Kierowcy coraz częściej bronią się w sądach

​Polacy nie chcą płacić mandatów. Wolą iść do sądu. Tracą na tym wszyscy: budżet państwa, sędziowie i zwykli obywatele.

Kierowca zawsze ma prawo do odmowy przyjęcia mandatu. Wówczas sprawa trafia do sądu
Kierowca zawsze ma prawo do odmowy przyjęcia mandatu. Wówczas sprawa trafia do sąduBartosz KrupaEast News

Do sądów wpływa coraz więcej wniosków o ukaranie osób obwinionych o wykroczenia. To oznacza, że coraz częściej odmawiamy przyjęcia mandatu. Najwięcej kieruje ich policja i straż miejska. Ta ostatnia, jak wynika z najnowszych statystyk, w 2015 r. wysłała 180 tys. wniosków. Rok wcześniej było ich 163 tys., w 2013 r. - 153 tys., a rok wcześniej - 125 tys. - pisze "Rzeczpospolita".

Liczby te dotyczą głównie wykroczeń drogowych, ale też innych, np. zakłócania ciszy nocnej czy porządku.

Ludzie idą do sądu w coraz bardziej błahych sprawach - potwierdzają sędziowie. Tracą na tym wszyscy, ale przede wszystkim zwykli obywatele, którzy muszą miesiącami, a nawet latami, czekać na rozprawy w sprawach dla siebie ważnych.Kierowca nie ma jednak innej drogi obrony, jeśli policjant chce go ukarać bezpodstawnie, a zawsze przysługuje mu prawo do odmowy przyjęcia mandatu, o czym policjant ma poinformować podczas kontroli. Wówczas funkcjonariusz skieruje sprawę do sądu.W pierwszej instancji wyrok wydawany jest nakazowo, a to oznacza, że kierowca nawet nie jest informowany o rozprawie - po prostu pocztą przychodzi wyrok, właściwie zawsze skazujący. Od tego wyroku należy złożyć sprzeciw, wówczas odbędzie się kolejna rozprawa, na której obwiniony będzie mógł przedstawić swoje racje.Zwykła gra na zwłokę w tym wypadku się nie sprawdza - sąd dołoży do mandatu koszty sądowe. Jeśli jednak mamy niezbite dowody na brak swojej winy (np. zapis z kamery pokładowej, pokazujący, że przejechaliśmy na świetle pomarańczowym, a nie czerwonym) to należy iść do sądu.Jeśli takich dowodów nie mamy, to w starciu z zeznaniami dwóch policjantów szanse mamy niewielkie.

Osobną kategorią jest wyłudzanie zawyżonych mandatów poprzez błędny pomiar prędkości za pomocą wideorejestratorów zamontowanych w nieoznakowanych radiowozach. Sztuczka policjantów polega na mierzeniu z dużej odległości, na dużym powiększeniu (zoomie), rzędu 20x. Sam pomiar trwa krótko, musi być dokonany na 100 m. Dla samochodu jadącego 100 km/h oznacza to czas pomiaru wynoszący 3,5 s. Trzeba przy tym zdawać sobie sprawę, że wideorejestrator nie ma żadnego radaru, a na ekranie pojawia się prędkość własna radiowozu. Zakładając, że radiowóz jedzie w czasie pomiaru 120 km/h (i na taką kwotę będzie mandat), to podczas mierzenia zbliży się do pojazdu mierzonego o 20 m. Jeśli pomiar był wykonany z kilkuset metrów różnica w odległości będzie niezauważalna, natomiast mandat - znacząco wyższy. Co więcej taki pomiar może oznaczać nawet zatrzymanie prawa jazdy. Przykład takiego nierzetelnego pomiaru znajdziecie w ramce obok.Czy jest szansa obrony przed takim pomiarem w sądzie? Konieczne będzie powołanie biegłych i wszystko zależy od ich opinii. Rzetelna pozwoli na wygraną, ale może być też tak - znamy taki przypadek - że biegły przyzna, że pomiar był wykonany błędnie, ale... dowolnie "oszacuje błąd" . Wówczas będzie i mandat i koszty sądowe, które przy biegłych wynoszą już kilkaset złotych...Co gorsza, obowiązujące obecnie prawo - zapewne niezgodne z konstytucją - nakazuje zatrzymanie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o więcej niż 50 km/h w terenie zabudowanym od razu na miejscu zdarzenia i odmowa przyjęcia mandatu tego nie zmienia. To oznacza, że kierowcę całkowicie pozbawiono prawa do obrony. Ewentualnie skierowanie sprawy do sądu administracyjnego nie uchroni przed zatrzymaniem dokumentu, a wyrok będzie później niż po 3 miesiącach, po których prawo jazdy wraca do kierującego.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas