Kiedy Mustang Mach 1 (która to wersja pojawiła się po raz pierwszy w 1969 roku) został zaprezentowany, Ford określał go jako "najlepiej prowadzącego się Mustanga, jaki kiedykolwiek dotarł do Europy". Ktoś może powiedzieć, że przecież obecna generacja jest pierwszą, jaka była oficjalnie sprzedawana na Starym Kontynencie, więc takie zapewnienie niewiele daje. Nie zapominajmy jednak, że obecny Mustang bywa też nazywany pierwszym, który wreszcie prowadzi się "po europejsku". My sami podczas pierwszych jazd testowych w maju 2015 roku byliśmy pod sporym wrażeniem zachowania na drodze nowego Mustanga nazywając go muscle carem, który prowadzi się jak auto sportowe.
Tymczasem Mach 1 przebija to, oferując zmodyfikowane zawieszenie adaptacyjne MagneRide, zmienioną aerodynamikę zapewniającą o 22 proc. większy docisk (między innymi za sprawą nowego splitera oraz dyfuzora z Shelby GT500), na nowo skalibrowany układ kierowniczy oraz kilka elementów (między innymi ramę pomocniczą) z Shelby GT350 i GT500. Tak skonfigurowany Mustang dopiero powinien połykać zakręty, prawda?
I rzeczywiście Mach 1 prowadzi się bardzo precyzyjnie i posłusznie, ale mimo wszystko nadal czujemy, że siedzimy w muscle carze. Zabierając go na ciasny, techniczny tor, nie mamy co liczyć na zwinność i błyskawiczne reakcje na poziomie BMW M4. Czujemy wtedy, że jest to jednak duże auto z dużym silnikiem, które potrzebuje przestrzeni, by oddychać. W czym nie ma nic złego - nikt przecież nie mówił, że Mustang ma się całkowicie zeuropeizować, ponieważ straciłby wtedy swój charakter.
Odnośnie przestrzeni do oddychania, to potrzebuje jej przede wszystkim 5-litrowy silnik V8, wzmocniony do 460 KM. Wymaga on odpowiednich obrotów, żeby pokazać swoje możliwości (maksymalny moment obrotowy 529 Nm osiągany jest przy 4900 obr./min, a moc przy 7250 obr./min). Teoretycznie powinna mu w tym pomagać 10-biegowa skrzynia automatyczna, której liczba przełożeń sugeruje, że są one krótkie i pozwalają zawsze utrzymać odpowiednie obroty. Z tym jednak jest różnie, ponieważ przełożenia wcale takie krótkie nie są. Na szybkim torze nie jest to problem, ale na wspomnianym już ciasnym dochodzi do sytuacji, gdzie na przykład po nawrocie, musicie czekać aż auto znów wejdzie na obroty na drugim biegu, bo przekładnia nie pozwala na redukcję. Rozwiązaniem teoretycznie może być wybranie egzemplarza z manualną skrzynią, ale tam przełożenia są już naprawdę długie (80 km/h osiąga się na jedynce).
Ponadto auto przy niskich prędkościach ma spore problemy z trakcją (co przy tej mocy jest czymś oczywistym), więc tym bardziej jeśli zabierać je na tor, to któryś z tych szybszych. Tu jednak pojawia się kwestia hamulców, które co prawda noszą dumny napis Brembo, ale tarcze nie są szczególnie duże, a ich możliwości określilibyśmy jako przeciętne. Na dohamowaniu do pierwszego zakrętu można się nieprzyjemnie zdziwić. Niestety Ford zdecydował się tylko na wzmocnienie wspomagania układu hamulcowego w Machu 1, a to w naszej ocenie trochę za mało.
Tak, jak napisaliśmy wcześniej, Mustang Mach 1, chociaż zauważalnie ostrzejszy od wersji GT, zachował swój charakter muscle cara. Idealnie nadaje się do spokojnego "kruzowania po hajłeju", czy każdej innej drodze, a jeśli tylko mocniej wciśniecie gaz, ruszy ostro naprzód, do wtóru rasowego warkotu V-ósemki. Jeśli tylko znajdziecie odpowiednio przyczepny fragment asfaltu, rozpędzicie się do 100 km/h w 4,4 s.
Szkoda tylko, że również Mustanga Mach 1 dopadły przypadłości nowoczesnych samochodów, jeśli chodzi o wrażenia dźwiękowe. Nie usłyszymy tu głębokiego, typowo amerykańskiego gulgotu na wolnych obrotach, a żeby nacieszyć uszy, trzeba wejść w wyższe rejestry obrotomierza. Ponadto nawet po wybraniu trybu wyścigowego wydechu (przy którym auto ostrzega, że nie należy używać go na drogach publicznych), nie mamy co liczyć na jakiekolwiek wystrzały z wydechu.
Na szczęście, żadnych ograniczeń nikt nie narzucał w kwestii prezencji i musimy przyznać, że Mustang nadal robi naprawdę spore wrażenie. W historii modelu zdarzały się generacje o dyskusyjnej stylistyce, ale ta z pewnością będzie uznawana za jedną z najbardziej udanych. Mach 1 dodaje do tego zmodyfikowane zderzaki, nakładki na progi, nowy grill oraz sportowe naklejki, które świetnie kontrastowały z intensywnie żółtym lakierem naszego egzemplarza. Auto wszędzie wzbudzało spore zainteresowanie i zupełnie nas to nie dziwi.
Każda (no, niemal każda) generacja Mustanga staje się cenionym klasykiem i to jeden z nielicznych modeli, który bez względu na to czy nowy, kilku- czy kilkunastoletni, budzi spore zainteresowanie. Schodząca inkarnacja tej amerykańskiej legendy może stać się jedną z najbardziej rozchwytywanych, ponieważ jest zdecydowanie najlepiej się prowadzącą i najlepiej wykonaną, a z drugiej strony jest ostatnią "analogową". Po liftingu pojawiły się co prawda wirtualne zegary (całkiem nieźle się prezentujące), ale nowy Mustang ma już całkowicie cyfrową deskę rozdzielczą, zdominowaną przez dwa duże ekrany.
Tym większym zainteresowaniem będzie (obok Bullita) cieszyć się właśnie Mach 1, jako wersja specjalna, nawiązująca do historii modelu. Pomimo wielu modyfikacji nadal nie jest to co prawda auto, które często zabieraliśmy na tor, ale weekendowe przejażdżki krętymi górskimi drogami to już co innego. Jest zauważalnie szybszy od standardowego GT i prezentuje się od niego wyraźnie agresywniej.
Niestety kosztuje też zauważalnie więcej, bo 330 200 zł (w wersji z "automatem") wobec 274 200 zł. Natomiast testowany egzemplarz z fotelami Recaro, większymi felgami oraz świetnym lakierem, dobijał już do 350 tys. zł. Coś nam jednak mówi, że nie pożałujecie dodatkowego wydatku - tak podczas użytkowania, jak i podczas późniejszej odsprzedaży.
***