Jaki samochód byłby dla ciebie idealny? SUV?
Wielkie międzynarodowe imprezy wystawiennicze to znakomita okazja do obserwowania aktualnych trendów w motoryzacji.
Te, które dostrzegliśmy podczas marcowego autosalonu w Genewie, można określić czterema słowami: ekologizacja, digitalizacja, uniwersalizacja oraz personalizacja.
Prawdę mówiąc, nic nowego. Producenci samochodów od dawna próbują przekonać ludzkość, że oferowane przez nich pojazdy nie szkodzą środowisku, a jeżeli nawet, to w coraz mniejszym stopniu. Czy zdeklarowani "zieloni", ci, którzy za jedyny przyjazny naturze środek lokomocji uznają rower, wierzą w te zapewnienia? Raczej wątpliwe. Tak czy inaczej, znaczną część każdej prezentacji dowolnego wprowadzanego na rynek auta wypełnia zachwalanie jego proekologiczności.
Po pierwsze, dobrze wiemy, jak bardzo oficjalne, podawane na podstawie pomiarów laboratoryjnych dane o zużyciu paliwa różnią się od wyników rzeczywistych. A to oznacza, że podobnie przekłamywane są wielkości emisji dwutlenku węgla, zależne wprost od spalania.
Po drugie, warto się zastanowić, czy ów ogromny wysiłek producentów sprzedawanych w Europie samochodów nie idzie na marne, gdy spojrzymy na dymiące kominy elektrowni, hut i innych zakładów przemysłowych w krajach rozwijających się, choćby w Chinach i Indiach? Emisja CO2 stała się w branży motoryzacyjnej istnym fetyszem. Chyba niepotrzebnie.
Minęły czasy, gdy samochód osobowy był zwykłym środkiem transportu. Dzisiaj obok swojej podstawowej funkcji musi zapewniać kierowcy i pasażerom rozrywkę, łatwą łączność z internetem, stały dostęp do poczty elektronicznej, informację o atrakcjach czekających na podróżnych w drodze do celu itp. Współczesne auto zaczyna zastępować komputer i smartfon.
Coraz większą popularność zyskuje pojęcie tzw. wirtualnego kokpitu, w którym klasyczne wskaźniki zostały całkowicie zastąpione wyświetlaczami ciekłokrystalicznymi. Próżno tu szukać dźwigni, pokręteł, zwykłych przycisków. Sterowanie odbywa się poprzez ekrany dotykowe, co niestety ma swój efekt uboczny - auta z wirtualnymi kokpitami prezentują się owszem, nowocześnie, ale mają wnętrza paskudnie zapaćkane odciskami paluchów.
Kiedyś podział był wyraźny: mieliśmy luksusowe limuzyny, samochody miejskie, terenowe, sportowe, przeznaczone głównie dla rodzin itp. Dzisiaj granice pomiędzy poszczególnymi segmentami pojazdów coraz bardziej się zacierają.
Jasno definiujące się marki, takie jak Ferrari czy Rolls Royce, chociaż nadal są obecne na imprezach typu marcowego autosalonu w Genewie, jakby przestają pasować do współczesnego świata.
Idealny samochód w drugiej dekadzie XXI wieku musi być uniwersalny. Powinien służyć zarówno do przewozu osób, ich bagażu, jak też, w razie potrzeby - towarów, gdy będzie wykorzystywany do pracy. Budować prestiż właściciela. Sprawdzać się w codziennym użytkowaniu w mieście, ale umożliwiać okazjonalne opuszczenie asfaltu. Dawać przyjemność z jazdy.
I coraz więcej producentów stara się skonstruować i zaoferować klienteli taki idealny pojazd. Nie bacząc na starą prawdę, że jeżeli coś jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego.
Uniwersalizacja uniwersalizacją, ale ludzie lubią się odróżniać od innych. Dlatego w wielu wystąpieniach w Genewie przewijało się hasło personalizacji pojazdów. Już nie tylko przez wybór koloru nadwozia, rodzaju tapicerki, dobór akcesoriów. To za mało. Na stoisku Peugeota pracował... tatuażysta, który za pomocą specjalistycznych narzędzi ozdabiał elementy samochodów fantazyjnymi wzorami, zupełnie tak, jak niektórzy ozdabiają własną skórę. Przejawem sprzeciwu wobec uniformizacji jest także obecność na autosalonie licznych firm, specjalizujących się w tuningowaniu aut; bywa że bardzo głębokim.