Range Rover Velar. Brakujące ogniwo
Brakujące ogniwo, czyli forma przejściowa, łącząca dwie grupy organizmów... Pojęcie to odnosi się zazwyczaj do świata przyrody i teorii ewolucji, ale równie dobrze może dotyczyć motoryzacji. Takim "brakującym ogniwem" jest na przykład Range Rover Velar, wypełniający lukę pomiędzy modelami RR Evoque i RR Sport. Powiedzmy od razu, że nie była to luka nazbyt dotkliwa, zważywszy ograniczoną popularność marki Landrover. Co nie znaczy, że nie czekaliśmy z dużym zainteresowaniem na możliwość bliższego zapoznania się z brytyjską nowością. I nie zawiedliśmy się...
Velar, chociaż formalnie zaliczany jest do SUV-ów średniej wielkości, to w rzeczywistości kawał auta. W końcu mierzy 4,8 metra długości. Jednak dzięki swoim proporcjom, jakby spłaszczonej strumieniem opływającego powietrza sylwetce, wygląda nader dynamicznie. Lekkości przydaje mu wyraźnie, w stylu coupe, opadająca linia dachu, przedłużona zachodzącym na tylną szybę spojlerem oraz zadarta do góry dolna krawędź lakierowanej części nadwozia.
Naszą uwagę zwróciły również wtopione w całość drobne elementy stylistyczne w kolorze miedzi i niezwykłe, nazwane przez producenta "aktywnymi", klamki, wysuwające się pod naciskiem z gładkiej płaszczyzny drzwi. Bardzo oryginalne rozwiązanie. Dodajmy, że udostępniony nam egzemplarz stał na potężnych, 22-calowych kołach, które wzmacniały poczucie obcowania z naprawdę poważnym samochodem.
Jest dobrze, ale najwyższy czas zajrzeć do kabiny Velara. I tu aż ciśnie się na usta staropolski okrzyk: wow! Biało-czarne wnętrze najnowszego Range Rovera prezentuje się bowiem wręcz fenomenalnie. Jest elegancko minimalistyczne i minimalistycznie eleganckie. Pokrywająca fotele delikatna, miękka w dotyku perforowana skóra roztacza wokół siebie aurę segmentu Premium - później w schowku znaleźliśmy instrukcję pielęgnacji owego cuda, a w bagażniku służący do tego celu specjalny preparat. Człowiek czuje się onieśmielony i zastanawia się, czy może naruszyć tak szlachetną przestrzeń nie nałożywszy uprzednio sterylnego kombinezonu ochronnego.
Ale cóż, jesteśmy w robocie, więc ostrożnie zajmujemy miejsce za biało-czarną kierownicą i rozglądamy się dokładniej po wnętrzu auta. Znajdujemy tu kilka elementów znanych już z innych modeli RR, LR i bratniego, obecnie także należącego do hinduskiego koncernu Tata Motors, Jaguara. Należy do nich choćby charakterystyczne pokrętło ustawień automatycznej skrzyni biegów.
Na chwilę przenosimy się na tylną kanapę, by skonstatować, że miejsca generalnie tu nie brakuje, aczkolwiek poszukujący wygody wysoki pasażer, siedząc za równie wysokim kierowcą, będzie musiał podjąć z nim pewne negocjacje odnośnie ustawienia jego fotela.
Rzut oka do otwieranego i zamykanego elektrycznie bagażnika - nie ma on gigantycznych rozmiarów, ale jest ustawny i może zostać powiększony przez złożenie oparcia kanapy (powstała wówczas płaszczyzna nie jest całkowicie płaska). Pod podłogą kryje koło zapasowe, niezbędne w pojeździe "genetycznie" przygotowanym do wypraw w teren.
Wracamy na obszerny fotel kierowcy, który, jak się przekonujemy, zależnie od potrzeb, może nas ogrzać, ochłodzić i wymasować. Ponadto zapamiętuje swoje położenie. Wciskamy dość nietypowo i trochę niefortunnie umieszczony włącznik silnika, a wtedy czarne dotychczas panele rozbłyskują feerią barw i świateł.
RR Velar został wyposażony aż w trzy wielkie, (TUTAJ przeczytasz o ich funkcjach): dwa z nich, każdy o przekątnej 10 cali, umieszczono w centralnej części kokpitu i na konsoli środkowej, trzeci, zastępujący klasyczny zestaw instrumentów - przed oczami kierowcy. Wyglądają bardzo nowocześnie, zapewniają rewelacyjną jakość grafiki, map nawigacji i obrazu z dookolnych kamer, przekazują oszałamiającą ilość informacji, pozwalają się też na wiele sposobów konfigurować.
Początkowo ich widok odebrał nam oddech, lecz po pewnym czasie zachwyt ustąpił miejsca refleksji, że co za dużo, to niezdrowo. Aby w pełni, a jednocześnie bezpiecznie korzystać z dwóch pierwszych z wymienionych ekranów, należy się zatrzymać. Czyniąc to podczas jazdy, musimy nieustannie odwracać wzrok od drogi, ponieważ niczego nie da się tu ustawić, przełączyć czy wyregulować "na macanego".
Z drugiej strony, Velar został wyposażony w cały hufiec różnego rodzaju wspomagaczy, ostrzegaczy i ułatwiaczy, dokładnie oczujnikowany i okamerowany. Jego kierowca może czuć się naprawdę zaopiekowany. Może aż za bardzo. Gdy najedziemy bez włączenia kierunkowskazu na linię rozdzielającą dwa pasy ruchu, na widocznej na ekranie wizualizacji zmieni ona kolor z białego na czerwony, a na kierownicy poczujemy charakterystyczne drgania. Gdy mądra maszyna uzna, że zbyt szybko zbliżamy się do jadącego przed nami samochodu, na wyświetlaczu rozbłyśnie czerwony sygnał i pojawi się napis: "przeszkoda przed pojazdem". Można odnieść wrażenie, jak to często bywa w przypadku nowoczesnych aut, że owe systemy zachowują się zbyt histerycznie. Na szczęście mają jedną, niepodważalną zaletę: pozwalają się wyłączyć.
Testowany Velar był poruszany najmocniejszym z trzech figurujących w ofercie silników wysokoprężnych - 3.0 SD6. Wydaje się, że ten trzystukonny diesel jest optymalnym źródłem napędu dla SUV-a wagi średniociężkiej. Wykonuje robotę solidnie, a zarazem z angielską dyskrecją, nie epatując pasażerów nadmiernie hałaśliwymi dźwiękami i nie wysyłając jakichkolwiek innych nieprzyjemnych sygnałów o swoim istnieniu.
Podobnie zachowuje się współpracujący z nim ośmiobiegowy automat - zmienia biegi praktycznie niezauważalnie. Zaawansowane układy stabilizujące tor jazdy, precyzyjnie rozdzielające moment obrotowy pomiędzy wszystkie cztery koła, pneumatyczne zawieszenie sprawiają, że na szosie Velar prowadzi się niezwykle pewnie, sprawnie, bez nerwowych przechyłów pokonuje zakręty i skutecznie, z lordowską wyższością, tłumi wszelkie niedoskonałości nawierzchni, które u nas, jak wiadomo, wciąż tu i ówdzie się trafiają.
Mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mieli okazję sprawdzić ten samochód poza asfaltem. W końcu marka Land Rover słynie z legendarnych zdolności terenowych swoich modeli.
Możliwość regulacji prześwitu, aktywna blokada tylnego mechanizmu różnicowego, asystent zjazdu oraz obecność systemu Terrain Response 2, obejmującego trzy predefiniowane tryby jazdy (piasek, błoto-koleiny, trawa/żwir/śnieg; do jazdy szosowej służą: Eco, Comfort i Dynamic; ponadto jest też tryb automatyczny) obiecują wiele.
Z drugiej strony wciąż mamy wątpliwości, ilu właścicieli takich wymuskanych cacek, jak Velar, zaryzykuje wyprawę w prawdziwe wertepy.
Aha - z informacji na ekranie wynika, że "nasz" RR potrafi pokonywać przeszkody wodne o głębokości do 60 cm. Wraz z komunikatem na ten temat wyświetlane jest ostrzeżenie: "Nie brodź w płynącej wodzie". Czy nie brzmi to jak jedno z owych mądrych zdań z powieści Paulo Coelho?
Żarty żartami, ale Range Rover Velar D300 HSE przy pierwszym, siłą rzeczy dość pobieżnym kontakcie, sprawia bardzo dobre wrażenie. Ma dynamiczną, zgrabną sylwetkę oraz oryginalne, piękne, wygodne wnętrze. Jest naszpikowany najnowocześniejszą techniką.
Według danych fabrycznych prędkość 100 km/godz. od startu osiągu w ciągu 6,5 sekundy i potrafi rozpędzić się do 241 km/godz. To samochód wszechstronny, który powinien sprawdzać się zarówno w codziennym użytkowaniu, podczas weekendowo-wakacyjnych rodzinnych wypraw, jak i okazjonalnych wypadów w teren.
Do tego, co dla wielu potencjalnych nabywców jest ważne, wyraźnie różni się od niemieckiej, japońskiej i amerykańsko-włoskiej konkurencji. Zanim jednak rzucicie się składać zamówienia na Velara, trzy razy sprawdźcie stan swojego konta bankowego. Auto w bardzo bogato wyposażonej wersji First Edition (dostępnej, według oficjalnych zapowiedzi, tylko w pierwszym roku sprzedaży) kosztuje bowiem 533 000 zł. Z drugiej strony i tak jest o 100 000 zł tańsze od testowanego przez nas niedawno Porsche Macana GTS...
Zdjęcia samochodu powstały dzięki Muzeum Nadwiślańskiemu, oddział zamek w Janowcu.