Zasługi w poprawie bezpieczeństwa policja przypisuje sobie
I znowu było trochę lepiej... Według wstępnych danych, w ubiegłym roku liczba zabitych w wypadkach na polskich drogach po raz pierwszy od dawna spadła poniżej granicy 3000 (2904) a liczba rannych poniżej 40 000 (39 457). Warto przypomnieć, że w 1980 r., przy nieporównanie mniejszej liczbie pojazdów i mniejszym ruchu (również wskutek ogromnych problemów z kupnem paliwa!), na naszych drogach zginęło 7080 osób, a 77 560 odniosło obrażenia. Doszło wówczas do 66,6 tys. wypadków, było ich więc ponaddwukrotnie więcej niż w 2015 r.
Jest zatem lepiej, a jednocześnie, co znamienne, wraca stara śpiewka. Otóż główne zasługi w poprawie bezpieczeństwa na drogach policja przypisuje sobie. "Te dane potwierdzają, że policyjne działania są skuteczne i prowadzą do ograniczenia liczby kolizji i wypadków drogowych, a co za tym idzie ich negatywnych następstw" - stwierdził p.o. rzecznika komendanta głównego policji mł. insp. Marcin Szyndler.
To dobrze, że polskie drogi są coraz bezpieczniejsze. Czy rzeczywiście zawdzięczamy to jednak policji i stale zaostrzanym przepisom?
Źródłem sukcesów ma być rzekomo wzmożenie kontroli oraz bogatsze wyposażenie w sprzęt. Idąc tym tokiem rozumowania można by dojść do wniosku, że zwielokrotniając liczbę nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami, fotoradarów, ręcznych "suszarek", kamer nadzorujących skrzyżowania itp. dojdziemy w pewnym momencie do stanu idealnego: wypadków - zero, ofiar - zero. Według wyliczeń Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego wypadki komunikacyjne przynoszą rocznie Polsce straty w wysokości około 30 mld zł. Wobec tak gigantycznej kwoty koszt zakupu parunastu tysięcy nowych urządzeń służących do wyłapywania łamiących przepisy kierowców byłby błahostką.
Nic się nie zmienia także jeżeli chodzi o określanie przyczyn wypadków. Najważniejszą, obok wymuszania pierwszeństwa przejazdu, jest nadmierna prędkość. U podstaw takiego myślenia leży założenie, że każdy skutek musi mieć swoją określoną przyczynę. Policjant, który napisałby w raporcie, że do wypadku doszło wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, zostałby zapewne zrugany przez przełożonych. W naszym usiłującym zracjonalizować wszelkie zdarzenia świecie nie ma bowiem miejsca na pojęcie pecha. Nie dopuszczając przypadku jako przyczyny wypadku trzeba nader często sięgać do szufladki z etykietką "niedostosowanie prędkości do warunków ruchu". Niedawno wstrząsnęła nami śmierć trzyosobowej rodziny, która zginęła, gdy jej fiat panda zderzył się z sarną, wpadł w poślizg i wylądował w przepływającej obok drogi rzece. Czy i w tym przypadku winne będzie sławetne "niedostosowanie..."? Czemu nie? W końcu gdyby kierowca jechał wystarczająco powoli, zdążyłby w porę bezpiecznie zahamować, uniknąłby kolizji ze zwierzęciem oraz ostatecznej tragedii.
O nadmiernej prędkości mówi się również w kontekście pieszych, stanowiących w Polsce jedną trzecią wszystkich ofiar wypadków drogowych. "Szanse przeżycia pieszego spadają wraz ze wzrostem prędkości samochodu - przy prędkości 30 km/h dziewięciu na dziesięciu pieszych przeżywa, podczas gdy przy prędkości 50 km/h - aż siedem osób z dziesięciu ginie" - czytamy w informacji na temat ubiegłorocznych statystyk wypadkowych. To prawda, ale z drugiej strony wciąż zbyt małą uwagę przywiązuje się do zachowań samych pieszych oraz budowy służącej ich bezpieczeństwu infrastruktury. W drugiej dekadzie XXI wieku w polskich miastach, także tych największych, przy wielu ruchliwych ulicach brakuje zwyczajnych chodników (patrz: ul. Zawiła w Krakowie). O takich cudach, jak kładki czy przejścia podziemne, władze samorządowe nawet nie próbują marzyć - za duże koszty.
Pomimo prowadzonej od wielu lat pracy edukacyjnej i licznych przykładów nieszczęśników, wskutek własnej lekkomyślności na zawsze przykutych do wózków inwalidzkich, wciąż trafiają się ryzykanci, gotowi skoczyć na głowę w nieznaną wodę. Tak samo nawet najlepsze wyposażenie policji w nowoczesny sprzęt nie wyeliminuje młodych i bardzo młodych kierowców, którzy zechcą zaimponować kumplom, zaproszą gromadkę rówieśników do własnego lub zabranego rodzicom samochodu, szybkiego, aczkolwiek często mocno dotkniętego zębem czasu, i ruszą w szaleńczy rajd. Lokalne szosy są nader gęsto znaczone krzyżami, upamiętniającymi skutki takich eskapad...
To dobrze, że polskie drogi są coraz bezpieczniejsze. Czy rzeczywiście zawdzięczamy to jednak policji i stale zaostrzanym przepisom?