździć do momentu aż: "coś się wydarzy". Miałem wrażenie, że traktują mnie jak rozkapryszonego idiotę, co to nie wie, że diesel ma prawo zakopcić czasem. I tak dzwoniłem i jeździłem od jednego do drugiego mechanika. Byli i tacy magicy, którzy powąchali dym i powiedzieli mi, że na 100 proc. pierścienie do wymiany. Trwało to długo, fakt, a w tak zwanym międzyczasie autko stało w garażu, bo naczytałem się różnych fachowych opinii (pada turbina - dostaniesz samozapłonu i silnik się skończy itp. itd.) i doszedłem do wniosku, że lepiej autem nie jeździć.

Reklama

Szukałem, sprawdzałem i coraz częściej zadawałem sobie pytanie, "po co ja to auto kupowałem" i jak to się stało, że zaufałem gościowi, który opowiadał o wyjątkowo dobrej kondycji i o niezwykłej, nadprzyrodzonej sprawności. Ów gość sprzedający autko okazał się zwykłym oszustem.

ŻADEN, ABSOLUTNIE, ŻADEN MECHANIK NIE JEST W STANIE ZASTĄPIĆ NAS SAMYCH W DIAGNOZOWANIU USTEREK NASZEGO AUTKA!

Mówiąc krótko - to my, właściciele, najlepiej wiemy, że coś jest nie tak. By zdiagnozować usterkę zacząłem przekopywać internet. Czytałem, szukałem i coraz bardziej się zagłębiałem w temat. Z wykształcenia jestem humanistą, zatem nie było łatwo. Dowiedziałem się wielu ważnych rzeczy o motoryzacji, budowie silników itp. itd. W końcu zauważyłem, że ze zbiorniczka wyrównawczego płynu chłodzącego po 300 przejechanych kilometrach (w niecałe 2 miesiące) ubyło kilka milimetrów. Wcześniej oczywiście zaznaczyłem mazakiem stan na zbiorniku.

Według moich ustaleń, to była uszczelka pod głowicą, tym bardziej diagnoza była słuszna, że mocno syczało przy odkręcaniu wlewu zbiorniczka. Pojechałem do najbardziej zaufanego mechanika, u którego naprawiałem większość swoich aut i pokazałem, co się dzieje. Pan Mariusz od razu ocenił, że trzeba sprawdzić uszczelkę. Oczywiście najlepiej byłoby wstępnie zbadać, czy w płynie są ślady oleju - zostawiłem więc autko "na obserwację".

Po zrzuceniu głowicy i oddaniu jej do specjalisty od głowic okazało się, że to nie uszczelka była winna i że ktoś już wcześniej ją zdejmował. Głowica miała mikropęknięcia między zaworami i tędy przedostawał się płyn do komory spalania. Poprzedni właściciel najprawdopodobniej chciał to naprawić, ale ze względu na marnej i wątpliwej jakości specjalistę, uszczelkę założyli niesprawdzając głowicy. Okazało się, że po naprawie nadal kopci, więc trzeba sprzedać. A że pora zimowa była najbardziej odpowiednia, bo przecież auto w zimie zawsze kopci (para), to klient naiwniak się nie kapnie, o co chodzi. Niestety, tak się stało.

Specjalista od głowic dał dwie możliwości - spawanie głowicy lub zakup innej. Zdecydowałem kupić głowicę używaną, tym bardziej, że znalazłem osobę, która miała taką do sprzedania w moim mieście. I naprawdę sprzedającemu należy się "szacun", że zgodził się na wstępne sprawdzenie głowicy pod kątem szczelności i sprawności. Mało to - powiedział, że jeśli będzie coś nie tak, to sam pokryje koszty sprawdzenia. Okazało się, że głowica jest w pełni sprawna i dopiero wtedy mogłem za nią zapłacić (900 zł).

Panie, no nie pali...

Oddałem głowicę do mechanika i po kilku dniach wszystko było już poskładane. W piątek miałem auto odbierać i kiedy zadzwoniłem mechanik, powiedział, że wszystko jest ok, ale... samochód "nie pali". Nici więc z odbierania. Pan powiedział, że sprawdzą jeszcze pompkę w zbiorniku paliwa i zawór na pompie, ale to dopiero w poniedziałek.

Gdy zadzwoniłem we wtorek, mechanik już był mocno wkurzony. "Nie pali. Panie, nie pali i koniec". W czwartek okazało się, że można jeszcze dać do sprawdzenia wtryskiwacze. Panowie oddali je do kolejnego specjalisty i okazało się, że wszystkie są do wywalenia, ewentualnie można jeszcze je regenerować (koszt 550 zł za jeden).

No cóż - znowu Internet i poszukiwania cen wtrysków. Okazało się, że znalazłem nowe wtryski za 700 złotych - łącznie 2800 za wszystkie. Przekalkulowałem i uznałem, że dołożę i będę miał nowe. Zamówiłem, zwiozłem do mechanika i po pięciu kolejnych dniach okazało się, że:

"Panie, nie wiem co jest, ale auto nie pali".

Kalkulując: wydałem 900 zł na głowicę, 600 zł na uszczelki, 500 zł na robociznę i 2800 zł na wtryski i - niestety - jak przyjechałem autem lekko kopcącym, tak wyjechać z warsztatu już nie mogę.

Może to wydać wam się dziwne (większość członków mojej rodziny twierdziła, że jestem idiotą i powinienem podać tych mechaników do sądu), ale nadal miałem zaufanie do mechaników, no może z wyjątkiem pana, który stwierdził, że wszystkie wtryski są do wymiany. Tym razem pojechałem do warsztatu i panowie twierdzili, że może to być pompa, ale oni już się tego nie podejmą, bo nie chcą zmieniać na oko i zaproponowali oddać auto do gościa, który badał wtryski. Kategorycznie odmówiłem, bo pewnie pompę też by zrobił i nadal byłbym w ... sami wiecie gdzie.

Znowu internet, fora, wałkowanie tematu: odpowietrzanie układu, immobiliser i ... czujniki wału i wałka rozrządu. Wszystkie znaki na ziemi i niebie kierowały mnie na to ustrojstwo. Postanowiłem - najpierw wymienimy oba czujniki, tym bardziej, że nie są aż tak drogie, a następnie ze względu na to, że mechanik posiada tylko uniwersalny komputer, pojedziemy do ASO.

Przy okazji okazało się, że mechanik zna kogoś w tym warsztacie, więc szybka laweta i do Renault. Stało się to po wymianie jednego czujnika - drugiego nie zdążyłem kupić. Auto pojechało do serwisu w czwartek po południu. W sobotę dowiedziałem się, że komputer wykazał dwie strony A4 błędów. Panowie pousuwają je i potem będą szukać.

W poniedziałek pan z serwisu powiedział, że mają dużo aut na placu i dopiero w środę się za to wezmą. W środę zadzwoniłem i pan Michał, bardzo sympatyczny gość, w końcu zaczął mówić konkretnie i rzeczywiście - od tego czasu - zauważyłem, że coś się dzieje w temacie mojego espace'a. Najpierw - rozebranie rozrządu i sprawdzenie ustawień. Następnie padło na czujnik ciśnienia na listwie (podobno błędu komputer nie wskaże). Pan powiedział, że oryginalny kosztuje jakieś 600 złotych, ale spróbuje zamówić coś na chwilę, żeby sprawdzić czy to to...

Niestety dni mijały, a czujnika nie było. Zaproponowałem, że zamówię w Internecie i podwiozę. Po kilku godzinach zadzwoniłem z zapytaniem, jakie konkretie jest oznaczenie na tym czymś i ... usłyszałem, że odpalili auto! Szczegóły odbioru i kosztów uzgodnić miał mechanik, który auto zawiózł do ASO. Ja odebrałem samochód już od mechanika.

Ciekawe wrażenie po tylu tygodniach. Znów czułem się tak, jakbym auto dopiero co kupił - w takich chwilach człowiek cieszy się jak dziecko. Espace pracuje idealnie i co najważniejsze - jeździ.

Okazało się, że w tych silnikach (2.2 dci) czasem, bardzo rzadko zresztą, po wymianie paska rozrządu czy głowicy trzeba czymś obrócić (nie wiem do końca czy wałem, czy wałkami rozrządu). Nie wiem konkretnie, co to było, ale pomogło.

Wnioski końcowe?

- Pamiętajcie nikt lepiej nie wie co się dzieje z waszym autem od was samych, nawet jeśli jesteście typowymi humanistami...

- Dziś na wagę złota jest zaufany mechanik. Dlatego jeśli takowego posiadacie to doceniajcie go! Ja za całą tą przygodę zapłaciłem u mechanika jedynie 500 złotych. Za wszystko - wymianę głowicy - robocizna, usuwanie błędów, wymianę wtrysków, wymianę czujnika wałka, sprawdzenie wtrysków, lawetę do ASO, rozliczenie w ASO. Uważam, że gdyby chłopaki chcieli, to by mnie ostro skasowali. Mimo wszystko nadal mam do nich zaufanie.

- Niestety tego autka nie naprawi każdy mechanik - trzeba sprzętu i tyle.

A wy mieliście kiedyś podobne przygody? Czy waszym zdaniem powyższy tekst świadczy o jakości francuskich samochodów, czy może o "kunszcie" polskich mechaników...?

Oceń swoje auto. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: tekst
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy