Czy polska straż potrafi gasić samochody elektryczne?
Upowszechnianie się samochodów elektrycznych to ogromne wyzwanie nie tylko dla dostawców energii, ale i... strażaków. Wbrew pozorom nie chodzi wyłącznie o procedury związane z gaszeniem czy ratownictwem drogowym.
W internecie pojawił się ostatnio ciekawy materiał dokumentujący walkę strażaków z pożarem, jaki strawił elektrycznego Opla Ampera-e w niemieckim Langenfeld. Chociaż sam film trwa około dwudziestu minut, w rzeczywistości cała akcja zajęła strażakom blisko sześć godzin(!) i wymagała skorzystania ze specjalistycznego sprzętu. Niezbędny był m.in.: żuraw, specjalny kontener wypełniany wodą oraz pojazd ciężarowy, tzw. "hakowiec" do jego przetransportowania. Skąd wzięła się tak nietypowa procedura i czy dotyczy ona wszystkich samochodów elektrycznych?
Niestety - tak. Zdecydowana większość oferowanych obecnie pojazdów tego typu wyposażona jest w baterie litowo-jonowe, jakie spotkać można np. w urządzeniach mobilnych. W przypadku uszkodzenia (zwarcia) stanowią one poważne zagrożenie dla otoczenia. Z tego względu w wielu liniach lotniczych istnieją zakazy dotyczące przewożenia telefonów czy laptopów w bagażnikach samolotów. Największy problem dotyczy budowy samych baterii, które w samochodach wymagają najczęściej chłodzenia płynem. Wraz ze wzrostem temperatury na katodzie emitowany jest tlen, który może wejść w (gwałtowną) reakcję z elektrolitem.
Efektem jest najczęściej wybuch lub pożar. Ten ostatni ma z reguły bardzo widowiskowy przebieg i stanowi źródło ogromnej temperatury. Przypominamy, że pożary, które trawiły np. samochody Tesli, często doszczętnie niszczyły wykonaną z aluminium karoserię, co oznacza, że oddziaływała na nią temperatura przekraczająca 600 stopni Celsjusza.
Właśnie emisja tlenu przez płonący akumulator sprawia, że zabezpieczenie elektrycznego pojazdu wymaga tak dużych nakładów pracy i środków. W praktyce, jak widać na wideo, gaszenie polega na długotrwałym polewaniu wodą, co ogranicza płomienie oraz schładza baterie. Jednak ugaszenie żywego ognia nie kończy akcji. By w uszkodzonej baterii nie doszło do ponownego samozapłonu, nadpalony wrak umieszcza się w specjalnym kontenerze wypełnionym wodą. Transport lawetą nie wchodzi w grę.
Czy polska straż pożarna przygotowana jest do radzenia sobie w podobnych sytuacjach? Sytuacje takie jak czerwcowy pożar trójkołowca w Opolu, w wyniku którego poważnie uszkodzone zostały dwa zaparkowane w pobliżu samochody, sugeruje, że nie do końca. W komunikatach z akcji przeczytać można było m.in., że: "jeszcze godzinę po zgaszeniu ognia, akumulatory pojazdu wytwarzały temperaturę, od której ponownie pojawiały się płomienie"...
Problem stanowić też może poziom wiedzy strażaków o budowie tego typu pojazdów. Pamiętajmy, że w działaniach ratowniczych wykorzystywane są specjalistyczne urządzenia, jak chociażby nożyce hydrauliczne do ciecia blachy. Biorąc pod uwagę, że układy napędowe i baterie pracują pod napięciem kilkuset woltów, znajomość "anatomii" pojazdu elektrycznego może więc mieć kluczowe znaczenie nie tylko dla powodzenia akcji, ale też samego bezpieczeństwa strażaków.