Polski kierowca

Sposób na parkowanie. Wystarczy karteczka "zaopatrzenie"

Godziny porannego szczytu. Trójpasmowa jezdnia wypełniona po brzegi samochodami. Jedziemy prawym pasem i nagle napotykamy przed sobą stojący samochód dostawczy. Oczywiście migają światła awaryjne.

Kierowca opuszcza windę, wyładowuje jakieś kartony czy skrzynki. Mimo, iż jest tu zakaz zatrzymywania się,  samochody zaopatrzeniowe stoją jeden za drugim.  W rezultacie cały prawy pas tej jezdni jest wyłączony z ruchu. Co gorsza, powstaje zamieszanie, bo ci kierowcy, którzy  jechali tym prawym pasem i natknęli się na "dostawczaki", teraz muszą je omijać, zmieniać pas, czekać, aż ktoś litościwy ich wpuści. 

To zjawisko jest wręcz masowe we wszystkich większych miastach w Polsce. Czy ktoś obliczył, jakie to powoduje straty czasu, paliwa, ile kosztuje nerwów nas wszystkich?

Reklama

W Niemczech to nie, ale w Polsce można

Rozmawiałem z pewnym dyrektorem bardzo dużej firmy, produkującej napoje. Zwróciłem mu uwagę, że ich samochody ciężarowe dostarczają codziennie do setek sklepów swoje produkty, utrudniając w ten sposób ruch w godzinach największego szczytu. Wyraziłem nawet pogląd, że za to takie firmy powinny płacić kary.

Pan dyrektor wielce się oburzył:

Nie dość, że my wchodzimy na polski rynek, inwestujemy, dajemy ludziom pracę, to pan chciałby nas prześladować?

- Nie "prześladować", tylko wymagać, by wasi kierowcy też przestrzegali obowiązujące prawo.

- Oj, tam, proszę pana, kierowca musi dostarczyć towar do sklepu.

- Ale czy w Berlinie, Sztokholmie albo Rotterdamie pana kierowca też mógłby stanąć w miejscu, gdzie jest zakaz i spokojnie wynosić parę skrzynek z napojami?

- No wie pan, tam to pewnie nie...

 Ta odpowiedź wyjaśnia wszystko. "Tam to pewnie nie" - bo tam przyjechałaby policja i wlepiała mandaty.  W Polsce natomiast można.  Tam prawo jest prawem, a u nas???

To nie wina kierowców

Z góry muszę zaznaczyć, że nie mam pretensji do kierowców samochodów dostawczych. Oni przecież muszą wykonać swoją pracę. Jeśli kierowca nie dostarczy towaru na czas do sklepu, to wyleci z pracy. Trudno też wymagać, by zaparkował kilka ulic dalej i nosił towar do na swoich plecach.

De facto kierowca jest zmuszany przez pracodawcę do łamania prawa, do ignorowania zakazów zatrzymywania się, do utrudniania ruchu innym.

Warto dodać, że tabliczka "Zaopatrzenie" umieszczana na samochodzie nie daje żadnych przywilejów czy uprawnień, podobnie jak włączenie świateł awaryjnych.

Karanie kierowców samochodów dostawczych byłoby natomiast wręcz nieetyczne. Jeśli taki człowiek zarabia 2,5 tys. zł., to paru dniach i po kilku otrzymanych mandatach byłby już "na minusie". Typowo polski paradoks.

Czy dostawy nie mogą odbywać się w nocy?

A przecież wystarczyłoby trochę pomyśleć. Dlaczego dostawy do sklepów muszą odbywać się w godzinach największego ruchu? Czy nie dałoby się ich realizować w nocy? I druga propozycja. Czy sklep nie powinien zapewnić sobie specjalnego zarezerwowanego miejsca postojowego, na którym mógłby ustawić się samochód dostawczy? Wówczas nikomu nie utrudniałby ruchu.

Oczywiście ktoś zaraz powie, że nocne dostawy to przecież konieczność zatrudniania dodatkowego personelu i koszty. Z tym jednak też można sobie poradzić. Widziałem sklepy, które mają specjalne pomieszczenia na nocne dostawy. Tam kierowca składa przywieziony towar, zamyka je na klucz, a rano personel sklepu liczy i odbiera dostarczony towar. Kamera monitoringu rejestruje  dostawę.

Podobnie jest zresztą ze śmieciarkami, które też często utrudniają ruch, z kurierami, którzy dowożą przesyłki, z taksówkarzami, którzy oczekując na pasażera też włączają po prostu światła awaryjne i czują się usprawiedliwieni. Każdy staje, gdzie mu się podoba, bo "on musi".  No i między innymi dlatego mamy korki.

To w Polsce niemożliwe

Można oczywiście podawać jeszcze inne rozwiązania, ale po co? Do tego, by je wdrożyć, potrzebna byłaby dobra wola sklepów, a jednocześnie - niestety - przymus wobec dostawców. Gdyby firma zaopatrująca sklepy płaciła codziennie karę za każdą dostawę naruszającą przepisy ruchu drogowego, to wkrótce zostałaby zmuszona do poszukania innych rozwiązań, albo zbankrutowała.

Tylko tak można wymusić przestrzegania prawa. I nie o zasadę tu chodzi, ale przede wszystkim o utrudnianie ruchu tysiącom innych kierowców. O zwiększone zużycie paliwa, o większe zagrożenie kolizjami, o wydłużony czas jazdy, a więc również zwiększoną emisję spalin.

Niestety, obawiam się, że w naszym kraju nadal nikt nic z tym problemem nie zrobi, bo tak naprawdę nikomu na tym nie zależy.

A niech się kierowcy męczą, to ich sprawa, jak chcą jeździć samochodami do pracy. Niech będą większe korki. Nie będziemy narażać się wielkim korporacjom ani sklepom, bo to też przecież elektorat.

Niech będzie dalej tak, jak jest.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy