Skoda Citigo. Lubisz frajdę z jazdy? Wystarczy 600 zł miesięcznie!
Żeby poczuć czystą, nieskrępowaną frajdę z jazdy nie potrzeba wcale nowej Alfy Romeo ani BMW. Wystarczy litr pojemności, 75 KM i 13,2 s do setki!
Nie - nie upadłem na głowę. Takie osiągi zapewnia prezentowana Skoda Citigo z prostym, pozbawionym doładowania, trzycylindrowym silnikiem benzynowym. Miejski "wózek na zakupy", który w temacie dostarczania kierowcy pozytywnych emocji zawstydzić może niejedno auto klasy premium!
W kategorii "fan", bardziej niż moc liczą się: masa (w tym sposób jej rozłożenia), wymiary i "zwartość" pojazdu. Ta ostatnia dotyczy ogółu wrażeń związanych z prowadzeniem, na które wpływają chociażby: sztywności karoserii, precyzja skrzyni biegów, układu kierowniczego czy "ostrość" hamulców. W każdej z tych kategorii miejska Skoda zyskuje wysokie noty.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi tu wcale mierzalne wartości lecz sposób, w jaki - po krótkiej chwili - auto wpływa na twój nastrój. Gardłowy pomruk, dygocącego na wolnych obrotach, silniczka wręcz kusi, by "wykopać" wskazówkę minimalistycznego obrotomierza na czerwone pole. O ostre traktowanie zdaje się też prosić, zaskakująco precyzyjny w działaniu (krótkie, precyzyjne skoki), drążek zmiany biegów i układ kierowniczy. W efekcie, po kilku kilometrach w Skodzie Citigo złapiecie się na tym, że każdy zakręt przechodzicie "pełnym ogniem", a szybkie zmiany pasa w gęstym ruchu miejskim traktujecie jako formę drogowego slalomu.
Wariactwo na publicznej drodze? Nic z tych rzeczy! Pamiętajcie, że Citigo przyspiesza do 100 km/h w 13,2 s i osiąga prędkość maksymalną nieco ponad 170 km/h. By zorientować się, że wasza jazda "na 100 proc." jest w rzeczywistości rutynową przejażdżką wystarczy zerknąć na prędkościomierz. Wówczas okaże się, że frajdę z prowadzenia czerpać można również w pełnym poszanowaniu dla ograniczeń prędkości!
Spalanie? W trasie spokojnie zejdziemy do poziomu 4,5-5 l/100 km. W mieście, przy częstym opieraniu prawej stopy o podłogę, samochód zużywa około 6 l/100 km.
Jak mała czeska "pszczółka" sprawdza się w roli pojazdu codziennego użytku? Samochód okazuje się zaskakująco przestronny. Pudełkowate nadwozie i całkiem spory rozstaw osi (2420 mm to o 20 mm więcej niż w I generacji Volkswagena Golfa) pozwoliły wygospodarować dość dużo przestrzeni w kabinie. O stricte miejskim przeznaczeniu świadczy co najwyżej niewielka (1630 mm) szerokość. Mimo tego, kierowca i pasażer przedniego fotela nie mogą narzekać na ciasnotę. Szkoda tylko, że czeskim (a raczej niemieckim) konstruktorom nie udało się wygospodarować miejsca na nawiewy w centralnym punkcie deski rozdzielczej. Jak sięgam pamięcią - ostatnim pozbawionym środkowych dysz nawiewów autem, jakim jeździłem był chyba... Polonez Caro rocznik ‘92.
Porównanie z pierwszą generacją Volkswagena Golfa, na jakie pozwoliłem sobie przytaczając rozstaw osi, uważam za całkowicie uprawnione. Citigo "na pusto" waży blisko 920 kg, czyli właśnie tyle ile "dorosły" kompakt z lat osiemdziesiątych! To z kolei sprawia, że samochód zaskakująco dobrze radzi sobie z filtrowaniem nierówności. Autem wybrałem się m.in. w długą trasę do Berlina. Oznacza to, że - w drodze powrotnej - miejska Skoda sprostać musiała słynnej już "patatajce", jak w żargonie zawodowych kierowców określa się (pamiętający Hitlera) odcinek A18 od granicy z Niemcami. Podróż znieśliśmy zaskakująco dobrze. W stosunku do A18 o jakimkolwiek komforcie nie może być mowy (nawet ciężarówki suną tam lewym pasem), ale jazda przebiegła nadspodziewanie przyjemnie. Ani razu auto nie dało po sobie poznać, że mierzy zaledwie 3563 mm! Mimo betonowej, poprzecinanej łączeniami płyt i licznymi ubytkami, nawierzchni nie było mowy o - typowym dla tak małych pojazdów - podskakiwaniu czy "nerwowości" tylnej osi. Mówiąc prościej - na autostradzie nie odczuwa się, że mamy do czynienia z pojazdem niewiele większym od dziecięcego wózka. Oczywiście powyżej setki przydałoby się więcej koni mechanicznych i mniej decybeli (brak 6. biegu), ale 300-400 kilometrowa trasa Citigo to, co najwyżej, wyzwanie - na pewno nie trauma.
Do Golfa mk 1 śmiało przyrównać można też bagażnik o objętości 250 l. Jest zupełnie wystarczający dla singla lub młodego (czytaj bezdzietnego) małżeństwa. Do wad zaliczyć trzeba jednak wysoki próg załadunku i dużą głębokość samego bagażnika. Wyjmowanie pakunków wymaga głębokiego pochylania się ku wnętrzu. Obie cechy to, rzecz jasna, pochodna ciągnącego się pod zderzakiem pasa blachy mającego nadać karoserii odpowiednią sztywność.
Ceny podobnie skonfigurowanej Skody Citigo (pięcioro drzwi, silnik o mocy 75 KM) startują od 44 500 zł. Prezentowany egzemplarz, doposażony m.in.: w 15-calowe, polerowane, aluminiowe obręcze kół (1700 zł), podgrzewane i regulowane na wysokość fotele kierowcy i pasażera (1150 zł), automatyczną klimatyzację (1200 zł) czy - bardzo poręczny - uchwyt na smartfona z obsługą aplikacji (500 zł) to wydatek dokładnie 53 300 zł. Sporo. Tyle, że aby jeździć nową Skodą nie trzeba jej wcale kupować. Już 5300 zł wystarczy, by w ramach leasingu, wyjechać z salonu identycznym jak prezentowany egzemplarz. To dokładne 10 proc. wartości początkowej auta (wpłata początkowa nie jest wymagana). Potem, pozostaje nam już "tylko" 36 miesięcznych rat w wysokości 600 zł. Po taki okresie możemy wykupić auto na własność (spłacając pozostałą część kwoty) lub zostawić je u dealera i wziąć w leasing kolejne.
Dwanaście rat po 600 zł daje dokładnie 7200 zł rocznie. Dużo? To zależy. Jeśli macie działalność gospodarczą każda z rat stanowić będzie koszt firmy, czyli odliczycie ją od podatku. W takiej perspektywie zdecydowanie jest się już nad czym zastanawiać. W zamian dostajemy przecież kompletnie wyposażone, nowoczesne auto miejskie, które na zatłoczonych ulicach Krakowa, Wrocławia czy Warszawy nie ma sobie równych. W takim kontekście nie straszny nawet "podstawowy", roczny limit 20 tys. km. W typowo miejskiej eksploatacji trudno będzie przekroczyć ustawioną przez Skodę poprzeczkę. Owe 600 zł miesięcznie to cena nie tylko za samochód, ale i "gwarancję spokoju". Przez cały okres użyczenia nie musimy się martwić o serwisowanie, ubezpieczenie czy - chociażby - opony zimowe. Auto pozostaje przecież własnością dealera...
Paweł Rygas