Renault twizy. W dowodzie ma taki opis: "samochodowy inny"
Volkswagen XL1, KTM X-Bow... Tak, mieliśmy już okazję jeździć najróżniejszymi, dziwnymi wehikułami, ale ten z pewnością należał do wybitnie niebanalnych. Nawet sam producent określa wytwór wyobraźni swoich inżynierów i projektantów jako wyjątkowo nietypowy, pozbawiony właściwie jakiegokolwiek odpowiednika. "Swobodny elektron w świecie motoryzacji". Prowokacyjny, ekstrawagancki, rewolucyjny. W rubryce "rodzaj pojazdu" dowodu rejestracyjnego renault twizy widnieje adnotacja: "samochodowy inny". Oj, rzeczywiście inny...
Na tyle odmienny od modeli, z którymi spotykamy się na co dzień, że mamy pewien kłopot z jego opisem. A więc... mianowicie... że ten tego... No dobrze, spróbujmy posłużyć się klasycznym schematem: oglądamy - wsiadamy - jedziemy - kupujemy.
I to jak oglądamy! Z szeroko otwartymi oczami i buzią. Trudno znaleźć kogokolwiek, czy to kierowcę, czy pieszego, rowerzystę czy motocyklistę, deskorolkarza czy hulajnogistę, kto nie obejrzałby się na widok mijającego go małego francuzika. Obok tego cuda trudno przejść obojętnie, bowiem twizy wygląda doprawdy kosmicznie. Przypomina łazik marsjański, pojazd z planu Gwiezdnych Wojen, a z otwartymi drzwiami - gigantycznego owada. Choć komuś, o zgrozo, skojarzył się również z wielkim bojlerem na kołach. Słupki A, B i C, płynnie opadająca linia dachu, przetłoczenia nadwozia, gra świateł na linii tornado, wymyślne kształty osłony chłodnicy... Zapomnijcie. Estetyka tego modelu Renault stanowi wartość samą w sobie, integralną i autonomiczną, całkowicie niezależną od kanonów klasycznego, samochodowego designu.
Ale jak, skoro próżno tu szukać zewnętrznych klamek! Otóż procedura jest następująca. Odsuwamy zamek błyskawiczny mocujący foliową "szybę", przez powstały w ten sposób otwór wkładamy rękę i staramy się namacać specjalny uchwyt. Gdy go znajdziemy, pociągamy i podnosimy drzwi w górę, niczym w lamborghini. Oczywiście o ile drzwi w ogóle są, ponieważ w prezentowanym modelu stanowią element wyposażenia dodatkowego, dostępny za jedyne 1500 zł.
Często krytykujemy nadmiernie minimalistyczny wystrój kabin testowanych samochodów, ich spartańskie wykończenie, twarde plastiki, ciasnotę itp. Po bliskim kontakcie z renault twizy zmienił się nam punkt odniesienia. Obiecujemy, że już nigdy nie będziemy wybrzydzać i kręcić nosem. Dopiero tutaj zrozumieliśmy, co to znaczy umiar, skromność i bezpretensjonalność.
Na kokpit "swobodnego elektronu" składają się: kierownica, dwie dźwignie (jedna steruje pojedynczą wycieraczką przedniej szyby, druga oświetleniem zewnętrznym, kierunkowskazami i klaksonem), stacyjka, przycisk świateł awaryjnych, zestaw przycisków, przełączających biegi oraz prosty, monochromatyczny wyświetlacz. Aha, są też dwa schowki. Trzeci, nazywany "bagażnikiem", umieszczono w tylnej części pojazdu. Łącznie mają niespełna 40 litrów pojemności.
Pokryty miękką wykładziną fotel kierowcy daje się przesuwać w płaszczyźnie poziomej. Innych możliwości regulacji nie przewidziano. Za kierowcą może zasiąść jeden pasażer. Jeżeli jest wystarczająco sprawny i gotowy na podróżowanie w niewygodnej pozycji.
Przekręcamy kluczyk w stacyjce, wciskamy przycisk z napisem "D", zwalniamy dźwignię hamulca ręcznego, naciskamy pedał "gazu" i pojazd rusza do przodu. Właśnie rusza, nie wyrywa. Twizy zostało opracowane przez specjalistów działu sportowego Renault i było testowane tam, gdzie testuje się bolidy Formuły 1, więc czujemy się trochę rozczarowani.
Oficjalne dane katalogowe podają, że francuski czterokołowiec w najmocniejszej oferowanej wersji (13 kW) prędkość 45 km/godz. osiąga po około 6 sekundach, a od 30 do 60 km/godz. rozpędza się w ciągu 8 sekund. Pojęcie "przyspieszenie" jest zatem w jego przypadku określeniem nieco umownym. Prędkość maksymalna wynosi ponoć aż 80 km/godz. Piszemy "aż", bowiem już po przekroczeniu czterdziestki wydaje się, że ryzykujemy życiem. Może to przez wycie silnika tudzież inne hałasy dobiegające bez przeszkód do wnętrza praktycznie niczym akustycznie nie izolowanej i, pomimo obecności drzwi, nader przewiewnej kapsuły. Może przez świadomość braku takich wynalazków, jak ABS, ESP, wspomaganie kierownicy, a może przez ekstremalnie twarde zawieszenie. Każda nierówność nawierzchni jest boleśnie odczuwana przez podróżnych.
Poważne wyzwanie stanowią progi zwalniające. Dodatkowych wrażeń dostarcza twardy i mało skuteczny hamulec. O wiele wydajniej spowalnia pojazd zdjęcie nogi z pedału "gazu". Najskuteczniej rajdowe zapędy powstrzymuje jednak wizja konsekwencji ewentualnego zderzenia z ruchomą bądź nieruchomą przeszkodą. Owszem, kierownica skrywa poduszkę powietrzną, są pasy bezpieczeństwa, ale jakoś to nie uspokaja...
Twizy, którym jedziemy, jest napędzane silnikiem elektrycznym, o mocy 8 kilowatów. Według producenta, zasięg auta w wersji 13 kW wynosi 100 km chociaż niewątpliwie w dużym stopniu zależy od obciążenia (czytaj: wagi kierowcy i ewentualnego pasażera), warunków pogodowych, sposobu jazdy, częstotliwości korzystania z hamowania silnikiem (wtedy odzyskujemy część energii). Na szczęście akumulator doładowuje się łatwo - wystarczy ze skrytki w przedniej części pojazdu wyjąć spiralny przewód o długości trzech metrów i włożyć wtyczkę do gniazdka zwykłej, 230-woltowej instalacji elektrycznej. Trwa to relatywnie niedługo, gdyż pełne naładowanie baterii zajmuje około 3,5 godziny.
Zaletą francuskiego czterokołowca są również niewielkie wymiary, ułatwiające lawirowanie w gęstym ruchu i parkowanie. Twizy ma tylko 2,34 metra długości i potrafi sprawnie zawrócić nawet na wąskiej drodze.
Nazwa Twizy pochodzi od dwóch angielskich słów: "twin", które sygnalizuje oznacza, że jest to pojazd dwuosobowy oraz "easy", czyli łatwy; w domyśle: nieskomplikowany w użytkowaniu. Naszym zdaniem bardziej pasuje do niego nazwa Banan. A to dlatego, że ów wehikuł swoim sympatycznym, oryginalnym wyglądem wywołuje na twarzach szeroki uśmiech. Czy małe, elektryczne renault można jednak nazwać pełnoprawnym samochodem? Bliżej mu chyba, choćby osiągami, do elektrycznych skuterów. I to dla nich stanowi konkurencję i z nimi w gruncie rzezy powinien być powoływany. Zresztą sam producent w odniesieniu do nadwozia Twizy posługuje się określeniem "kapsuła bezpieczeństwa", pełniąca funkcję "kasku ochronnego".
Niestety, produkowany w hiszpańskim Valladolid pojazd nie jest tani. W bazowej wersji, z silnikiem 13 kW (jak wspomnieliśmy, tylko taki figuruje w ofercie), według oficjalnego cennika Renault kosztuje w Polsce 53 200 zł. Jest też opcja zakupu z najmem akumulatora. Wtedy wstępny rachunek wyniesie 33 900 zł, lecz będziemy musieli płacić miesięczny czynsz za baterię w wysokości, zależnie od rocznego przebiegu, 249 - 309 zł (przy umowie na 3 lata).
Specyficzne cechy pojazdu i jego wysokie ceny bardzo zawężają krąg potencjalnych nabywców twizy (Renault przyznaje, że model ten "nie ma swojej ściśle określonej grupy docelowej oprócz tych, którzy poszukują pojazdu nietypowego, dostarczającego silnych wrażeń, oszczędnego i przyjaznego dla środowiska". Jest to propozycja dla zamożnych, aktywnie zaangażowanych w walkę ze smogiem miłośników gadżetów i technicznych nowinek. Osób, które nie przepadają za jednośladami, a potrzebują pojazdu do codziennego poruszania się na niewielkich dystansach, przede wszystkim w miastach, najlepiej po ulicach o idealnie gładkich nawierzchniach. Ludzi, którzy lubią zwracać na siebie powszechną uwagę. Jeżdżąc twizy mają gwarancję, że nikt ich nie zignoruje. Przeciwnie - będą co chwilę witani uśmiechem i pozdrawiani miłymi gestami, a na każdym postoju zasypywani dziesiątkami pytań...