Jeździłem elektrycznym Hyundaiem Kona. Sam, a jakby z teściową. Te nowe systemy...
Nowe systemy bezpieczeństwa mają pomóc w ograniczeniu wypadków śmiertelnych. Póki co mam wątpliwości co do ich skuteczności. Zamiast zachęcać do spokojnej jazdy, raczej frustrują kierowcę i sprawiają, że w ogóle odechciewa się jeździć. A może to właśnie o to chodzi?
Mam serdecznego przyjaciela, który ma cudownych teściów i często o nich opowiada. Umówmy się, że to Helena i Bohdan. Pani Helena nigdy nie miała prawa jazdy, pan Bohdan ma od zawsze, ale jeździ bardziej z konieczności, niż z przyjemności. Teściowa kolegi - z natury spokojna osoba - przeżyła w młodości stratę przyjaciółki. Dziewczynka zginęła w wypadku autobusu, co na dobre odcisnęło piętno na psychice teściowej kolegi. Teść - dusza-człowiek - przed wyjazdem z małżonką zawsze traci humor. Niby przywykł do tego, jak wyglądają te podróże, ale zawsze wysiada a z auta sfrustrowany i przeraźliwie zmęczony.
P. Helena pilnuje wszystkiego od chwili zajęcia miejsca w aucie. Logiczne, że każdy musi mieć zapięte pasy bezpieczeństwa. Teściowa zawsze lustruje kabinę i sprawdza, czy aby na pewno wszyscy mają klamry wpięte w gniazdka. Potem, gdy tylko teść wyjedzie z podwórka, p. Helena czuwa, czy aby Bohdan zanadto się nie rozpędził. "Bohdan, tam było 70, zobacz ile masz", "Bohdan, teren zabudowany, widzisz znak przecież, masz 55, czemu nie zwolniłeś wcześniej", "Bohdan tam był ten znak z dzieckiem na drodze, szkoła tu jest, uważaj". Dodatkowo żona wspiera męża przy wyprzedzaniu: "Bohdan, nie, nie teraz, zobacz, jedzie z przeciwka przecież". "Bohdan, no przecież widzę, że tam z tyłu nas doganiają, nie wyjeżdżaj na lewy, zobacz w lusterko". Nie oszczędza go też, gdy na drodze jest względny spokój - "Bohdan, zostaw to radio, patrz tam na drogę, niech leci co jest". I tak bez przerwy - p. Helena, nie złośliwie, a z troski o zdrowie swoje i męża, radzi mu jak ma prowadzić auto, by bezpiecznie dotrzeć do celu. I faktycznie - docierają, p. Bohdan nigdy nie miał wypadku. Raz zaliczył jakąś stłuczkę na parkingu, ale to akurat był w aucie sam. Może dlatego.
A opowiadam o tym, bo od lipca przyszłego roku p. Helena będzie w każdym nowym samochodzie, tylko będzie się inaczej nazywać. Już teraz posiada ją każde auto homologowane po lipcu ubiegłego roku. Wracałem ostatnio jednym takim z Warszawy. Chodzi oczywiście o rosnącą liczbę systemów bezpieczeństwa, które monitorują jazdę jak i samego kierowcę. ISA, DDAW, MOIS, BSIS, REIS, TPMS - wszystkie te skróty oznaczają nowe systemy, które w autach już mamy, albo będziemy mieć, by realizować politykę unijną co do ograniczania liczby ofiar wypadków na drogach. Do 2030 r. UE chce, żeby było ich o połowę mniej niż w 2022 r.
Sprawdziłem ich działanie w elektrycznym Hyundaiu Kona – o którym nieco dalej – i póki co jest mi smutno. Nie dlatego, że są, bo elektroniczne wspomagacze przyczyniające się do podnoszenia poziomu bezpieczeństwa na drogach to znakomity pomysł, któremu kibicuję. Skoro człowiek w czymś nie domaga - dlaczego by mu nie pomóc. Być może pan Bohdan dociera do celu w zdrowiu właśnie dzięki pani Helenie. Jest mi jednak smutno gdy widzę, jak te systemy działają. I tym bardziej podziwiam pana Bohdana, że potrafi jeździć z p. Heleną.
ISA - Intelligent Speed Assist, czyli inteligentny asystent prędkości, obowiązkowy od lipca przyszłego roku - wkracza jak tylko przekroczysz prędkość o 1 km/h. Oczywiście, rozumiem, nie przekraczamy prędkości, to niebezpieczne. Ale w moim przypadku ISA nie zawsze orientowała się, że skrzyżowanie odwołuje ograniczenie prędkości i pikała i mrugała nawet, gdy z 40 znowu zrobiło się 50. Szczególny problem miała przy znakach tymczasowych, ograniczeniach, których nie miała zapisanych w nawigacji, a rejestrowała je kamera. No i system zdaje się nie wie o tym, że właściwie każdy prędkościomierz zawyża prędkość o 2-3 km/h.
BSIS - Blind Spot Information System, czyli czujnik martwego pola, mrugał niemal bez przerwy, gdy A2 snułem się spokojnie prawym pasem wieczorową porą, wyprzedzany przez milion "Warszawiaków" wracających na weekend do domu.
LKAS - Lane Keeping Assist System, czyli asystent pasa ruchu, denerwował się, jak tylko zbliżałem się do osi jezdni by sprawdzić, czy mogę wyprzedzać ciężarówki.
DDAW - Driver Drowsiness & Alertness Warning, czyli układ ostrzegania o senności i spadku poziomu uwagi kierowcy, przez całą drogę sprawdzał gdzie patrzę. Mrugał i pikał np. gdy patrzyłem w prawo zjeżdżając ze ślimaka na autostradzie, odzywał się, gdy sprawdzałem czy dobrze odstawiam kawę do uchwytu i denerwował, gdy prosiłem nawigację o pokierowanie do najbliższej ładowarki.
I on też będzie obowiązkowym elementem wyposażenia w nowych autach od lipca przyszłego roku, razem ze znanymi już systemami automatycznego hamowania awaryjnego (AEB), czy wykrywania obiektów przy cofaniu za pomocą kamery lub czujników (REIS). I wszystko wspaniale, niech one będą, ale życzę sobie i innym kierowcom, żeby do tego czasu zostały jeszcze udoskonalone. Tak, wiem, BSIS i LKAS to żadna nowość, ale w połączeniu z ISA i DDAW multiplikują liczbę męczących ostrzeżeń.
Kolega mówi, że bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym jest w stanie podróżować z Bohdanem i Heleną do 2 godzin i to najlepiej w niedzielne przedpołudnie, gdy jest niewielki ruch. Gdy ruch jest większy - góra godzinę. Ale najchętniej to by z nimi w ogóle nie wsiadał do auta. Po czterech godzinach z Hyundaiem Koną ja też miałem serdecznie dość "swojej p. Heleny".
Wiem, że systemy można wyłączyć, ale to nie o to chodzi. Mają być, mają nam pomagać i mają zwiększać bezpieczeństwo na drogach. Żebyśmy po podróży wysiadali z samochodów zrelaksowani i zadowoleni, a nie jak pan Bohdan. Póki co są jak teściowa. Chcą dobrze, ale potrafią doprowadzić do szewskiej pasji.
Co do samej elektrycznej Kony, w której przyszło mi doświadczać działania tych systemów - to kolejny samochód, który mimo dużego deklarowanego zasięgu nie był w stanie na jednym ładowaniu pokonać dystansu z Warszawy do Wrocławia. Akumulator o pojemności 64 kWh powinien wystarczyć na 484 km, w rzeczywistości trasą szybkiego ruchu i autostradą przejechałem ok. 320 ze średnim zużyciem energii 21 kWh/100 km. To wynik jak na ten gabaryt auta raczej przeciętny.
218 KM mocy przekłada się na przyspieszenie do 100 km/h w niewiele ponad 8 sekund i to wynik, szczególnie jak na elektryka - znowu "raczej przeciętny". Co przyjemne, elektryczna Kona rześko startuje spod świateł, choć szybko traci werwę. W miejskiej jeździe auto sprawdza się jednak znakomicie - trudno narzekać na dynamikę przy przepisowych prędkościach, a i zużycie energii notuje znacznie lepsze niż w trasie - udawało mi się zejść do poziomu 15-16 kWh/100 km, co przy ładowaniu z domu oznacza koszt ok. 15 zł na 100 km.
Nieprzeciętnie za to wygląda nadwozie i wnętrze tego pojazdu - w obu przypadkach określiłbym jako "pokochasz albo znienawidzisz". Kokpit jest mocno oprzyciskowany, co dziś jest rzadkością, ale przez to wygląda trochę jak wieża audio sprzed 20 lat. Obsługa instrumentarium wymaga przyzwyczajenia, ale jest logiczna, a wnętrze - przestronne i praktyczne.
Ogólne wrażenie elektryczna Kona robi całkiem dobre. Ma ergonomicznie zaplanowane wnętrze, zapewnia niezłą dynamikę, jest bogato wyposażona, choć zużycie paliwa w trasie mogłoby być mniejsze. No i te systemy asystujące... nad nimi trzeba by jeszcze popracować. Bo wściekły kierowca, to niebezpieczny kierowca.