Niemcy jeżdżą gruchotami. Jak stają się złomem, sprzedają do Polski

Nie wiemy, czy można określić tę cechę jako ogólnoludzką, ale niewątpliwie licznych Polaków niezmiernie cieszy fakt, że innym powodzi się równie źle albo gorzej niż im samym. Dlatego ta grupa rodaków z satysfakcją przyjęła wiadomość, która napłynęła właśnie z Niemiec.

Otóż z danych tamtejszego Stowarzyszenia Nadzoru Technicznego (GTU) wynika, iż nasi zachodni sąsiedzi, wbrew utartym opiniom o mieszkańcach bogatej części Europy, też jeżdżą starymi, zdezelowanymi, psującymi się samochodami.

Co piąte z 2,3 mln aut skontrolowanych w tym roku przez GTU nie przeszło obowiązkowych badań technicznych. Najczęściej z powodu poważnych niedomagań układu hamulcowego, instalacji elektrycznej, wydechu, zawieszenia, ogumienia...

Okazuje się, że przeciętny eksploatowany w Niemczech samochód liczy sobie 9,2 lat, czyli jest tylko o 2-3 lata młodszy od przeciętnego pojazdu użytkowanego w Polsce. Z danych wspomnianej instytucji wynika, że z górą 13 mln aut w Bundesrepublik może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu.

Reklama

Zaskoczeni? Tylko do chwili, gdy przyjrzymy się bliżej przytoczonym wyżej informacjom...

Po niemieckich drogach jeździ około 45 mln samochodów osobowych. Rocznie sprzedaje się w tym kraju nieco ponad 3 mln nowych aut (w 2015 r. - 3,2 mln). To liczba ogromna, największa w Europie, lecz mimo wszystko oznacza, że, statystycznie rzecz biorąc, na pełną wymianę parku samochodowego w Niemczech potrzeba 15 lat. Skoro jednak z pewnością nie brakuje właścicieli pojazdów, którzy zmieniają je na przykład po 3-4 latach, więc, aby średnia się zgadzała, muszą być i tacy, którzy czynią to co 10 i więcej lat.

We współczesnych Niemczech mieszka ogromna rzesza przybyszów z całego świata. Wielu z tych ludzi często zwyczajnie nie stać na kupno nowiutkiego audi czy bmw prosto z fabryki. Dlatego z konieczności jeżdżą starymi rzęchami. Z tego samego powodu nie korzystają z bardzo drogich usług serwisów samochodowych. Znamy Polaków od wielu lat osiedlonych nad Renem, którzy zawieszenie czy rozrząd w swoich autach naprawiają u mechaników nad Wisłą, przy okazji wizyt w ojczyźnie. Tak jest dużo taniej.

Leciwymi pojazdami poruszają się zresztą nie tylko imigranci, ale coraz częściej również rodowici Niemcy. W krajach wysoko rozwiniętych samochód przestał już bowiem być wyznacznikiem statusu społecznego, powodem do dumy. Jest zwykłym środkiem transportu. Sąsiadowi nie zaimponujesz superfurą, bo nie zwróci na nią uwagi. Albo popuka się w czoło dziwiąc się, że wydajesz kupę pieniędzy, zresztą często pożyczonych w  banku.

Do "inwestowania w blachę" zniechęcają realia wielkich miast, z ich zakorkowanymi ulicami, brakiem miejsc do parkowania, a jednocześnie z dobrze rozwiniętą komunikacją publiczną i infrastrukturą rowerową. To dlatego na drogach zachodniej Europy widuje się tak wiele aut bylejakich, poobijanych, zaniedbanych. Po prostu nikt się nimi nie przejmuje. Ważne, by umożliwiały przemieszczanie się z punktu A do B. 

GTU lamentuje nad stanem milionów jeżdżących po Niemczech  samochodów. Trzeba jednak pamiętać, że "urzędowe" wymagania stawiane eksploatowanym tam pojazdom są znacznie wyższe niż u nas. Dużo trudniej przejść pomyślnie obowiązkowe badania techniczne. To, co w Polsce uznaje się za drobnostkę, nad którą można przejść do porządku dziennego, za zachodnią granicą urasta do rangi poważnego problemu.

Dotyczy to na przykład usterek wpływających na środowisko: wycieku płynów eksploatacyjnych, nieprawidłowego składu spalin itp. Czy potraficie sobie wyobrazić, by ukazujące się w Niemczech czasopisma motoryzacyjne oficjalnie doradzały swoim czytelnikom, jak usunąć filtr DPF z diesla?

Aha, i jeszcze jedno... Powinniśmy się cieszyć, że tak wielu Niemców tak długo użytkuje swoje samochody. Gdyby wszyscy zmieniali je, powiedzmy, co 5 lat, nie mielibyśmy czego sprowadzać stamtąd do Polski.                        

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy