Skoda Enyaq Coupe 85 L&K. Kosztuje tyle, co kawalerka. Czy jest warta 300 tys. zł?
Auta elektryczne nie mają ostatnio łatwo, właśnie dlatego postanowiliśmy przyjrzeć się jednemu z nich dłużej - na test długodystansowy trafiła Skoda Enyaq Coupe w luksusowo wyposażonej wersji Laurin & Klement. Samochód przeszedł niedawno delikatny lifting, który jednak bardziej niż wygląd zmienił charakterystykę układu napędowego czy sposób działania multimediów.
Jedno trzeba “naszej" Skodzie przyznać - w pomarańczowym kolorze Phoenix (dopłata 2050 zł) auto wyróżnia się z tłumu, a jeśli ktoś zamierza wydać prawie 300 tysięcy złotych na Skodę, to chyba nie jest to zła rzecz. Wersja coupe ma oczywiście ściętą linię dachu, co na szczęście nie wpływa ilość miejsca nad głową z tyłu, natomiast na pojemność bagażnika, względem standardowej wersji, tylko nieznacznie - ma 570 l, czyli o 15 litrów mniej niż klasyczny Enyaq. Po raz pierwszy w historii Enyaq jest też dostępny w bardziej “szlachetnej" odmianie Laurin & Klement, i choćby z uwagi na to zdecydowaliśmy się sprawdzić, czy warto dopłacać do niej 32 000 zł.
Luksus to oczywiście rzecz względna, ale jeśli na pokładzie w standardzie wersji L&K są takie elementy jak matrycowe reflektory, panoramiczne okno dachowe (szkoda, że bez przesłony), podgrzewana kierownica i fotele (również zewnętrzne siedzenia z tyłu) oraz wentylowane przednie siedziska, a do tego elektrycznie regulowane fotele przednie z pamięcią i opcją masażu na odcinku lędźwiowym oraz beżowa, skórzana tapicerka z obszyciami tunelu centralnego to chyba nie jest źle.
Zarówno jasna tapicerka jak i “panorama" sprawiają, że poczucie przestrzeni w kabinie jest jeszcze lepsze niż w rzeczywistości - przyczepić się można jedynie do ilości miejsca na stopy, gdy przednie fotele są w najniższej pozycji. Szczególne wrażenie na otoczeniu Enyaq robi po zmroku, kiedy przednia osłona chłodnica z chromowanym wykończeniem podświetla się 131 diodami LED. Zdajemy sobie sprawę, że takie świetlne ozdobniki nie każdemu mogą przypaść do gustu, ale mimo wszystko w Skodzie przyciągają uwagę.
Odmiana Coupe ma zdecydowanie “lżejszą" w odbiorze stylizację niż wyglądający trochę ociężale klasyczny Enyaq - choćby z tego powodu, jak również z uwagi na niewiele gorsze właściwości praktyczne, powinna cieszyć się większym uznaniem klientów. Za ciekawszą stylizację przyjdzie jednak zapłacić dodatkowe 8700 zł - za to w standardzie każdej odmiany coupe dostajemy panoramiczne okno dachowe, które w przypadku zwykłego Enyaqa kosztuje 4900 zł. Jeśli więc różnica topnieje do 3800 zł, to przy cenie wynoszącej grubo ponad 250 tysięcy złotych taka kwota nie wydaje się przesadzona.
Jednym z głównych punktów face liftingu Enyaqa było wzmocnienie jego układu napędowego. Środkowa wersja nazywa się teraz “85" i w porównaniu do poprzednika otrzymała wyraźnie mocniejszy silnik, który teraz osiąga 285 KM (wcześniej tylko 204 KM) i aż 545 Nm momentu obrotowego (kiedyś 310 Nm).
Te wzrosty czuć od pierwszego naciśnięcia pedału przyspieszenia - osiągi Enyaqa w końcu odpowiadają cenie auta. Pierwsza setka pojawia się na liczniku po 6,7 s, prędkość maksymalna wzrosła do 180 km/h (wcześniej “tylko" 160 km/h). Nie zmienił się za to zestaw litowo-jonowych akumulatorów, które są w stanie zgromadzić 77 kWh energii elektrycznej (realnie), co w przypadku testowego egzemplarza przełożyć ma się na zasięg do 570 km (487 km w cyklu mieszanym).
Jesteśmy ciekawi, czy choć raz uda nam się zbliżyć do tej wartości - pierwsze testy wykazały, że auto może zużywać od 13 do 31 kWh/100 km. Tę pierwszą wartość można uzyskać wyłącznie w mieście i to niezakorkowanym, natomiast powyżej 30 kWh/100 km potrzebował Enyaq podczas jednej z podróży po niemieckich autostradach. Te wartości będziemy jeszcze weryfikować, ale mając w pamięci możliwości wersji sprzed faceliftingu mamy wrażenie, że są lepsze o co najmniej 10%.
U poprzednika z obsługą systemu multimedialnego bywało różnie, irytował czasem powolną pracą, a nawet tym, że potrafił się zawiesić. W wersji po aktualizacji mamy już system multimedialny MIB 4.0., który nie tylko lepiej (szybciej) działa, ale też nieco inaczej wygląda. Poprawiono detale - na przykład mapa ma większy obszar na ekranie, możliwa jest dodawanie ulubionych skrótów do najczęściej wykorzystywanych funkcji, bardziej przyjazna ma być też “asystentka głosowa" Laura, którą wywołuje jednak słowo “OK" - podróżując Enyaqiem trzeba ograniczyć jego używanie do minimum, bo najczęściej spowoduje to uruchomienie się obsługi głosowej.
Odmiana podstawowa Enyaqa Coupe, nazwana po prostu Standard, kosztuje według aktualnej promocji 237 100 zł. Jej wyposażenia trudno uznać jednak za ubogie, bo na pokładzie mamy 13-calowy ekran dotykowy, kamerę cofania wraz z czujnikami (przód/tył), bezkluczykowy dostęp, 3-strefową klimatyzację, podgrzewane fotele przednie czy adaptacyjny tempomat. Są też nawigacja i reflektory LED, ale nie tak zaawansowane jak w droższych odmianach.
Wiele z tych elementów to opcje, za które konkurencja z półki premium życzy sobie dodatkowych pieniędzy. Pod tym względem Skoda naprawdę miło zaskakuje - owszem cena wyjściowa nie jest przesadnie niska, ale za to w standardzie mamy w zasadzie wszystko, co pomaga w jeździe i sprawia, że jest komfortowa.
Najbliższym jest oczywiście Volkswagen ID.5, który ma identyczny układ napędowy, ale nieco bardziej zwyczajną stylizację. Kosztuje też wyraźnie mniej od Enyaqa, przynajmniej do czasu, kiedy zaczniemy doposażyć go w elementy, które Skoda w wersji L&K ma w standardzie.
Podstawowy ID.5 w wersji Plus kosztuje 240 790 zł - aby jednak poziomem wyposażenia zbliżył się do Enyaqa trzeba wydać prawie 33 tysiące złotych. Podobnie jak Skodę środkową odmianę pod względem mocy ID.5 można ładować z maksymalną mocą do 135 kW.
Innym rywalem Enyaqa może być Nissan Arya, który w środkowej wersji Evolve (topowej z napędem tylnym) kosztuje niecałe 250 tysięcy złotych. Ma jednak wyraźnie niższą moc (238 KM) oraz nieco niższą moc ładowania (130 kW), chociaż nieznacznie większy zestaw akumulatorów (brutto 87 kWh, w Skodzie 82 kWh) - z tych dwóch ostatnich powodów czas ładowania może być nieco dłuższy niż w przypadku Enyaqa (30 minut od 20 do 80%). Nissan obiecuje za to większy zasięg, który określa na około 530 km w trybie mieszanym. Poza brakiem możliwości zamówienia matrycowych reflektorów wyposażenie ma jednak porównywalne - w Nissanie nie trzeba nawet dopłacać za pompę ciepła (w Skodzie 5500 zł). Także za
Koreański konkurent Enyaqa, Kia EV6, ma jeszcze bardziej oryginalny wygląd, ale i cenę, która w wersji 229-konnej niebezpiecznie zbliża się do 300 tysięcy złotych. Kia punktuje jednak maksymalną mocą ładowania na poziomie 350 kW (taką moc osiągają ładowarki sieci Ionity) - dzięki temu uzupełnienie energii od 10 do 80% trwa tylko 18 minut. EV6, w teorii, powinna mieć też wyższy od Skody zasięg, ale różnica jest niewielka, niecałe 20 km.
W kolejnych częściach naszego testu przedstawimy między innymi dokładne wyliczenia zużycia energii oraz kosztów ładowania, a także zabierzemy Skodę Enyaq w dalszą podróż z większą liczbą pasażerów i bagażami.