Polscy "mistrzowie kierownicy" uciekają. Z różnych powodów

Szaleńcze tempo, pisk hamulców, koziołkujące radiowozy, efektowne skoki i lądowania, zderzające się auta, rozbijane w drobny mak przydrożne bariery, kramy, stoliki kawiarniane... A wszystko to okraszone gęstą strzelaniną... Widowiskowe sceny pościgów samochodowych stanowią żelazny punkt każdego klasycznego filmu akcji. Okazuje się jednak, że stały się również codziennością polskich dróg i ulic. Oto kilka przykładów, tylko z pierwszych dni listopada.

W okolicy Dobiegniewa (woj. lubuskie) policjanci zauważyli kierowcę opla, który jechał bez zapiętych pasów bezpieczeństwa. Chcieli go skontrolować, ale mężczyzna, zamiast się zatrzymać, przyspieszył i zaczął uciekać. Pędził nawet 150 km/h, jechał chodnikiem,  zjeżdżając na lewy pas próbował zepchnąć z drogi ścigający go radiowóz. W końcu sam stracił panowanie nad pojazdem i wylądował na poboczu. Okazało się, że 19-letni młodzieniec nie ma prawa jazdy ani ubezpieczenia OC, w dodatku jechał samochodem niedopuszczonym do ruchu. Co ciekawe, zaledwie dwa dni wcześniej został przyłapany na  identycznym przestępstwie.

Reklama

W Warszawie audi zderzyło się z fordem, którego kierowca zignorował policyjne polecenie poddania się kontroli trzeźwości i wjechał na czerwonym świetle na skrzyżowanie, gdzie doszło do kraksy. Badanie alkomatem wykazało, że mężczyzna siedzący za kierownicą forda wydycha powietrze, zawierające prawie dwa promile alkoholu. Nie posiada też prawa jazdy.

Do podobnego zdarzenia doszło także w Sosnowcu. Tu sprawcą wypadku był kierowca rovera, który próbując uniknąć zatrzymania przez policję wjechał z dużą prędkością na skrzyżowanie i zderzył się z prawidłowo jadącym dodgem. Uciekający 33-latek nie miał uprawnień do kierowania autem, za to w organizmie - 0,4 promila alkoholu.

Prawa jazdy nie zdążył się również jeszcze dorobić pewien 17-latek z Biłgoraja, który uciekał przed policją, wioząc trójkę pasażerów. Został zatrzymany błyskawicznie, bo po przejechaniu ledwie kilkuset metrów. Na dystansie aż 35 kilometrów rozgrywał się natomiast pościg za audi, które nie zatrzymało się do kontroli w Krośnie Odrzańskim. W okolicach Zielonej Góry jadący nim trzej mężczyźni porzucili wóz i ukryli się w lesie, gdzie jednego z nich szybko wytropiły policyjne psy.

Widownią najbardziej spektakularnego wydarzenia było jednak Podhale. W Białym Dunajcu policjanci zwrócili uwagę na hondę accord z brytyjskimi numerami rejestracyjnymi, która pędziła z prędkością 140 km/godz. Jej kierowca, jak się potem okazało 35-letni mieszkaniec Warszawy, jadący w towarzystwie o 9 lat młodszej Ukrainki, nie zareagował na sygnały wzywające do zatrzymania się i zaczął uciekać w kierunku Zakopanego. W pewnej chwili padły strzały, lecz rejterada hondy, po uderzeniu w inny samochód, zakończyła się dopiero na ogrodzeniu jednej posesji. W japońskim samochodzie znaleziono narkotyki. Jego kierowca złamał też zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych, ciążący na nim za wcześniejszą wpadkę ze środkami odurzającymi.

Wspomniani wyżej "mistrzowie kierownicy" mieli powody do obaw przed spotkaniem z policją. To zresztą w takich przypadkach stanowi regułę. Jazda kradzionymi samochodami, bez uprawnień, po pijanemu lub pod wpływem narkotyków, trefne przedmioty w aucie, unikanie odpowiedzialności za inne, wcześniejsze występki... Raczej nikt nie ucieka ot tak, dla zabawy i podniesienia poziomu adrenaliny, choć decyzję, by na widok policyjnego patrolu zamiast pedału hamulca nacisnąć pedał gazu, podejmuje się niewątpliwie pod wpływem impulsu, bez zastanowienia, na które zwyczajnie nie ma czasu. Tak czy inaczej podobne postępowanie trudno uznać za przejaw zdrowego rozsądku. Jego skutki bowiem mogą być opłakane. "Kto, pomimo wydania przez osobę uprawnioną do kontroli ruchu drogowego, poruszającą się pojazdem lub znajdującą się na statku wodnym albo powietrznym, przy użyciu sygnałów dźwiękowych i świetlnych, polecenia zatrzymania pojazdu mechanicznego nie zatrzymuje niezwłocznie pojazdu i kontynuuje jazdę, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5" - czytamy w art. 178b znowelizowanego w ubiegłym roku pod tym względem kodeksu karnego.

Pięć lat w pace? Nie ma żartów. A na tym przecież nie koniec, gdyż do czynu, do którego odwołuje się zacytowany przepis, dochodzą popełniane podczas ucieczki wykroczenia drogowe: nadmierna prędkość, ignorowanie czerwonego światła na sygnalizatorach, lekceważenie zakazu wyprzedzania itp. Uciekający narażają siebie, a co gorsza również innych uczestników ruchu na śmierć lub obrażenia ciała. Nierzadko doprowadzają do kolizji, wpadają do rowów, rozbijają się na drzewach czy słupach. A wtedy okazuje się, że ich samochody nie są tak niezniszczalne, jak sugerowałyby to amerykańskie filmy. Szkody bywają bardzo znaczne. Oczywiście nie ma mowy, by usunąć je na koszt ubezpieczalni. 

Skoro nie warto uciekać, to dlaczego mimo wszystko uciekają? Czy tylko dlatego, że wpadają w panikę i kierują się nie rozumem, lecz odruchem? Czy jest to jedyne wytłumaczenie kompletnie irracjonalnych wydawałoby się zachowań? A może uciekający wierzą, że nie są bez szans, bo wbrew medialnym przekazom nie wszystkie ucieczki kończą się ich przegraną? Owszem, w policyjnych komunikatach, co zresztą nie dziwi, nie znajdziemy informacji o pościgach zakończonych fiaskiem lub wręcz o rezygnacji ze ścigania kierowcy, który nie zatrzymał się do kontroli. Jakoś trudno jednak uwierzyć, że takie przypadki się nie zdarzają. 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy