Czy kierowcy karetek to profesjonaliści?
W kwietniu doszło do dwóch dramatycznych, a zarazem niezwykle bulwersujących wypadków z udziałem karetek pogotowia ratunkowego. W obu przypadkach kierowcy tych pojazdów popełnili elementarne, karygodne błędy. Wypadków z udziałem ambulansów zdarza się zresztą na co dzień znacznie więcej. W tej sytuacji nasuwa się nieodparte pytanie: czy kierowcy karetek są właściwie przygotowani do wykonywania swojego trudnego zawodu, czy mają do tego odpowiednie predyspozycje?
Oczywiście nie generalizuję, nie wrzucam wszystkich do jednego worka. Znam wielu kierowców karetek, którzy są prawdziwymi profesjonalistami. To co działo się w minionych latach nasuwa jednak poważne wątpliwości, czy kursy dla kierujących pojazdami uprzywilejowanymi spełniają swoją edukacyjną rolę, czy może są kolejną polską fikcją.
Tragedia na przejeździe w Puszczykowie
3 kwietnia br. około godziny 16.00 na przejazd kolejowy z zaporami w Puszczykowie koło Poznania wjeżdża karetka pogotowia w akcji, z włączonymi sygnałami.
W pojeździe znajduje się ratownik medyczny pełniący jednocześnie funkcję kierowcy oraz drugi ratownik i lekarz. Karetka, jak widać na filmie, pojawia się na przejeździe już w momencie zamykania zapór. Widać to z położenia pojazdu, który omija opuszczoną zaporę i lewą połową jezdni wjeżdża na przejazd. W tym momencie zapora znajdująca się za przejazdem po prawej stronie zaczyna się opuszczać.
Mniej zorientowanym wyjaśniam, że taka kolejność opuszczania zapór jest celowa i służy temu, by umożliwić opuszczenie przejazdu pojazdowi, który znalazł się na nim w chwili, kiedy to zapory zaczęły się zamykać.
Kierowca karetki nie zdąża jednak zjechać z przejazdu, gdyż druga zapora zostaje opuszczona. Co w tej sytuacji należało uczynić?
To bardzo proste. Jeżeli już kierowca karetki znalazł się w takiej sytuacji, powinien zjechać jak najszybciej z przejazdu, wyłamując samochodem zaporę.
Zapory na przejazdach kolejowych są tak skonstruowane, iż można je złamać nawet ręką! Są to właściwości zamierzone i służą właśnie temu by kierowca, który utknął na przejeździe, mógł go jak najszybciej opuścić.
Kierowca tej karetki wybiera jednak rozwiązanie najgorsze z możliwych. Zaczyna cofać, próbuje ustawić samochód równolegle do torowiska. W pewnym momencie karetka jest tak ustawiona, że przejeżdżający pociąg uderzył by ją tylko w tylny prawy narożnik, co skutkowałoby odrzuceniem pojazdu i o wiele mniej groźnymi skutkami. Kierowca karetki kombinuje jednak nadal, chcąc zapewne jeszcze bardziej odsunąć pojazd od torowiska. W rezultacie ustawia karetkę tak, by pociąg uderzył czołowo w prawą jej połowę, czyli tam gdzie siedzi lekarz.
Za kilka sekund to następuje. Rozpędzony pociąg uderza w karetkę miażdżąc ją i wlokąc ją jeszcze kilkadziesiąt metrów. Lekarz i ratownik medyczny ponoszą śmierć na miejscu, natomiast kierowca w ciężkim stanie zostaje przewieziony do szpitala.
Gdyby na przejeździe tak zachował się zwykły kierowca, można by to tłumaczyć powszechnym niedouczeniem, a także brakiem wyobraźni i rozsądku, co jest wśród zmotoryzowanych zjawiskiem bardzo częstym. Ale to przecież był kierowca zawodowy i to w dodatku pojazdu uprzywilejowanego. Taka osoba nie powinna od razu wpadać w panikę i zachowywać się jak niedouczony amator.
Zwróćcie też uwagę, że po przeciwnej stronie przejazdu zatrzymał się samochód osobowy. Jego kierowca biernie obserwował cały dramat. Ja widząc taką sytuację wybiegłbym z auta i po prostu wyłamał ręcznie zaporę. Byłaby to podpowiedź dla kierowcy karetki: uciekaj, masz wolną drogę! Niestety, tak się nie stało. Kierowca tamtego pojazdu nie uczynił nic, by pomóc karetce. Głupio bym się teraz czuł na jego miejscu...
Drugi dyletant
Opisane wyżej tragiczne zdarzenie nie jest jednak wyjątkiem. Niewiele wcześniej inny kierowca karetki uczynił dokładnie to samo co ten w Puszczykowie. Tyle tylko, że miał więcej szczęścia.
W Miłocinie (woj. podkarpackie) kierowca karetki robi dokładnie to samo. Omija pierwszą zaporę z lewej strony, a następnie staje przed drugą zaporą i rozpoczyna bezsensowne manewry. Cofa, próbuje ustawić pojazd równolegle do torów... Na szczęście maszynista pociągu został ostrzeżony przez pracownika kolejowego i wyhamował przed przejazdem.
W obu przypadkach można zrozumieć, że kierowcy tych karetek chcieli jak najszybciej dojechać do osoby potrzebującej pomocy medycznej. Na skutek swoich bezmyślnych działań osiągnęli jednak odwrotny skutek. Karetka w Puszczykowie w ogóle nie dotarła do chorego, natomiast ta w Miłocinie straciła kilka cennych minut i tylko dzięki przypadkowi nie została rozbita przez pociąg.
Przypuszczam, że poza niedouczeniem, brakiem kwalifikacji kierowców doszedł do głosu jeszcze jeden czynnik, mający polską specyfikę.
A może mnie obciążą za tę wyłamaną zaporę? A może porysuję lakier na karetce albo pęknie szyba i będę musiał za to zapłacić? O nie! Nigdy! Lepiej kombinować, cofać, manewrować na przejeździe, może pociąg jakoś mnie ominie...
Trzeci dyletant
Tego samego dnia, kiedy to pociąg zmasakrował karetkę w okolicach Poznania, zdarzył się jeszcze jeden tragiczny wypadek z udziałem ambulansu. W Pruszkowie 60-letni kierowca karetki jadąc na sygnałach przystąpił do omijania samochodu osobowego, który zatrzymał się przed przejściem dla pieszych. Na przejście weszła w tym czasie 9-letnia dziewczynka. Uderzona przez karetkę poniosła śmierć na miejscu.
W dodatku okazało się, że kierowca karetki włączył samowolnie sygnały, gdyż nie przewoził w tym czasie chorego ani nie jechał na wezwanie. Była to zresztą karetka transportowa prywatnej firmy. Kierowca tłumaczył się, iż rzekomo chciał jak najszybciej powrócić po przewiezieniu chorego do szpitala i zrealizować następne zlecenie. Taki gorliwy...
To tragiczne zdarzenie właściwie nie wymaga komentarza. Nasuwa się tylko pytanie, czy karetki przewozowe transportu medycznego w ogóle powinny mieć sygnały pojazdu uprzywilejowanego? Przecież z reguły nie wożą chorych w stanie zagrożenia życia, nie jeżdżą też do wypadków i nagłych zachorowań.
Czy oni mają kwalifikacje?
Zobaczcie jeszcze dwa inne przypadki. Tutaj kierowca karetki wiezie pacjenta po reanimacji. Trudno się dziwić, że spieszy się, chce jak najszybciej dotrzeć do szpitala.
Dla karetki wyświetlany jest ponadto sygnał zielony. A zatem - gaz do deski! Niestety, taka taktyka jazdy na sygnałach bywa zgubna. Znalazł się jakiś ofermowaty kierowca, który skręca w lewo na skrzyżowaniu i nie zauważa karetki. Dochodzi do zderzenia, w wyniku którego rannych zostaje 9 osób!
Oczywiście wina kierującego osobówką nie ulega wątpliwości. Obowiązany był, skręcając w lewo, ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z przeciwnego kierunku, a tym bardziej karetce w akcji. Za samochodem, którego rejestrator nagrał to zderzenie, znajdował się autobus. Spowodowało to pewne ograniczenie widoczności. Ponadto karetka jechała "ze słońcem", więc kierowca osobówki mógł zostać nieco oślepiony. To jednak w żadnym razie nie stanowi dla niego usprawiedliwienia. Stara zasada brzmi: nie widzę - nie jadę.
Zastanówmy się jednak, czy kierowca karetki zachował się prawidłowo? Nie z formalnego punktu widzenia, ale praktycznego. Czy wjechanie z tak znaczną prędkością na skrzyżowanie, przy ograniczonej widoczności, było roztropne?
Wiem, co piszę, bo sam jeździłem przez kilka lat karetką pogotowia. Na sygnałach pokonałem ponad 100 tys. km. Znam więc dość dobrze specyfikę takiej jazdy. Tylko kierowcom, którzy nigdy nie prowadzili pojazdu uprzywilejowanego, może wydawać się, że to żadna sztuka. Włączam bomby (czyli sygnały świetlne i dźwiękowe), po czym gaz do deski i wszyscy ustępują mi z drogi. W rzeczywistości bywa zazwyczaj inaczej.
Kierowca pojazdu uprzywilejowanego musi przede wszystkim myśleć i przewidywać różne głupie, irracjonalne i zaskakujące zachowania innych uczestników ruchu. Włączone syreny niczego nie gwarantują, za to pokazują doskonale, ilu jeździ po naszych drogach różnych nieudaczników. Zbliżając się do każdego skrzyżowania czy przejścia należy liczyć się z możliwością różnych ekscesów ze strony innych kierowców oraz pieszych.
Kierowca tej karetki dojeżdżając do skrzyżowania, mimo zielonego sygnału, powinien przynajmniej przygotować się do awaryjnego hamowania. W dodatku próbował on ominąć skręcającą osobówkę z prawej strony, co zazwyczaj w takiej sytuacji bywa błędem. Można przecież zakładać, że skręcający pojazd pojedzie dalej do przodu lub zatrzyma się. O wiele mniej prawdopodobne jest, że zdąży cofnąć. Gdyby więc kierowca karetki wcześniej rozpoczął hamowanie, a potem próbował ominąć samochód osobowy z lewej strony, miałby o wiele większe szanse na uniknięcie zderzenia. Tego jednak nie uczą na kursach.
I jeszcze jeden groźny przypadek:
Kolejna karetka w akcji i jej kierowca, który podczas wyprzedzania o mały włos nie spowodował zderzenia czołowego. Wprawdzie kierujący białym busem powinien usłyszeć sygnały karetki i zmniejszyć prędkość oraz zjechać jak najdalej w prawo albo nawet zatrzymać się, nie zmienia to jednak faktu, że kierowca karetki realizując w taki sposób wyprzedzanie spowodował bardzo groźną sytuację.
Szanowni koledzy kierowcy karetek! Zapamiętajcie, iż najważniejszą kwestią jest bezpieczne dojechanie do celu. Inni kierujący i piesi często zachowują się w sposób zupełnie nieodpowiedzialny, czasem nie słyszą sygnałów karetki, bo mają np. nastawioną na cały regulator muzykę w aucie, słuchawki na uszach, a inni z kolei na widok karetki wpadają w panikę. Ale to wy musicie umieć takie zdarzenia przewidywać! Nie sztuką jest pędzić w akcji ile fabryka dała i rozwalić się. Gdybym podczas moich jazd na sygnałach egzekwował na siłę należne mi przywileje, to miałbym kilka kolizji dziennie.
Ambitne programy szkolenia
Kierowca, który chce uzyskać uprawnienia do kierowania pojazdem uprzywilejowanym, musi odbyć kurs, który dla kategorii B obejmuje 6 godzin zajęć teoretycznych i 8 godzin zajęć praktycznych.
A oto program kursu:
1) zajęcia teoretyczne w zakresie:
a) nauki podstaw techniki jazdy i taktyki jazdy w warunkach specjalnych,
b) przepisów ruchu drogowego,
c) problematyki:
- wypadków drogowych,
- psychologii transportu
- prowadzone w formie wykładów i ćwiczeń przez osoby posiadające specjalistyczną wiedzę w tym zakresie;
2) zajęcia praktyczne z techniki i taktyki jazdy w warunkach specjalnych;
3) kontrolne sprawdzenie poziomu osiągniętej wiedzy i umiejętności w formie egzaminu.
Jak to wygląda w praktyce? Uczestnicy kursu najpierw słuchają wykładów, których poziom zależy od prowadzących. Już jednak takie wymyślne tematy jak wypadki drogowe i psychologia transportu zwiastują, że są to różne teoryjki redagowane przez tzw. specjalistów, którzy nigdy pojazdem uprzywilejowanym nie kierowali.
Zajęcia praktyczne to z kolei ćwiczenia na płycie poślizgowej. Ja wcale nie twierdzę, że są one niepotrzebne. Z pewnością poprawiają umiejętności, zwłaszcza tych kierowców, którzy nigdy jeszcze nie doświadczyli poślizgu.
Z drugiej strony nasuwa się pytanie, jak te ćwiczenia na płycie poślizgowej mają się do realiów jazdy w warunkach specjalnych czyli na sygnałach, np. do taktyki jazdy? U kierowcy pojazdu uprzywilejowanego liczy się przede wszystkim intuicja, umiejętność przewidywania, opanowanie i refleks. Bardzo trudno jest tego kogoś nauczyć, a tym bardziej sprawdzić takie cechy. Jedynym rozsądnym wyjściem jest moim zdaniem zastosowanie symulatorów, które pozwalałyby określić, czy ktoś ma takie predyspozycje, czy nie.
Kandydat na kierowcę pojazdu uprzywilejowanego powinien odbyć szkolenie, potem test sprawdzający na symulatorze. W XXI wieku skonstruowanie takiego symulatora naprawdę nie jest problemem.
Mała dygresja: kiedyś kierując pojazdem uprzywilejowanym musiałem zawrócić na tzw. szosie katowickiej czyli dwujezdniowej drodze poza obszarem zabudowanym, na której samochody rozwijają bardzo duże prędkości. I wiecie co zrobiłem? Dojeżdżając do skrzyżowania wyłączyłem sygnały i czekałem, aż przejadą auta nadjeżdżające z przeciwka. Dlaczego? Bo byłem przekonany, że któryś z kierowców, kiedy dostrzeże sygnały pojazdu uprzywilejowanego, będzie chciał mnie przepuścić i rozpocznie hamowanie, a ten jadący za nim wjedzie mu z rozpędem w bagażnik. Straciłem może 30 sekund, ale za to nie spowodowałem karambolu. I takich właśnie rzeczy powinno się uczyć na kursach na pojazdy uprzywilejowane.
Pytanie tylko, czy takie kursy prowadzą osoby, które same mają doświadczenie w jeździe na sygnałach, czy tylko teoretycy z rzekomo "specjalistyczną wiedzą"?
Dyletanctwo jest w modzie
Problem jakości szkolenia kierowców zawodowych dotyczy nie tylko kierowców karetek. Opisywałem już wielokrotnie przypadki zupełnie nieprawidłowego, wręcz głupiego zachowania kierowców zawodowych, w tym także na przejazdach kolejowych.
Przypomnijmy kilka przykładów:
W 2015 r. polski kierowca tira wjeżdża w Czechach na przejazd kolejowy i po zamknięciu zapory biernie czeka na uderzenie przez pociąg. Tir jest załadowany arkuszami stalowej blachy, która podczas zderzenia obcina nogę maszyniście pociągu, zabija 3 pasażerów i rani kolejnych 19. Dyletant z tira został skazany na 8,5 roku pozbawienia wolności przez czeski sąd. Gdyby wypadek miał miejsce w Polsce pewnie dostałby 2 lata w zawieszeniu...
W 2017 r. na przejazd kolejowy w Modlinie wjeżdża autobus z pasażerami. W tym czasie migają już czerwone sygnały zabraniające wjazdu, ale pan zawodowiec liczy, że pewnie jeszcze zdąży. Nie zdążył. Kiedy zapora zamknęła się, kierowca zamiast ruszyć do przodu i wyłamać zaporę... wybiega na torowisko i skacze oraz macha do maszynisty! Nie zarządza też natychmiastowego opuszczenia autobusu przez pasażerów.
W tym samym roku w miejscowości Czerwionka-Leszczyny na przejazd kolejowy wjeżdża tir z naczepą. Kierowca zatrzymuje pojazd i najprawdopodobniej zastanawia się czy ma skręcić w lewo czy prawo. Doprawdy bardzo dobre miejsce do takich rozmyślań! Tył naczepy pozostaje na torowisku. W końcu kierowca cofa, gdyż zdecydował się skręcić w lewo. Jest już jednak za późno i pociąg uderza w naczepę.
A ja, oglądając takie wypadki, zadaje sobie pytanie: ludzie, czy wy macie mózgi?!
Jeszcze jeden wspaniały wyczyn:
Kierowca autobusu miejskiego postanawia zawrócić tuż przy przejeździe kolejowym. Zapewne dlatego, że nie chce mu się pojechać kilometra czy dwóch dalej i zawrócić w bezpiecznym miejscu. W rezultacie tych nieudolnych manewrów autobus zawiesza się podwoziem na krawędzi jezdni, tył pozostaje na przejeździe kolejowym, a pan "zawodowiec" nerwowo szarpie dźwignią zmiany biegów. Pełny profesjonalizm, prawda?
Trzeba pamiętać, że każdy taki wypadek to także narażenie życia maszynisty pociągu i pasażerów. Nawet, jeśli maszynista nie ucierpi, bo ochroni go potężna masa i twarde zderzaki elektrowozu, to przecież w jego psychice też pozostanie głęboki uraz, bo ma świadomość, że w tym wypadku ktoś zginął.
Dlaczego przez czyjąś głupotę i brak kwalifikacji mają być narażenie na niebezpieczeństwo inni?
Czy to są profesjonaliści?
Wzrastająca liczba wypadków powodowanych przez kierowców zawodowych nasuwa zasadnicze pytanie: czy to są naprawdę profesjonaliści czy tylko ludzie, którzy dostali jakiś papierek zaświadczający o ukończeniu pseudo-kwalifikacji?
Pisałem już o tym wielokrotnie, że wszystkie te szkolenia wstępne i okresowe są nafaszerowane zupełnie nieprzydatnymi zagadnieniami, a kierowcy uczą się na pamięć, bez żadnego zrozumienia, testowych odpowiedzi.
Zadam więc pytanie najprostsze: na ilu kursach wyświetlono - jako przestrogę - filmy przedstawiające takie właśnie nieodpowiedzialne, durne zachowania zawodowców na przejazdach kolejowych? Zapewne na niewielu, bo przecież ośrodki szkolenia trzymają się wydumanych i jedynie słusznych programów opracowanych przez ministerstwo. Trwa zatem uprawianie fikcji, a rezultaty widać.
Jeżeli nic się nie zmieni, jeżeli programów szkolenia nie opracują praktycy z dużym doświadczeniem, lecz będą je tworzyć urzędnicy zza biurka i różni psycholodzy - teoretycy, to takich tragicznych wypadków będzie coraz więcej.
Do roboty! Działajcie!
Mając do czynienia z tak kiepskim poziomem wyszkolenia kierowców zawodowych proponuję następujące doraźne rozwiązania.
Po pierwsze, na każdej zaporze niech kolej umieści wielki napis: "JEŚLI UTKNĄŁEŚ NA PRZEJEŹDZIE, WYŁAM SAMOCHODEM TĘ ZAPORĘ!".
Może gdyby kierowca karetki w Puszczykowie zobaczył taki napis, zachowałby się inaczej?
Po drugie, niech Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego zrealizuje spot filmowy, który będzie emitowany w stacjach telewizyjnych, pośród mnóstwa beznadziejnych reklam. W tym spocie niech będzie pokazane, co należy zrobić, jeśli znalazłeś się w takiej sytuacji na przejeździe. Jak łatwo można wyłamać zaporę nawet małym autem. Może komuś to utkwi w pamięci, może to uratuje komuś życie...
Po trzecie, rozważcie, szanowne koleje polskie, umieszczanie przez przejazdami takich blokad, jakie działają w Rosji.
Tam doskonale poradzono sobie z niemyślącymi kierowcami, którym bardzo się spieszy. Jeden z drugim rozpruje sobie auto na tych blachach i już nigdy więcej nie będzie próbował przejechać podczas zamykania zapór. Te zapory działają tak, że umożliwiają zjechanie z przejazdu (wówczas kładą się). Natomiast wjechanie na przejazd jest fizycznie niemożliwe.
Po czwarte, szanowne koleje polskie, za nieuzasadnione złamanie zapory nakładajcie opłaty karne, np. w wysokości 6 tys. zł. Macie przecież kamery na przejazdach.
Gwarantuję wam, że kierowca tego tira i jemu podobni odmóżdżeni wandale już nigdy więcej by czegoś takiego nie zrobili, gdyby przyszło im zapłacić taką karę. Ponadto za ten wybryk Policja powinna zatrzymać mu prawo jazdy na 3 lata, bo jest to ewidentne stworzenie zagrożenia bezpieczeństwa ruchu. No i co? Pan kierowca-zawodowiec jest wówczas załatwiony. Pracy nie ma, kieszeń pusta, za to dużo czasu na przemyślenia. Niestety, tylko tak można wychowywać część kierowców.
Obawiam się jednak, że żaden z moich pomysłów nie zostanie wykorzystany. No bo musi zebrać się jakaś komisja, bo trzeba rozpatrzeć, przeanalizować, może sporządzić ekspertyzę. A to zbyt radykalne, a na tamto nie ma pieniędzy... Nie można, nie da się, lepiej tego nie robić i nie narażać się społeczeństwu... Lepiej siedzieć wygodnie na ciepłym stołku.
Społeczeństwo o wypadku karetki w Puszczykowie wkrótce zapomni. Do czasu, aż kolejni ludzie nie zginą pod pociągiem...
Polski kierowca