Los Angeles Auto Show - auta na prąd? Tak, mamy. Ale sprzedajemy coś innego
Poleciałem do Stanów sprawdzić czy wizja przyszłości motoryzacji w USA pokrywa się z tą, do jakiej przyzwyczajamy się w Europie. Trudno o lepszą okazję do sprawdzenia tego niż 115. edycja Los Angeles Auto Show.
Tak, stupiętnasta, to wydarzenie jest tutaj organizowane od 1907 r. Już podczas pierwszej edycji zebrano na nim 99 modeli różnych marek. Z biegiem lat Los Angeles Auto Show (LAAS) stawało się coraz ważniejszym wydarzeniem w świecie motoryzacji, a szczytową formę osiągnęło w 2014 r. gdy pokazano tu aż 65 światowych i amerykańskich premier. Jeszcze w 2019 r. zorganizowano tu 23 światowe debiuty i 19 amerykańskich. W 2020 r. Show nie odbyło się przez epidemię, wróciło w 2021, ale już ze znacznie mniejszym impetem.
Pierwsze wrażenie po przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa - tu też oszaleli na punkcie elektryfikacji. Na dzień dobry witają mnie trzy stoiska sprzedające stacje ładowania, a pierwsze dwa samochody, jakie widzę, to coś takiego:
i to:
Ten jednoosobowy maluch to SOLO od Electra Mechanica. Firma chce popularyzować go jako niedrogi środek transportu do miasta. Wóz dla jednej osoby i niewielkiego bagażu na jednym ładowaniu przejedzie do 160 km, a kosztuje 18 500 dolarów, czyli jakieś 85 tys. zł. Przy okazji usłyszałem, że przeciętny Amerykanin przejeżdża dziennie 39 mil, czyli ok 63 km, więc swobodnie mógłby się przesiąść do takiego malucha. O ile się do niego zmieści.
Drugi samochód jaki napotkałem to Indi One - amerykańska marka zbudowała ten pojazd we współpracy z chińskim Foxconnem. Auto ma akumulatory o pojemności 95 kWh i na jednym ładowaniu przejedzie 300 mil, czyli niecałe 500 km. Cena? Co najmniej 45 000 dolarów.
Dalej było tylko trochę lepiej. Wszedłem na stoisko Toyoty. Tam - dwa Priusy, te zupełnie nowe, które nie dalej jak wczoraj pokazano światu. Auto na żywo robi jeszcze lepsze wrażenie niż na zdjęciach, wygląda bardzo japońsko i trochę futurystycznie, jestem ciekaw, czy europejski klient będzie zainteresowany przesiadką z Corolli do takiego plug-ina.
Jeśli nie, to do wyboru będzie miał jeszcze elektrycznego crossovera bZ, auto wielkości Corolli Cross. Za bZ-etem stał jeszcze Crown, a oprócz niego cały zestaw hybrydowych modeli. Uspokoję tych, którym z elektryfikacją nie po drodze. Poza kilkoma wspomnianymi wyżej, zelektryfikowanymi modelami, Toyota pokazała zatrzęsienie spalinowych. Na stoisku stało ze 20 pickupów i SUV-ów, spora część ubogacona o akcesoryjne dodatki, typu terenowe zawieszenia, czy outdoorowe ekstrasy. Obok nich - Corolla GR, kilka GR86 i zestaw różnych wersji Camry. Wrażenie jest takie: tak, tak, wiemy, elektryfikacja, proszę bardzo, mamy. Ale sprzedawać to będziemy raczej to:
I podobnie było u pozostałych producentów. U Forda - na przedzie dwa Mustangi Mach-E i F-150 Lightningi, ale wokół nich wysyp spalinowych Mustangów i spalinowych pickupów.
No i Bronco, wszędzie Bronco, we wszystkich możliwych odmianach, niekoniecznie bardzo terenowych.
W Chevrolecie - oczywiście, mamy elektrycznego Equinoxa, Silverado i Blazera, ale chętniej sprzedamy Ci Tahoe czy Suburbana, albo Traxa i Trailblazera - to one grały pierwsze skrzypce.
Kia, Hyundai, Genesis, Jeep - tak, oczywiście, elektryfikujemy gamę, mamy co najmniej hybrydy, pracujemy nad samochodami elektrycznymi, ale wiemy, że w Stanach szuka się wciąż czegoś innego - taki obraz, w zupełnym przeciwieństwie do tego, co widać na targach w Europie - królował na każdym stoisku.
Trochę inaczej wyglądało to u Volkswagena. Do spółki z Porsche to jedyny europejski producent, którego było widać na tym wydarzeniu (Fiata i Alfę Romeo wciśnięto gdzieś w ród stoiska zdominowanego przez Jeepy i Ramy). Tu zelektryfikowane modele zajmowały mniej więcej 1/3 przestrzeni, na czele z ID.Buzzem w towarzystwie kilku egzemplarzy ID.4 i ID.5. Otoczone były Taosami, Atlasami i Tiguanami, które stanowiły większość, ale nie tak przytłaczającą, jak w przypadku wspomnianych wcześniej amerykańskich i japońskich graczy.
Zaskoczył mnie brak reprezentacji Chin. Miałem nadzieję zobaczyć jakieś SUV-y, którymi Chińczycy będą próbowali podbić rynek, tak jak zrobili to Japończycy w latach 70 ubiegłego stulecia. Tymczasem najbardziej egzotycznym producentem okazał się wietnamski Vinfast, który pokazał aż cztery modele - od niewielkiego VF6, aż po ogromne VF9. Dwa największe, VF8 i VF9 już można rezerwować, a z czasem gama powiększy się o mniejsze.
Jednak najciekawsze podczas LAAS było to, co ukryte. W bocznej hali w przejściu między dwiema głównymi, w których odbywały się targi, grupa dealerska Galpin Motors wystawiła przykładowe samochody ze swojej oferty. Niech przemówią zdjęcia:
A pod główną halą, w podziemiach, gdzieś obok toalet ukryto wejście na halę parkingową, którą nazwano Garage Aftermarket i szczelnie wypchano takimi wozami:
Wypieszczone do granic możliwości lowridery, zmodyfikowane superauta, zadbane, amerykańskie klasyki, współczesne SUV-y na 26-calowych obręczach opasanych paskami gumy w rozmiarze 295/25 - tu można by spędzić cały dzień, chłonąc klasyczne, amerykańskie podejście do motoryzacji. Takie, które trudno już zobaczyć na ulicach tamtejszych miast, zasypanych generycznymi SUV-ami, jakich nie brakuje i w Europie. Ale zarówno na targach jak i na ulicach widać, że Ameryka elektryfikacji się opiera. A jeśli nawet nie opiera, to ostrożnie przygląda, pozwalając jej spokojnie rozwijać się naturalnym tempem. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to podejście znacznie zdrowsze, niż to, które propaguje się w Europie.
***