Używane. Polacy chcą być oszukiwani! Ty też?
Rząd postanowił ukrócić proceder cofania liczników w samochodach. Powiało grozą. Nie, nie w środowisku osób zawodowo trudniących się sprzedażą używanych aut. Ci bowiem z pewnością sobie poradzą...
Polacy sami się proszą o kręcenie. Jak tu nie kręcić, jak auto 6-letnie, które ma oryginalnie 220 tys. km, jest w pełni sprawne i zadbane, nie może znaleźć nabywcy?
Metodą na oszustów ma być każdorazowe odnotowywanie przebiegu pojazdu podczas cyklicznych, obowiązkowych przeglądów technicznych. Rynek wtórny jest dziś jednak zdominowany przez samochody sprowadzane z Europy Zachodniej. Wystarczy zatem dokonać operacji na liczniku jeszcze przed pierwszą wizytą w stacji diagnostycznej. Wzdłuż polskich granic nie brakuje warsztatów wykonujących taką usługę od ręki i za parę groszy.
A gdyby podobna działalność została zdelegalizowana i musiała zniknąć z ogłoszeń prasowych i przydrożnych reklam? Cóż, skoro, jak słychać, istnieje w Polsce podziemie aborcyjne, to i z rozwojem licznikowego, znacznie mniej ryzykownego, nie będzie żadnego kłopotu.
Nie powinni mieć też problemu ci, którzy kupili wóz z już zarejestrowanym urzędowo przebiegiem, jeżdżą dużo i obawiają się trudności z późniejszą odsprzedażą auta. Dla nich rozwiązaniem będzie korygowanie wskazań licznika przed każdym obowiązkowym badaniem technicznym; tak by sugerowały one roczny przebieg na ogólnie akceptowanym poziomie, na przykład 15 000 km rocznie.
Paradoksalnie plany rządu godzą przede wszystkim w kupujących. Konkretnie w ich dobre samopoczucie. Przecież ci, którzy zachowali choć odrobinę zdrowego rozsądku, doskonale wiedzą, że kupno za rozsądną cenę 10-12-letniego bezwypadkowego kompaktu (nie mówiąc o samochodach klasy średniej, vanach i modnych SUV-ach), "w dieslu", z przebiegiem poniżej 180 000 km, to czysta mrzonka. Takie pojazdy po prostu w przyrodzie nie występują. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć na dowolny zagraniczny portal z ogłoszeniami motoryzacyjnymi. A takie właśnie pojazdy dominują w ofercie rodzimych komisów. Z góry zatem wiadomo, że mamy do czynienia z przekrętem, a w najlepszym wypadku z manipulacją. Dlaczego zatem dajemy się nabierać? Odpowiedź znajdujemy w komentarzu internauty "janka":
"Ten rynek [samochodów używanych - przyp. red.] to taka powszechna społeczna zabawa. Może nawet umowa społeczna. Umawiamy się wszyscy (...), że nasze auta mają po 200 tys. km przebiegu mniej. Resztę robi szpachla, polerowanie lakieru i nowe dywaniki zakupione na Allegro. Teraz najważniejszy warunek: TRZEBA UWIERZYĆ w to wszystko. WIERZYMY mocno. Daje nam to komfort psychiczny, że nie jesteśmy dziadami. Dokonaliśmy tego, udało się. Jest dobrze..."
- Serwisowaliśmy kiedyś leasingowane Mondeo. Pod koniec trzeciego roku użytkowania, kiedy było u nas po raz ostatni, miało na liczniku 120 tys. km - opowiada pewien mechanik z ASO Forda. - Po dwóch kolejnych latach znowu się pojawiło. Z nową właścicielką. Oświadczyła, że przyjechała na przegląd po... 90 tys. km. I taka też liczba widniała na liczniku. Pani bardzo chwaliła auto, więc postanowiłem nie zakłócać jej zadowolenia i nie zdradzać się, że znam prawdziwą historię tego wozu.
Polacy fetyszyzują przebieg samochodu. Być może jest to pozostałość z czasów, gdy jeździli fiatami 126p. Faktycznie - właściciel malucha po przekroczeniu 100 tys. km musiał zacząć myśleć o remoncie silnika. Dzisiaj, chociaż minęła też epoka niezniszczalnych diesli, dla których nawet milion kilometrów nie był niczym nadzwyczajnym, jest inaczej. W przypadku wielu współczesnych samochodów 300-350 tys. km na liczniku nie oznacza, że auto jest wyeksploatowane i nadaje się tylko na złom.
Zobacz również:
- Lubię luksusowe limuzyny. Na nowe mnie nie stać, więc kupuję używane - opowiada jeden ze znajomych. - Szukam ich samodzielnie za granicą. Zupełnie nie patrzę na przebieg. Oceniam wyłącznie ogólny stan techniczny samochodu. Ważne też, żeby miał duży, niewysilony silnik. Jeżdżę takim wozem zazwyczaj dwa lata, robię w tym czasie jakieś 40-50 tys. km i auto idzie do ludzi. Nie ukrywam, że przedtem muszę cofnąć jego licznik. Wiem bowiem, że samochody z przebiegiem powyżej 200 tysięcy kilometrów są w Polsce praktycznie niesprzedawalne.
W podobnym duchu wypowiadają się niektórzy internauci. "Przecież Polacy sami się proszą o kręcenie. Jak tu nie kręcić, jak auto 6-letnie, które ma oryginalnie 220 tys. km, jest w pełni sprawne i zadbane, nie może znaleźć nabywcy?"- żali się "prawda".
"Zapomnijcie o przebiegu! Martwcie się spawaniem aut z dwóch połówek lub z czterech ćwiartek. Spytajcie strażaków, jeżdżących do wypadków co jest ważniejsze - przebieg czy bezwypadkowość" - radzi "Dede".
Przebieg... Przebieg autentyczny... Stan licznika... Bodaj tylko Polacy i język polski rozróżniają subtelne, lecz jakże ważne różnice między powyższymi pojęciami. Jest to nasz narodowy wkład w globalną kulturę motoryzacyjną. I żadne wysiłki rządu tego nie zniweczą.