Mercedes klasy G. Ostatni Mohikanin!
Na miano samochodu kultowego nie jest łatwo zasłużyć. Co więcej, nie ma sprawdzonej recepty. Nie wystarczy mocny silnik i dobre właściwości jezdne, nie wystarczy niewielka, limitowana produkcja. Wprost przeciwnie, czasem miano pojazdu kultowego zdobywają pojazdy, które produkowane są - przeważnie z niewielkimi zmianami - przez dziesięciolecia.
Przykładem takiego samochodu jest Mercedes klasy G. W czym tkwi tajemnica tego niezwykle drogiego i raczej nie rzucającego się w oczy pojazdu?
Mercedes klasy G (G jak Gelandewagen, co po niemiecku znaczy po prostu samochód terenowy) zadebiutował w 1979 roku. Auto powstało w kooperacji z austriacką firmą Steyr i od debiutu produkowane jest w zakładzie tej firmy w austriackim Grazu.
Samochód projektowano generalnie z myślą o użytkownikach wojskowych, policji i celnikach oraz firmach, które muszą mieć auto dzielne w terenie. Dlatego komfort, czy stylizacja zeszły na dalszy plan, najważniejsza była dzielność w terenie. A pod tym względem niewiele konstrukcji z klasą G mogło się równać... Samochód miał dołączany przedni napęd oraz mechaniczne blokady dyferencjałów. Wjechać mógł niemal wszędzie.
Sukces pojazdu okazał się tak duży, że na początku lat 90-tych gdy zaprezentowano klasę G drugiej generacji rozdzielono linię modelową na dwie. Stylistycznie były one niemal identyczne, ale jedna (W461) była nieco bardziej "robocza", a druga (W463) - bardziej luksusowa. W pierwszej zachowano dołączany napęd i surowe wnętrze, auto przetrwało w produkcji - uwaga - do 2009 roku, chociaż pod koniec dostępne było tylko w specjalnych zamówieniach dla firm.
Natomiast dla osób prywatnych przeznaczony był Mercedes klasy G W463. Auto posiadało stały napęd wszystkich, a blokada wszystkich trzech dyferencjałów była włączona elektronicznie (przyciskami, a nie dźwignią), również wnętrze było luksusowo wyposażone (w klimatyzację, skórzaną tapicerkę, pełną "elektrykę" itp).
W 2007 roku Mercedes chciał zakończyć produkcję klasy G W463, co oznaczało de facto wycofanie modelu z rynku bez prezentowania następcy. Wówczas zaprotestowali jednak fani klasy G, wobec czego Mercedes się ugiął i przedłużył okres produkcji. Od tamtej pory samochód poddano niewielkim liftingom i model wciąż zjeżdża z taśmy produkcyjnej, generalnie niewiele różniąc się od pojazdu pokazanego na początku lat 90-tych ubiegłego wieku...
Jak słuszna była to decyzja świadczyć może fakt, że rok 2013 okazał się... sprzedażowo najlepszym w historii modelu i to pomimo wycofania z oferty wersji trzydrzwiowej! Obecne doniesienia mówią, że auto będzie produkowano najprawdopodobniej do 2016 roku, gdy zadebiutuje nowa generacja G-klasy.
W czym kryje się fenomen tego pojazdu? W redakcji próbowaliśmy odpowiedzieć na to pytanie, testując Mercedes G500. Pojazd ten napędzany jest benzynowym silnikiem o mocy 388 KM, który współpracuje z siedmiostopniową, automatyczną skrzynią biegów G-Tronic. W ogóle wybór jednostek napędowych w klasie G nie jest duży. Poza wspomnianym silnikiem, wybrać można samochód z 211-konną jednostką Diesla oraz... dwie wersje AMG: 63 (544 KM) i 65 (612 KM). I to wszystko...
Od razu warto dodać, że jeśli chodzi o ceny, to poruszamy się w górnych strefach stanów wysokich. Najmniej kosztuje diesel (411 tys.), nieco droższa jest wersja benzyna (481 tys), a sporo droższa 63 AMG (660 tys.). Natomiast cena topowej wersji 65AMG to już Himalaje... W cenniku widnieje kwota 1265500 zł. Tak, milion, 265 tysięcy, 500 złotych!
Zajmując miejsce za kierownicą człowiek od razu zdaje sobie sprawę, że nie ma do czynienia ze zwykłym samochodem. Wsiada się wysoko w górę, szyby są niemal całkowicie płaskie i umieszczone prawie pionowo, deska rozdzielcza jest niewielka, a znajdujący się na jej środku dotykowy ekran nawigacji sprawia wrażenie, jakby ktoś go umieścił domowym sposobem... Cóż, to jeden z efektów modernizacji, na początku lat 90-tych nikt nie słyszał jeszcze o ekranach LCD, a tabletami to posługiwał się kapitan Kirk z USS Enterprise... Nic więc dziwnego, że na desce brak miejsca na umieszczenie ekranu.
Uruchomienie jednostki napędowej modelu G500 wprawia człowieka w dobry nastrój. Silnik V8 brzmi jak rasowa amerykańska konstrukcja z serii bigblock... Głuchy pomruk, przypominający przetaczającą się gdzieś daleko burzę, towarzyszy nam nie tylko na postoju, ale również podczas jazdy pod warunkiem, że silnik pracuje na względnie niskich obrotach (do 2000 obr/min). Coś pięknego!
Mercedes G ma zresztą więcej wspólnego z amerykańskimi samochodami. Np. to, że przegazowanie silnika na postoju powoduje rozkołysanie na boki nadwozia (miękko zestrojone zawieszenie poddaje się siłom wywoływanym przez pracujące tłoki, silnik V8 umieszczony jest wzdłużnie). Podobne jest też... zużycie paliwa. Potężna jednostka napędowa, stały napęd na wszystkie koła, wysokie, mało opływowe nadwozie (współczynnik oporu wynosi 0,54), duża masa (ponad 2,5 tony), to wszystko powoduje, że zużycie paliwa w cyklu miejskim przekracza 20 l/100 km, średnio wynosząc około 15...
Ale klasa G nie została stworzona z myślą o jeździe po mieście. Duże gabaryty (długość nadwozia to 466 cm, szerokość - 176 cm) utrudniają manewrowanie, pewnym ułatwieniem są czujniki i kamera cofania (widok z niej dość mocno zasłania umieszczone na drzwiach bagażnika koło zapasowe), ale największym problemem jest przekraczająca 11 m średnica zawracania.
Również asfalty nie są tym, na czym "Gelenda" czuje się najlepiej. Sztywne mosty w połączeniu z ramą są świetne w terenie, ale na nawierzchniach utwardzonych nie zapewniają dobrego komfortu. Inżynierowie Mercedesa rozwiązali ten problem miękko ustawiając zawieszenie. Ten pomysł ma jednak również wady - nadwozie mocno się przechyla na zakrętach i podczas hamowania. Taki już urok... Zapewne z tego względu prędkość maksymalna wersji G500 została ograniczona do 210 km/h, chociaż 387 KM i 530 Nm (w zakresie 2800 a 4800 obr/min) katapultują tego kolosa do 100 km/h w 6,1 s... Jeśli komuś taka charakterystyka zawieszenia nie odpowiada będzie musiał dopłacić do wersji AMG.
Dopiero w terenie Mercedes klasy G pokazuje na co go stać. Samochód posiada stały napęd wszystkich kół, reduktor oraz trzy dyferencjały, przy czym każdy z nich może zostać zablokowany w 100 proc. W efekcie wystarczy przyczepność zaledwie jednego koła, by zachować zdolność do poruszania się. Niesamowite!
Sztywne osie w połączeniu z dużym skokiem zawieszenia oraz prześwitem (21 cm) sprawiają, że klasa G pokona brody o głębokości 60 cm, wjedzie na zbocza o nachyleniu 80 proc, a trawersem pokona takie o nachyleniu do 54 proc. Kąt natarcia wynosi 36 proc., zejścia 27 proc. Jednym słowem, prawdziwe wydaje się stwierdzenie, że jeśli "Gelenda" gdzieś nie wjedzie, to wjedzie tam co najwyżej traktor. Chociaż, bardzo prawdopodobne, że zależy to od traktora...
Wnętrze Mercedesa klasy G jest bogato wyposażone. Opcjonalne komfortowe fotele są pokryte skórą, wentylowane i ogrzewane, wszystko, włącznie z zagłówkami czy podparcie odcinka lędźwiowego sterowane jest elektrycznie. Lista opcji jest niezwykle długa, w testowanym egzemplarzu koszt dodatkowego wyposażenia przekroczył 50 tys. zł...
Bagażnik jest olbrzymi (pojemność do 2250 litrów), natomiast na ciasnotę - co jest niespodzianką - mogą nieco narzekać pasażerowie tylnych siedzeń. Szczególnie jeśli przyjdzie im siedzieć za wysokim kierowcą.
W czym więc kryje się tajemnica sukcesu Mercedesa klasy G? Zapewne w bezkompromisowości. Po prostu dzisiaj takich samochodów już nie ma. Chyba jedynym produkowanym aktualnie modelem, który może dorównać "Gelendzie" w terenie, jest Land Rover Defedender. A i ten model już wkrótce (być może już w tym roku) przestanie zjeżdżać z taśm montażowych. Dzisiaj dominują mdłe i podobne do siebie crossovery, które wypierają SUV-y (czasem sami producenci już nie wiedzą, czy ich model to jeszcze SUV czy już crossover). W samochodach tych wyższy prześwit służy tylko do tego, by łatwiej wjechać na krawężnik i by dało się podjechać pod domek letniskowy bez szorowania podwoziem o trawę. Aha, i żeby kierowca (a częściej "kierowniczka") siedział wyżej, dzięki czemu będzie lepiej widział drogę. Wjeżdżać w teren? Przecież to takie nieekologiczne, w dodatku można się pobrudzić!
Na szczęście wciąż jeszcze jest "Gelenda"...
Mirosław Domagała