Co dalej z karami za wycięcie filtra cząstek stałych? Raczej... nic
Rząd w dość specyficzny sposób walczy ze smogiem. Poselski projekt ustawy penalizujący usuwanie filtrów cząstek stałych - głosami posłów PiS - trafił w piątek do kosza! Poziom sejmowej dyskusji świadczy niestety o zupełnej izolacji posłów od otaczającej nas rzeczywistości...
W miniony czwartek, w ramach pierwszego czytania, w Sejmie dyskutowano nad pakietem trzech projektów obejmujących zmotoryzowaną część społeczeństwa (druki sejmowe 2878, 2985 2699). Pierwszy dotyczy wprowadzenia - zapowiadanych od dłuższego czasu przez resort Sprawiedliwości - kar za "korektę" wskazań liczników. Drugi zakłada większy nadzór nad diagnostami i wprowadza kary finansowe, dla zapominalskich, którzy spóźnia się z obowiązkowym badaniem technicznym.
Najwięcej kontrowersji wzbudzał jednak trzeci projekt zmian w Kodeksie Wykroczeń i Prawie o ruchu drogowym. Jego autorzy proponowali m.in., by właścicielowi, posiadaczowi, użytkownikowi lub prowadzącemu pojazd, którego stan techniczny narusza wymagania ochrony środowiska, groziła kara grzywny do 5000 złotych. Taka sama grzywna dotyczyć miała również osób (docelowo właścicieli warsztatów samochodowych), które będą oferować i przeprowadzać usługę polegającą na wycięciu filtra cząstek stałych lub inne modyfikacje, "przez które stan techniczny pojazdu zacznie naruszać wymagania ochrony środowiska" (np. zaślepienie zaworu recyrkulacji spalin EGR - przyp. red.).
PiS kontra Nowoczesna
Wydawać by się mogło, że w kontekście licznych wypowiedzi premiera, dotyczących walki ze smogiem i promowania elektromobilności, ostatni z projektów (druk sejmowy 2699) spotka się z akceptacją posłów.
Nic bardziej mylnego.
Krótko po zrecenzowaniu go na czwartkowym posiedzeniu Sejmu poseł Waldemar Buda - "w imieniu Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość" - wniósł o odrzucenie go w całości. Samo głosowanie odbyło się w piątek, na krótko przed godziną 10. Wynik? Większością 219 głosów PiS (wszyscy zgromadzeni na sali posłowie tej partii) przyjęto wniosek o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu. Przeciwko było 123 posłów z PO, 21 z Nowoczesnej i 15 z PSL-UED.
Chociaż - w naszej opinii - zgłoszony projekt miał sporo wad, w tym przypadku nie mogliśmy liczyć na jakąkolwiek merytoryczną dyskusję. Solą w oku rządzących była raczej kwestia jego autorstwa - projekt o zmianie ustawy - Kodeksu wykroczeń oraz ustawy - Prawo o ruchu drogowym - złożyła w sejmie 7 czerwca grupa posłów... Nowoczesnej.
Warto dodać, że prace nad dwoma pozostałymi, rządowymi, projektami toczą się zgodnie z planem. Oba skierowano do Komisji Infrastruktury, z zaleceniem zasięgnięcia opinii Komisji Nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach. Istnieje więc spora szansa, że - zgodnie z naszymi przewidywaniami - proponowane zmiany w prawie zaczną obowiązywać na przełomie pierwszego i drugiego kwartału przyszłego roku.
Z Warszawy widać mniej
Zamieszanie wokół projektu Nowoczesnej nie jest wyłącznie dowodem na to, że dla parlamentarzystów ważniejsze są klubowe barwy niż dobro społeczne. Ukazuje ono również, w naszej opinii szokujący, poziom oderwania rządzących od rzeczywistości.
Przykładowo - w swoim czwartkowy wystąpieniu, recenzujący stanowisko PiS poseł Waldemar Bura stwierdził m.in., że "W naszej ocenie włączenie elementu badania jakości spalin także w zakresie, można powiedzieć, ekologii pojazdu, może być analizowane na etapie okresowego badania technicznego. A zatem w naszej ocenie należy iść w tym kierunku, jaki zaproponowało ministerstwo: badania tego elementu przez diagnostów".
Trudno nie zgodzić się z taką argumentacja, tyle tylko - że badanie "jakości" spalin w zakresie "można powiedzieć ekologii pojazdu" jest w Polsce elementem obowiązkowego przeglądu technicznego od dziesięciu lat. Przepisy wykonawcze określające warunki przeprowadzenia takiego badanie określa Rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z... 18 lipca 2008 roku.
W dalszej części (wnosząc o odrzucenie projektu w całości) poseł Bura argumentował np., że "policjanci nie są przygotowani do analizowania tej sytuacji na drodze (obecności lub nie filtra cząstek stałych - przyp. red). Trudno jest wyobrazić sobie, żeby dość skomplikowaną aparaturę miał każdy funkcjonariusz kontrolujący na drodze pojazdy, bo generowałoby to niesamowite koszty z punktu widzenia Policji, natomiast wszystkie stacje diagnostyczne mogą być i często nawet już dzisiaj są wyposażone w sprzęt, który pozwala badać spaliny i ich jakość".
Również z takim twierdzeniem trudno polemizować. Skoro od dekady każdy przegląd techniczny musi (przynajmniej w teorii) obejmować kontrolę jakości spalin jest chyba oczywiste, że wszystkie stacje diagnostyczne nie tylko "mogą być" wyposażone w sprzęt "który pozwala badać spaliny i ich jakość", ale wręcz są do tego zobligowane!
Kontrola DPF to fikcja
Niestety - o czym regularnie przypominamy rządzącym od lat - w przypadku silników wysokoprężnych stacje diagnostyczne nie są w stanie zweryfikować togo, czy dany pojazd spełnia deklarowaną przez producenta normę emisji spalin. Do badania "jakości" spalin silników diesla używa się w Polsce dymomierzy, a obowiązujące normy dotyczące zadymienia jest w stanie spełnić niemal każdy diesel (nawet 30-letni!) ze sprawnym układem wtryskowym! Nie potrzeba do tego ani katalizatora, ani filtra sadzy.
Co więcej, o czym w ostatnich latach pisaliśmy wielokrotnie - pomiar zadymienia spalin polega na - co najmniej trzykrotnym - "rozkręceniu" silnik do obrotów maksymalnych i trzymaniu go pod obciążeniem przez czas nie krótszy, niż 1,5 sekundy (tak stanowi cytowane wyżej rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z lipca 2008 roku). Problem w tym, że w przypadku nowszych pojazdów diagnosta, choćby bardzo chciał, nie jest w stanie wykonać takiej procedury. Wiele współczesnych aut ma bowiem fabryczne ograniczenie uniemożliwiające osiągnięcie maksymalnej prędkości obrotowej na biegu jałowym. Przebieg badania wymagany przez rozporządzenie jest więc niemożliwy do zrealizowania.
Co więcej, nawet jeśli układ wtryskowy pozwala na osiągniecie maksymalnego obciążenia na postoju (w przypadku starych diesli), diagności często pomijają kontrolę zadymienia. Robią tak, bo "test" skończyć się może np. rozbieganiem silnika - przed jego wykonaniem diagnosta nie jest w stanie sprawdzić w jakim stanie znajduje się np. turbosprężarka. Pamiętajmy, że stacje kontroli to prywatne firmy, a rozporządzenie nie precyzuje, kto będzie musiał zapłacić za naprawę (a w zasadzie wymianę) silnika, gdy na terenie stacji kontroli pojazdów dojdzie do jego zniszczenia...
Podsumowując - tu apel w stronę rządzących - rozwiązanie kwestii usuwania filtrów cząstek stałych wymaga wsłuchania się w głosy ekspertów i szerszej dyskusji. Wymóg doposażenia diagnostów w urządzenia do badania SKŁADU spalin silników wysokoprężnych (te pozwoliłyby wykryć manipulacje) nie wchodzi w grę. Tego typu sprzętem, z uwagi na ogromne koszty, dysponują dziś w naszym kraju jedynie nieliczne politechniki.
Podsumowując - niezależnie czy wprowadzimy sankcje karne (jak przewidywał projekt Nowoczesnej) czy raczej dołożymy obowiązków diagnostom - w obecnych warunkach kwestie obecności zabronionych prawem modyfikacji stwierdzić można wyłącznie "na oko". Oznacza to, że wszyscy, którzy "wypruli" wkłady z katalizatorów czy filtrów cząstek stałych pozostawiając przy tym fabryczną obudowę, niezależnie od kształtu planowanych przepisów, mogą spać spokojnie...
Paweł Rygas